wtorek, 18 lutego 2020



Degustacja w Mondo
+
Korona Beskidu Sądeckiego
16.02.2020r.


Jest sobota. Może by tak w końcu zawitał na Jaworzynie na schronie i u Grażyny.
Nie do końca dane mi to było ;) Nie chciało mi się iść z buta pod Gondolę, to podjechałem na rowerze. Chłopaki z wypożyczalni Mondo, mają nieco więcej miejsca na zaparkowanie mego wehikułu, zresztą, dawno z nimi nie gaworzyłem. Wpadam.
- Cześć Radzio. Co tam u ciebie? Chodź na zaplecze, mamy coś "ciekawego".
Noo, noo, zacny bimberek. To na drugą nóżkę, na trzecią i na czwartą (jakby się na czworakach z Jawo miało wracać ;) ). Po którejś tam degustacji, wypaliłem do Macka, tak z głupa, w żartach.
To teraz idziemy na Jawo?!
A temu, jak nie zapłonęły kurwiki w oczach.
Idziemy!
Długo się nie namyślając, porwał kije (bez czapki, bez rękawiczek hehe) i lecim!
Ojj dawno z buciora nie chodził, dobrze mu zrobi spacerek. W ramach przewietrzenia i pracy nad kondycją.
Eee, raczej nie. Dochodzimy do Ski-Stop_u, a raczej Pij-Stop_u ;) A tam jakieś ogniste trunki się leją. Na zdrowie, to nam nie wyjdzie. Ale, ale. Przecie trzeba szczyt zaliczyć, bo inaczej, pierwsze wyjście zimowe "vikinga" (od lat) na Jawo, nie będzie uznane!
Będąc na szczycie, jeszcze szybkie uzupełnienie elektrolitów u Golca. Ehh...
I w dół.
Idę sobie żwawo i... nie ma gościa!
Na Jaworzynie to się nie zgubi, ale wpadnie mi jeszcze w zaspę, zasłabnie czy co. Ja nie z takich, co zostawiają ludzi w lesie ;p
Dzwonię i dzwonię. Krążę.
Jest! Żyje! Idzie!
Pomylił jednak tropy. Zamiast iść piżmoczym śladem, to tropi węża :D
Po prostu ja zacząłem raźnie schodzić "szóstką", a on puścił się "jedynką".
Docieramy do Mondo... potem to już wolałem zostawić moje pikne GT w przedsionku i taksówką, wraz z kompanem, grzecznie do domciu :p

Dobrze, że tego dnia nie zabrałem aparatu, jeszcze bym zgubił, albo przestraszył się zdjęć ;)

Niedziela.
Coś tam o Tatrach przebąkiwał Piotrek z Gorlic wraz z ekipą. Jednak zmienili plan i będzie coś z cyklu "Korona Beskidu Sądeckiego".

"§ 4 Aby zdobyć odznakę należy pokonać 35 szczytów w Beskidzie Sądeckim."
Wszystkie szczyty, powyżej 1000m n.p.m.


A ja sobie śpię w najlepsze.
6:30 SMS:
-Jesteśmy na Krzyżówce, zbieraj się!
*Muszę odpuścić, za późno wczoraj wróciłem. Sorki.
Myślałem, że się wymigam. Ciężko z nim...
-Poczekamy do 7 na ciebie.
No nie, przecie zdechnę. Ale głupio tak z dupy strzelać. Pamiętali o mnie, poczekają. Jak się wykręcę, to już mnie nigdzie nie zabiorą ;)
Porwałem stuptuty i bidon (zdążyłem wrzucić parę łyżek miodu). Zajeżdżamy jeszcze na CPN (tfu, ale ja już stary jestem ;) ), tzn stację paliw Orlen. Na śniadanie 7days, kupuję jeszcze jakieś batoniki i 1,5l mineralki niegazowanej.
Jedziemy na Szczawnik.

Niedaleko koło tego punktu informacyjnego jest plac gdzie można zostawić samochód.

Parkujemy więc, jak to śpiewał Maleńczuk "bryka Alfa Mondeo" ;)

Ruszamy na szlak.
Coś tu bardziej powodziowo, niż śniegowo :p

Trochę więcej śniegu, trochę przeszkód.

