Poludnica 1548m n.p.m.
Zachciało mi się, jakiejś większej eskapady, czy choćby trasy.
Początkowo myślałem o namiotowaniu w Niżnych Tatrach, przy ciekawej chatce Útulňa Andrejcová. Nawet podzieliłem się z planami, z mym kamratem Hiczkokiem. Jednak, podumałem, podumałem i stwierdziłem, że zapuścić się tam, to będzie dobrze, jak ową chatkę otworzą (co ma miejsce 15.05). Zawsze to można coś dobrego zjeść i piwko wypić 😁
Jak już były na tapecie Niżne Tatry, to wymyśliłem kółeczko na Poludnica. A w okolicy, jest jeszcze jedna fajna "bulgotka". Dzwonię więc z powrotem do mego prawie, że najlepszego przyjaciela 😉 Czy zna tą miejscówkę z dzikimi termami, ów szczyt i czy chce jechać ze mną.
Bardzo był rad, z tego planu, a na wieść o Poludnicy (o której myślał od dłuższego czasu), zdecydował się od razu.
Mamy piękną pogodę. Po drodze zatrzymujemy się na jednej ze stacji. Maćko dobija tam targu, ze "słowackimi brazylijczykami". Ja idę coś pstryknąć.
Pstryk.
Jedziemy dalej.
Docieramy do miasteczka Liptovský Ján. Parkujemy na darmowym parkingu, niedaleko parku miniatur.
Czyżby był utaj górniczy obszar?
Maciuś pozuje.
Idziemy. W cieniu to bywa mocno oblodzone, ale jeszcze za wcześnie na raczki.
A co to?
Taka niby chatka, ale otwarta, tzn bez jednej ściany. Hmm... idziemy zobaczyć.
Ujęcie spod owej konstrukcji.
Ciekawe.
Może to jakaś bohema artystyczna urzęduje, wszak, pozostawili piwko "Bohema" 😆
Noo, noo, widoczek na Tatry zacny 😁
I jeszcze raz z "chatką bez ścian".
Krywań!😍
Wchodzimy w las. Widoczki, dopiero na krzyżówce szlaków, gdzie po zrobieniu kółka, trafimy i zejdziemy starym wyciągiem.
Upss, cosik stromo😲
Kamenné mlieko.
Eee, Maciuś! Czekaj! Żwawo ten kamrat idzie pod górę. Albo ja taki leszcz😕
Wyżej robi się bardzo ślisko. Ubieramy raczki.
Skalne ściany szczytu Predná Poludnica 1491m.
Coraz wyżej... z ujęciem na podtatrzańską autostradę.
Jest, uff, docieramy na Predná Poludnica. Już nie będzie długich i stromych podejść.
Ujęcie na Liptovská Mara.
I Diablak😈
Długich podejść nie ma, ale przed samym szczytem Poludnicy, taka ścianka😲
W lecie, nie było by to jakoś straszne, ale teraz, twardy lód. I nie przesadzę jak napiszę, że akurat w tym miejscu, raki i czekan, by się przydały. No ale, mamy tylko raczki. Więc boczkiem, boczkiem, łapiąc się wystających korzeni (bardzo pomocne), udało się bezpiecznie wyjść.
Charakterystyczna skała na szczycie.
Cacy Krywań, cacy 😁
W kierunku najwyższych szczytów Niżnych Tatr. Schowane w chmurach.
W kierunku północno-zachodnim.
Posilamy się.
Na deser, banan.
To jeszcze zoomik i niezły widoczek: Veľký Choč, Veľký Rozsutec, Stoh.
I w kierunku Tatr, z wychodnią skalną.
Zbliżenie na Kráľova hoľa.
I w głąb słowackich gór.
Czas nagli. Trochę nam zeszło na tym podejściu.
Schodzimy.
Schodząc niebieskim szlakiem, mamy po drodze jaskinie, łuki skalne czy okna.
Ale, ale, co tam się czai?
Koziczki!
Kamzik z bliższa. Nie bardzo się bały. Trzymały niewielki dystans, ale nie uciekały.
Schodzi się, ciężko. Przez dłuższy czas, mamy ciągle raczki, bo jednak, gdzieniegdzie, można nadziać się na zdradliwe płaty lodu.
Maćko, jak w górę szedł żwawo, tak w dół, bardzo zachowawczo. Plaga artroskopii, zbiera żniwo 😉
Poradziłem mu kije trekkingowe. Zobaczymy czy posłucha, choć... ponad 2m chłopa, to trudno mu kupić coś pod jego warunki wzrostowo/wagowe.
Ależ ciągnie się to zejście, a staramy się iść żwawo i nie zamulać. Choć, mnie w pewnym momencie, nieco zaczęło odcinać.
Tak czy srak, z moich wyimaginowanych 5h, zrobiło się ponad 6,5h 😛
Kręte te szlaki. Pewnie dlatego tyle nam zeszło 😜
Docieramy nad opuszczony, zarastający już wyciąg.
Pozytywem, naszego późniejszego zejścia, jest uchwycenie zachodu. Tzn, nie samego słońca, bo zachodziło za górą, ale pięknie oświetlało szczyty przed nami 😍
I lądujemy przy restauracji z drewnianymi rzeźbami.
Kretik uśmiechnięci, my... nieco mniej 😉
Podjeżdżamy jeszcze pod "dzikie bulgotki". Niestety ale Kalameny, zrobiły się zbyt popularne, komercyjne wręcz.
Z miasteczka.
Łee, ten fajny, skalny krąg, zajęty.
Szkoda. Ta bulgotka, dobrze by nam zrobiła, po tej wyczerpującej trasie.
W pobliskiej altance.
Trudno, trzeba wracać do jamy.
Co by się milej jechało, no przynajmniej mi 😛 zahaczamy o Lidl_a.
Kupiłem dwie Imperialne IPA.
Jemy dopiero u Franka.
Artystycznie 😉
Tam jeszcze zamówiłem piwko do jedzenia i... ależ mnie poskładały te "imperiale" 🙈
Wyjście, bardzo fajne, choć zabrakło zanurzenia w wymarzonych dzikich bulgotkach i zwiedzania parku miniatur. Nie doceniłem tej góry. Wymęczyło nas. Ja jeszcze polazłem w pancernych, "zimowych buciorach". Spodziewałem się trudniejszych śniegowych, a na dole błotnych, warunków.
Wróciliśmy zmęczeni, ale szczęśliwi 😄
Kącik kulinarny:
Tortellini w sosie pomidorowo-serowo-grzybowym 😁
Składniki:
- Tortellini - kto jakie lubi, ja byrałem do tego sosu, z serem i szpinakiem
- Ser - polecam wyrazisty, długo dojrzewający
- Sos pomidorowy z truflami (i borowikami) / wiadomix, śladowe ilości 😝 ale jakiś tam smaczek jest
- Szynka dojrzewająca
- Suszone grzyby - na podkręcenie smaku - ja użyłem suszonych kani
Danie jest bardzo proste i szybkie w przygotowaniu.
Do podgrzanego na patelni sosu, dodajemy suszone grzyby i poszarpaną szynkę.
Ścieramy ser i odstawiamy.
Tortellini gotuje się ekspresowo. Podgotowane, na talerz, polewamy sosem i na wierzch, starty ser.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz