niedziela, 28 maja 2017



Krynica-Zdrój <=> Wysowa Zdrój
szosa
28.05.2017


Ten niedzielny dzień zapowiadał się pięknie. Bezchmurnie, słonko daje, jest ciepło, aczkolwiek lekki wiaterek sprawia, że nie upalnie. Idealnie na rower.
Na jakieś mega hardcorowe trasy to się nie nadaję, ale padło hasło "Wysowa". Czemu nie, w tamtym roku byłem, traska fajna, fajnie się jechało, tylko ten Piorun! Cóż, mimo, że 90kg pękło, eee, jakoś dam rady. Od strony Mochnaczek, wyczołgałem się na żółwiu.
Za Czyrną - piękny Beskid Niski.
Ma staruszka Merida.

Jest i Ksiądz. Z swym nowym nabytkiem, przełajówką carbą Stevens_a.

 Jedziemy dalej, tocząc się moim biednym tempem. Przed Wysową dostałm w czoło pszczołą, która to kurwa jedna musiałą mnie urządlić w okolicach brwi. Na szczęście nie spuchło bardzo, dość szybko się zatrzymałem i usunąłem żądło. No ale piekło jak skurwisny, jeszcze jak się z potem zmieszało.Dalej mijają nas ciekawe motory. Dopadamy je na miejscu.

Ciekawe czy naładowany ;)

 
Siadamy w restauracji "Stary dom Zdrojowy".
Parkujemy ścigacze.

Zakupujemy elektrolity. Ja kombinuję, co by zjeść, aby całkiem z sił nie opaść. Nie wziąłem nic, ani choćby pół banana czy jakiegoś batonika. Patrzę w menu, patrzę, dobra biorę:
Podpłomyki Tołhaja - z nadzieniem z baraniny, wołowiny, cebuli, czosnku i świeżych pomidorów. Coś tam pisali jeszcze o ostrej papryczce, ale wcale ostre to nie było, może zapomnieli jej dodać :p Mimo wszystko, smaczne i te podpłomyki fajne ciacho.
Jednak ogrom porcji mnie przytłacza. Jak zobaczyłem ile tego jest, to od razu naszła mnie myśl. Teraz to już nie wrócę, zatka mnie na pierwszym podjeździe i albo się cofnie :p albo w krzaki zrzucać balast ;)

Dwa spore kawałki odkrawam Hiczkokowi. Chwila przerwy i ruszamy. Pierwszy podjazd w Hańczowej jaszcze jakoś idzie. Ściana w Banicy po prostu mnie wykańcza. Nie wiem ile procent nachylenie tam jest 23% ? Może jak bym miał lżejsze przełożenia, bo na 30-25 jest mega ciężko. Muszę się chyba ze 3 razy zatrzymać. Dobra, jeszcze "tylko" Piorun. Tu już mam stan agonalny. Coś te podpłomyki długo się trawią, mocy nie ma :p Maciek jedzie swoim tempem a ja wyjeżdżam na raty. Wracamy przez Krzyżówkę. Nie chcę na dobicie podjazdu pod Romę, bo bym się chyba przewrócił do rowu i tam leżał na wieki.

W sumie wyszło 76km. Przewyższeń sporo:

Dało radę spaślaczkowi :( Trzeba by parę, tfu, chyba paręnaście :p kg zrzucić. Tylko jak? Jak żyć?

środa, 10 maja 2017



Ľubovnianska vrchovina
10.05.2017

     Bardzo słabo znam ten obszar. Zawsze jadąc w Tatry, mój wzrok przykuwał szczyt z przekaźnikiem, budząc myśli "fajnie było by kiedyś tam wy człapać".
Szybki rzut okiem na mapy, w celu zaplanowania ewentualnej trasy. Zarówno na mapie Beskidu Sądeckiego wydania WIT, jak i słowackiej VKU nr 103 nie ma śladu po zielonym szlaku z Orlovskiej Magury.
Trzeba było zaktualizować mapę :p

Plan był ambitny. Na dwa dni. Spakowałem się z rana, namiot, śpiwór. Trochę żarcia wraz z garami na dwa dni. Przed 10 patrzę na termometr 7C, na Jaworzynie... 0,5C! W nocy straszą przymrozkiem. Eee, może się ociepli. Ruszam.
Na Muszynę - Zapopradzie. Tam niebieskim trzeba przebić się na słowacką stronę. W Legnavie odbijamy w lewo, dalej niebieskim.
Pierwsze widoczki, w tył na Beskid Sądecki z Jaworzyną Krynicką.

Dalej. Jedzie się (a raczej pcha :p ) ciężko, nie ma bitej, polnej drogi, tylko takie zarośnięte, trawiaste.

Ooo jakie ładne borówczyska.

Taa, ładne, ładne, gorzej przez to ZNÓW pchać rower.

Ale chyba nie może być gorzej. Oj może! Trafiłem na zwózkę drewna. No ja pierdziele, ale rozryli. Ten cały zestaw pni, ciągnęli leśnym potworem. Zagadałem do nich, że droga nie fajna. Niezłego mieli "Zonka" na twarzy, jak zobaczyli rowerzystę, z ciężkim plecakiem w dodatku taszczącego rower na ramieniu. Spytali dokąd, którędy, jeden stwierdził, iż tamtej drogi nie zna (no fajna droga/szlak jak leśny tubylec nie zna) ale, że powinno być przejezdne.


Morduję się jeszcze trochę. To pchając, to niosąc, to próbując jechać. Gdzie kurwa ten szczyt, umieram!
Jest!

30m poniżej...