Tu już zaczyna się stromiej i coraz bardziej zimowo.

I ciekawy widoczek na Tatry.

Ha! Dobrze, że szlak przetarty (w sumie, zaskoczony jestem). Bo było by ciężko.

Pokaźne buki.

Jako, iż te szczyty są poza szlakami, Piotr nadzoruje z GPS_em nasze położenie. Aby zdobyć Kotylniczy, trzeba odbić z czarnego gminnego. Renata została trochę w tyle, jednak ma eskortę, więc my:
To na dzikca pion w górę. Alem ci słaby... niby strasznie dużo tego śniegu nie ma, ciężko mi się przeciera. Zagotowałem.

Piotrek zmienia mnie... 30m przed szczytem :p
I to jeszcze robi takie wielkie kroki! Ni jak nie pasujące do mojego chodu.

Pierwszy tego dnia, zdobyty.

Śladem skuterów (fajnie ubite), docieramy z powrotem do czarnego gminnego, gdzie dołącza do nas pozostałą dwójka.
Człapiemy dalej.
Jest i święta góra! Z tej strony, wygląda bardziej dziko, jednak mniej majestatycznie, ponieważ jesteśmy na bardzo podobnej wysokości.

Idzie ekipa.

I jeszcze ujęcie na Pustą Wielką i pasmo Radziejowej.

Ta chatka jest super.

Niestety widoczek na Tatry, mocno zarósł tymi "chabaziami" :(

1...2...3... Piotr patrzy.

Łot taki suchotnik na tle Tatr.

Piotr dostał gorączki zdobywania szczytów. Prze jak opętany.
Idziemy śladem jakiegoś skiturowca. Trochę się zapadamy, trochę nie ;) Ale jak się już wpadnie, to niejednokrotnie po jajca, albo po... no dobra, Renata nie wpadała tak głęboko :p

Akuku, foteczka.
Dajesz, dajesz!

I kolejny szczyt. Zaledwie 10m niższy od Jaworzyny.

"Tak żono, nie ma ze mną żadnych dziewczyn" ;)

Jeszcze wspólna, pamiątkowa foteczka.
fot. Piotr

Takie tam śniegi. Idziemy sobie na Bukową, znów na dzikca.

Uff. Docieramy ponownie do szlaku. Stop, przerwa na jedzonko.
Stara szkoła, kanapeczki :D

A cóż to ta kobita upichciła. Takowe cienkie, kawałeczki wołowiny w przyprawach, na pół krwisto i... jakieś kostki serka? Nie to MASŁO!
Rany boskie, toż to dieta jak dla "pana Boczka" z Kiepskich ;)  a nie dla kobitki.
Mówię Ci, nie żryj tak tłusto, bo Ci w dupę pójdzie (jak pójdzie w cycki, to "pół biedy" hehe ;p ).

Dobra, dawaj trochę, bo dostaniesz jeszcze jakiejś miażdżycy, cholesterol skoczy, czy kij wi co tam jeszcze ;)
fot. Piotr

See see. I po co tu kupować coś do jedzenia. Piżmoczka zawsze nakarmią :D
Jeszcze kawał podpłomyka(?), na słodko, z serem, dostałem na deser. Pieczone przez Pawła!
 fot. Piotr

Pojedzone, to na kolejną góreczkę.
Wyglądało, że tu śniegu ino ino, a Piotrek zapadł się niemal po kolana.

Taś, taś, chodźcie tu robaczki.

I ponownie śladem skiturowym, wzdłuż infrastruktury leśników.

Wpadamy na czerwony szlaki. W końcu można normalnie iść.

Różnorakie formy aktywności.
Są skiturowcy, są fatowcy (łee elektryczne, a fe ;p ), a i spotykam Kazka, na treningu biegowym.

Ładnie stąd widać pasmo Radziejowej.

Nieco dalej, tak prezentują się Tatry:

A tu znów spotkanie ze znajomymi twarzami i pyskiem.
Ci to też byli na Kotylniczym, ale zleźli przez rez. Żebracze.
Chwile gadki i lecimy na bacówkę. Marzą mi się pierogi i piwo!

Pieczątka do książeczki - jest!

Ahhh, już nieco za Wielką Bukową, człapiąc w tych śniegach, pogłowie chodziły mi, moje ulubione pierogi z jagnięciną, z tym świetnym sosem czosnkowym. I piweczko grybowskie.

Na bacówce rozdzielamy się. Piotr ma jeszcze w planach Pustą Wielką, a ja... a wrócę sobie przez Jaworzynę. Jeszcze muszę rower z Mondo odebrać!

Dzięki za wspólny spacer i miło było poznać Renatę i Pawła.

To człapię z powrotem w kierunku Runku.
Fotka w tył.

A tu kto?! No kolejni znajomi. Ale luda wypełzło tego dnia.
A gdzie byli... też na Kotylniczym, buahah. Jak by się chciał umówić, to by nie siadło, a tu proszę. Jakiś bum(!) na Kotylniczy.
Znów gadki.
Tee, okularnik. A co żeś tak zaślinił tą kurtałkę :p

Idę sobie dalej.
I kolejna znajoma morda! Tylko nie mów, że byłeś na Kotylniczym hehe ;)
Niezniszczalny "retro Józek" :D

Dalej... tego nie znam, ale kogoś mi przypomina ;)
Hmm, kto tu taki kawał, niósł marchewkę?!

Parę minut po 14 docieram na Jawo!
Uciekam, nie wchodzę do żadnej knajpy, nic, nigdzie. Tu mieszka diabeł! Jestem zmiętoszony. Marzę o gorącej kąpieli i dobrym jedzonku.

Te znaki to jakoś musieli w tym roku postawić.
Dawniej nie było, a ratrakowcy ostrzegali kumpli, co już po ciemku/po zamknięciu tras zjeżdżali na dół.

Ha! Jak dobrze, że mam pojazd. Chyba cały, nic na złom nie sprzedali ;)
Naprawdę, już mi się nie chciało dreptać na osiedle asfaltem.

-A może coś na drogę?
Ja Ci kurwa dam "coś" na drogę. Ty pomiocie szatana! ;)

Tak to docieram w końcu do mej jamy.
Zalegam w wannie, pełnej gorącej wody z solą. Ahhh.




Kącik kulinarny:

Zostało mi trochę kapusty kiszonej.
Co by tu zrobić.
Dawno nie jadłem grochu z kapuchą. Ale zrobię wersję podkręconą grzybowo.

Składniki:
- Groch (namoczyć dzień wcześniej)
- Kapusta kiszona
- Pieczarki
- Boczek wędzony - bezmięsni odpuszczą, ale, troszkę tłustej wędzonki, nada charakterku ;)

Pieczarki kroimy i podsmażamy
A w słoiku, tajny składnik ;) Sproszkowane kanie i purchawki.
Należy pamiętać, iż groch mimo moczenia, gotuje się dość długo (1,5-2h -cały, połówki krócej). Wiec najpierw gotujemy groch a potem dorzucamy kapustę i grzyby.

Można jeść solo, ale bardziej pasuje do czegoś. Mięsko? Schabowy był by jak najbardziej na miejscu hehe. Jednak będzie bez (hmm, nawet nie mam nic z mięsa zamrożonego na "czarną godzinę").
Za to są pyszne ziemniaki (te naprawdę mi smakują, z małego sklepiku warzywnego), ze świeżym szczypiorem i masło :D

Jak ktoś się obawia "gazów", to niech dorzuci kminku. Ja za nim nie przepadam, a piżkotce, pierdziochy nie przeszkadzają :D


Smacznego i pozdrawiam!

wtorek, 11 lutego 2020



Nocne wyjście na Jawo
05.02
+
zimowo w rakietach na Lackową.
08.02.2020r.


Kogo witam, kogo goszczę? Stara, bez obrazy ;) ekipa jaworzyńsko-krynicka :D Obecnie, Bieszczadzka.
Agnieszka z Jankiem.
Dali znaka, że będą. Niestety w tygodniu, wiec nic ambitnego nie zdziałaliśmy. No ale wstyd było by się nie spotkać, ba, większym wstydem był by brak, wspólnego wyjścia na Jawo ;)
Mieli nocleg na schronie.
Spotykamy się w jaworzyńskiej restauracji "Gondoli".
Noo, zbierać dupy w troki bo nas północ zastanie! :p

Niee, za mało śniegu, zbyt udeptane. skitur ląduje przy plecakach.