Noo, teraz żółtym. Ładna leśna droga, w końcu w dół i nie ma setek gałęzi :p
Jednak tu robi mi się mocno zimno. Zgrzałem się pod górę. Zakładam kamizelkę z merino i pełne rękawiczki membranowe. Na stopach, mimo średnich smartwool_i, bez ochraniaczy marzną stopy! Musi być chyba ze 4-6C i jeszcze wieje!

Docieram i na główny punkt wycieczki.

Z charakterystycznym przekaźnikiem.

Tutaj postanawiam, że nocować nie będę. Za zimno, za słabo się ubrałem, nad ranem miał bym niezły problem. Chyba, że koczował bym w namiocie do południa. W sumie, książkę do czytania wziąłem, ale nie. Nie ma co przeginać pałki. Zbyt odczuwalne jest to zimno.
Dalej zielonym, który przecina asfalt nad Malym Lipnikiem.
Tatry widoczne przynajmniej w jednym miejscu, na pocieszenie.

Droga pokryta kaczeńcami. No nie zwiastuje to niczego dobrego.

Czasem ciężko kręcić, nawet jak jest nieco z górki! Chciałem dzikie góry, to mam. Jednak na rower, jeszcze jak tak mokro, to średni pomysł :p
Dojeżdżam do polanki z chatką.


Wszędzie mokradła i stoi woda.

Docieram do asfaltu, jestem uratowany. Ewakuację przeprowadzam przez Maly Lipnik, z powrotem na Legnavę, przez Muszynę do Krynicy. Siadło gdzieś z 46km z tym plecorem, z którego zjadłem jednego batonika. Za to wychlałem całe 1,5l izotonika :p
W oddali Góry Lewockie.




Kącik Kulinarny.

Skoro pogranicze polsko-słowackie nad Popradem, to może coś, co można tu złowić :D
No dobra, pstrąg nie jest z Popradu tylko z Biedronki hehehe. Ale i takie, złowione przez szwagra jadałem.

Pstrąg w przyprawach z wędzonym boczkiem, do tego warzywa na patelnię z grzybami leśnymi Hortex_u (fajne, aromatyczne). 

Wszystko zapieczone w naczyniu żaroodpornym w sosie śmietanowym z dodatkiem czosnku i rozmarynu.
Przed zapiekaniem.  

I gotowe.
Naprawdę niezłe. Polecam.

Smacznego i pozdrawiam!

środa, 3 maja 2017



Wielkanoc 2017


Święta, Świętami. Góry, górami. I w tym czasie na zapominałem o znajomych na schronie. Dostarczyłem im święconą, dobrą (od Kmaka - polecam!) kiełbaskę wiejską.
Były reż placki, babki i... inne "smakołyki" ;)

"Korpo szczury".
O kurwa, akcje znów spadły!
Nie no, ponoć szukali bajek dla dzieci i był problem. Jakoś im nie wierzę ;)

Łoo. Co to za brzydal!? 
Czerwony jak burok, chyba przygotowało jegomościa na podejściu :p

Tak mi dobrze! 
Faktycznie maiłem mordę spuchnięta. Jakieś zapalenie po kolarstwie się zrobiło. Ale już przeszło, wytrułem ;)

Triti tyti, błogość, chillout, wiosna.

 Ooo, "szefowa", jaki zgrabny piruet :D

Dobra, nie ma co siedzieć zbyt długo, tym bardziej, iż rodzina czeka na dole. Ruszam.
No i pan Bucek mnie nie lubi. Wylazłem i śnieżyca. Ale, w sumie, to mi tak na złość nie zrobił, fajnie, hardcorowo :D


Dzięki świagier, za ewakuację spod gondoli.
I już w domciu.

Takie tam, ze "starym" ;)

Jest i troliczek i śwagier.

Takie to zimowe święta wielkanocne, ale było fajnie!


"Bobrowisko"


Tak to bywa, iż nawet ciągnąc druta po lasach, tfu, przeciągając światłowód :P Trafi się na ciekawe miejsca. Jako, że łączymy światłowodem dwie wioski, to jest Milik z Żegiestowem, wyczaiłem miejsce pobytu bobrów. Niby nic wielkiego, ale kto z was ma pod "nosem" żeremia bobrów?

Zaczynamy. Jadę na Milik, opłotkami, od Orlenu do Baszty w Muszynie. Już tam nieźle się utaplałem w błocku. Dobrze, zę wziąłem neopreny. Nie przepuszczam żadnej kałuż! SEE See see.
Na miejscu:

Patrzcie, niby takie głupie zwierzaki. Studiów to nie skończyło, inżyniera nie ma, a wie, tu zatkać, tu przekopać, aby spływało do głównego zbiornika. Sprytne zwierzaki!
Na lewo mała tama, przekop, a po prawo zlewa się do głównego zlewiska.

Tak sobie tną.

Ba, potrafią i większe drzewa ściąć.

Jest i ich główne bajoro ;)
Tam gdzie naskładane drewno siedzą. Zapewne jedno wejście mają z pod wodą.

Z góry tak to wyglada.
Niektóre "zabezpieczone"

Jak i są "gołe jamy".

I same żeremia.

Parę palików zastrugały ;)


Kolejny duży łup.

I jeszcze jedna zaporka wyżej.

Potem przejazd leśną drogą, przekraczając 3x potok, na Szczawnik. Uzupełnienie elektrolitów na Bacówce nad Wierchomlą i przez Runek na Jaworzynę. Tam wylądowałem na zmywaku. Urwanie łba/dupy/rąk... wszystkiego, mieli. Stanąłem na zmywaku i dzielnie walczyłem do zluzowania ruchu. Ogólnie, masakra!

Wypoczynkowy weekend majowy w górach, człek na człowieku :P