Za chwilę... kobieta zmienną jest ;)
Agnieszka jednak twierdzi, że już jest wystarczająco śniegu na skiturzenie, a z buta źle się idzie (a co ja mam powiedzieć :p). Choć Janek, chyba przez lenistwo ;) nie ubiera już nart i butujemy razem.

Paaaniee, nie po oczach lampą!
Niedaleko za "piątką", leży duże, powalone drzewo. Skuterem nie przejedzie.

Idziemy! Idziemy!
Dobrze, że się cieplej ubrałem na podejście. Trochę za wolno było i ciężko było się rozgrzać. Ktoś tu musi popracować troszkę nad kondycją ;) Tak odrobinkę, przecie nie chodzimy na wyścigi ;p

Fajowy klimat. Lubię szwendać się przy pełni po leśnych drogach.

Nawiane, jaworzyńskie mega zaspy ;)

Tu próbowałem coś przyfocić. Ale jakieś drżenie rąk (z ekscytacji ze spotkania ze starymi górskimi ziomkami? :D)  wystąpiło?
Tak czy siak, blink, blink, sweet, nowe schody, przetarte hehe.

Nie ma to jak nocne wyjście na Jawo :D

Ojj, jest wesoło!
A kiedy, nie było nam razem wesoło... NIGDY! :D No dobra, może mniej wesoło, bywało czasem, "na drugi dzień" ;)

Śmichy chichy, wspomnień czar i ciekawe rozmowy o spaniu na zewnątrz :)
Jednak, muszę uciekać, kolejnego dnia, trzeba do pracy.
Lubię takie spontaniczne wyskoki ze znajomymi. Pomagają, nieco odżyć w środku tygodnia. Dzięki za wspólny spacerek i do zobaczenia... może znów w Bieszczadach?



Nadszedł weekend.


Rakiety pożyczone. Dzięki Tomcio z ISport.
Jest "nieco na minusie", postanawiam ubrać śniegowce, na me delikatne stopki ;)


Trochę przymroziło. A ogólnie w Polsce, wiosna!

Zanim się wyspałem, zanim się zebrałem. Autobus na Tylicz mam 10:31.
Trochę czasu mam.
A to wpadnę do znajomego. Jak fanie poznęcać się, seee seee, nad kimś, kto pracuje w sobotę :p 

Docieram do tej wioski i człapię "skrótami". Ojj, za dobrze znam te uliczki i domy. Może ubrać kominiarkę, bo mnie jeszcze kto zaczepi, że mu internety nie działają hehe.
Tam w oddali, na tej przecince, jest punkt triangulacyjny.
Góra Łan 742m n.p.m.
Dawna mekka lokalnych modelarzy (już mało kto się w to bawi :( ). Ojj, wzięło mnie na wspomnienia z czasów modelarskich. A jakoś się na nią uparłem, ponieważ nigdy na niej nie byłem. Rowerem zawsze mijałem, a pieszo, też jakoś nie po drodze było ;)

Koniec odśnieżonego, trzeba zakładać rakiety i na dzikca na Łan!

Duży krok, czy skakać? ;)

Trop małego zwierza i dużego zwierza :D

Niby mała ta góreczka, ale trochę dreptania jest.
Pogoda dopisuje, mróz zelżał, a słonko świetnie grzeje w plecy. Aż mi trochę za ciepło w tych śniegowcach i membranowych spodniach.

Przejrzystość, nawet, nawet.

I ujęcie na piżmoczy trop z Tyliczem w dole.

Trochę innych tropów i nawianych zasp.

WoW. Jaka fajna "chatka dupczatka" ;)
I cały stok, tylko mój, zero śladów innych ludzi :D

Nawet mało śladów zwierzaków.
Jakiś zabłąkany lisek tu łaził?

Jest i triangul!
Z pięnym widokiem na Lackową (po lewej, mój cel... czy aby na pewno?) i Busov (po prawej), najwyższy szczyt Beskidu Niskiego.

I jeszcze panoramka 360st ze szczytu.

Zbliżenie na okoliczne lasy i Tatry.

Człapię dalej.
Taki warun!

Tu w razie "W", można się zabunkrować i przekimać.

Fajne widoki psuje pełno śladów skuterów. Jest tu też, wręcz nartostrada, na której ściagam rakiety i mijam sporą grupkę Słowaków na "bieżkach".

Dobrze mi się pamiętało, że gdzieś tu odbija szlak.
Oczywiście, nie przetarty.

Przyznaję się. Dawno na Lackowej nie byłem, a w tych warunkach, ciężko mi było trzymać się szlaku, trochę kluczyłem, zanim ponownie na niego wpadłem.
Np, tu widać oznaczenie:

 I tu, już "całkiem widoczne", w porównaniu do innych oznaczeń, których po prostu nie widziałem :p

Trafiam w końcu na przetarty szlak.
No tak, przetarty przez bigówki/śladówki. Ni jak to kurwa nie pasuje pod rakiety. Ani to iść śladem, ani okrakiem hehe.

Docieram na Dzielec.
"Trochę" późno wylazłem. Tutaj jestem 12:26.
Licząc czas letni (taa ;) ), 2:15h w jedną, 2:15h w drugą + zejście do Tylicza. Hmm... ja nie dam rady, potrzymajcie mi piwo! ;) Najwyżej się wycofam :P
Idę! Trzeba naginać, zjadam banana hehe.

Kilkadziesiąt metrów dalej... Upss, za dużo miękkiego śniegu i ktoś na biegówkach stwierdził, że to nie ma sensu.
Potem zostaję już sam na sam, z nieprzetartym szlakiem.
Najwyżej się wycofam ;)

Kolejny punkt, już tylko 1:20h

Miejscami śniegu tyle, iż niemal (lub całkowicie) zakrywa słupki graniczne!

I co, gdzie ten szlak?!
Tutaj taki mały protip (dla mniej wtajemniczonych). Idąc granicą, trzymając się słupków, w takich warunkach trzeba dużo lawirować. Jak się kapnąć (mniej więcej), gdzie jest kolejny słupek. Ot na każdym, oprócz krzyża centrycznego, są takie no, kreseczki, oznaczające kierunki w jakich jest następny i poprzedni granicznik :)

Widać już ścianę Lackowej. Warun srogi, a ja mam się trzymać czasu letniego. Nie chcę schodzić po zmroku.  Oczywiście mam czołówkę, ale znów zapowiadają mocne ochłodzenie w nocy. A ja nie lubię zimna, nie lubię zimy. Powiedział człowiek, co idzie w takich warunkach na Lackową :D

Ujęcie w tył, trzeba omijać takie powolne drzewa i ciągle kluczyć.

Gdzieś tu jest wejście na szlak.

Na szczęście od tego miejsca, które to przecina droga leśna, mocno ubita, dalszy szlak jest przedeptany i można iść bez rakiet. Ale ulga!

ŁAŁ! Jaki super tunel, tylko taki trochę dla hobbitów (czyli wsamraz dla mnie :D ).

I to słynne podejście pod Lackową.

Widok z góry. Widać było, iż parę dupozjazdów było uskutecznianych hehe.

Ładnie tu, na grani Lackowej.

A i ciekawy widoczek, wśród oblodzonych drzew, na Taterki.

Jest, docieram. Słowacy mają swój znak, my mamy swój :p


Trzeba wracać. Zjadam kolejnego banana i batonika. Dwa kubki "napoju mocy" z termosu.
Wracam.

Zgubiłem jedną rękawiczkę!
Zawsze biorę dwie pary, na podejścia cieńsze i grubsze na zejścia, chodzenie po nocy (podobnie z czapkami- choć tu można ratować się kapturem w kurtkach). Polecam, bo w przypadku zgubienia jednej, z jedynej pary, noo było by problemo ;)
Jednak o tej godzinie, to nikt już tu nie chodzi. Tam gdzie wypadła, tam leżała :D


Docieram znów do tej ubitej drogi.
Zakładam rakiety. W rakietach, raczej nie da się podejść na Lackową, chyba, że mocno trawersując w nieprzetartym śniegu. Zachowałem się jak amator i nie zabrałem stuptutów. Wyszedłem, z założenia, że wszystko zrobię w rakietach. Mam już trochę mokro w butach. Po części od potu (ciepłe śniegowce+membrana+moje mega pocenie), po części, od śniegu który wpadł przy schodzeniu.

Słońce coraz niżej. Naginam!

I niżej!
Tu po moim śladzie, przejechał koleś (którego mijałem) na śladówkach.

I znów na rozgałęzieniu. Ale... czuję się dobrze, czas letni zrobiony. Nie będę wracał tym samym. Nie godzi się ;) odbiję sobie czerwonym w stronę Muszynki i obejdę Łan od drugiej strony. A co!

Tu tylko ślady po nartach.

Przy tym "węźle końskim", rezygnuję z dalszego człapania czerwonym. Jakoś tak w lecie, na rowerze, szybciej to mijało :P Wydawało mi się, iż mniej czasu zejdzie mi, aby dostać się przed zachodem słońc na polany.
Zresztą, czerwony za bardzo oddala się od podstawy Łanu. Za dużo będę miał do obejścia.

A tu taka ładna droga, wyjeżdżona przez skutery. Skusiła mnie, choć jej nie znam, ale kierunek jest dobry :D

Jakieś leśne/polne drogi. A tu już łysy wyziera.

Atakuję Łan od drugiej strony.
Ooo, fajny kulig mieli :D

Dla takich chwil warto!
Grań Lackowej w ostatnich promieniach zachodzącego słońca i wschodzący nad nią księżyc ... "śnieżny księżyc"!

I szersze ujęcie z Busov_em.

Ahh...
Zachód za Tatrami. I te "cienie" rzucane przez wierzchołki. Na żywo, efekt miazga!

Śnieżny daje!

Schodzę do asfaltu, skąd wyszedłem, jakieś parę minut przed 17.
Jednak wydostać się z tego "Łęmtylowa" :P busikiem, graniczy z cudem.
Dzwonie po szofera ;) A ten na Jawo!

Usiądź sobie gdzieś, poczekaj. Przyjadę.

To co, Folkówka :D

Na przegrychę idą oscypki opiekane w boczku, z żurawiną i rukolą - 13zł
Łee, obiektyw zaparowany :(
Do tego grzane piwo.
 

A, że wielebny się spóźnia, to siada jeszcze.
Niby lokalne, ale nie :P Tzn Browar Grybów, ale to jest jedno z ich podstawowych piw, z przeklejoną etykietą.

Noo, jest. Przyjechał. Odwiedzam jeszcze Delikatesy Centum, te pięterko wyżej nad Folkówką :D aby coś było dla szofera, za zasługi.
Wychodzę, szukam Peugeot_a... a tu jakiś merc stoi?!
Hee? Przyznaj się, Twoje, czy nie Twoje?

Jak Twoje, to może oddaj, bo ledwo zaczęliśmy jechać, to nam kazało się zatrzymać. I to, tfu! Po szwabski! ;)

Ojj, było intensywnie, daleko do wycieńczenia (stanu: "dzwonię po GOPR), jednak miałem parę chwil słabości ;) Śniegowce średnio się spisały. Miałem w nich za mokro, po części, przez własną głupotę :p Z siebie tyle jestem zadowolony, że mimo tak ciężkich warunków, utrzymałem letnie czasy przejść.
Jak to mawiają... "co cie nie zabije, to cie wzmocni" ;)



Kącik kulinarny:

Kaszanka zapiekana z kiszoną kapustą - to jest ekstra wersja na grilla. Jednak mocno stronie od folii aluminiowej i wszelkich takich tacek.
Tutaj zapiekanie było w żaroodpornym naczyniu w piekarniku.
Dodatkowo na smaczek, parę składników:

- Kaszanka - wiem, fee, nie którzy nienawidzą. Chłopy, w większości, lubią ;) Kupujcie takie od lokalnych wytwórców, nie z biedry czy inne foliowane!
- Ziemniaki
- Cebula
- Kiszona kapusta - bez konserwantów (patrzcie na skład!), tu jest dużo witaminy C. Najlepsze w takich worach z zaworkiem.
- Pieczarki
Z przypraw: sól, pieprz i owoce jałowca


Do piekarnika na ~40min i gotowe.

Smacznego i pozdrawiam!