sobota, 31 października 2020

 


Iście Diabelski wpis!

Bruśnik - Diable Boisko

Baszta w Niecwi

rez. Diable Skały i Czarcie skały

17-18.10.2020


Po moich ostatnich namiotowych wojażach, poprawiłem jeszcze atakiem na zachód, na Jawo, w tempie ekstremalnym (jak na mnie). 


Wpadłem jeszcze na schron:
Sambal... majstersztyk. Kozin będzie robił!
A tak "na deser", kto powiedział, że nie można łączyć słodkiego z ostrym. Zresztą, twierdzą (tak jest napisane), że pasuje do wszystkiego.
Więc pierogi z borówkami na ostro!

Człek zapocił, zawiało, poprawił paroma zimnymi piwkami :p a może... covidek?

Tak czy inaczej, półtorej tygodnia leżałem :(

Odpuściłem nawet, jedno chatkowanie. Nie czułem się jeszcze za dobrze, a kij wi, co mi się działo i nie chciałem nikogo pozarażać :p

Jak tylko wydobrzałem, to nawet odpaliłem maszynę tortur, trenażer + Zwift. Ale to nie to! 


Stwierdziłem, że trzeba ruszyć gdzieś te zwłoki, zanim zgniją od leżenia ;)

Tak jakoś naszło mnie na Pogórze Ciężkowickie.

Nie ma wielkich gór, to i człowiek się strasznie nie zmęczy ;) Za to są ciekawe formacje skalne.

W skalnym mieście w Ciężkowicach byłem, więc tą główną atrakcję odpuściłem. Natomiast wyczaiłem parę ciekawych miejsc. Między innymi, wieżę widokową na Bruśniku. Tu umówiłem się z Darkiem, który mieszka niedaleko. Choć z jednym bywalcem chatkowania przybije pionę :D


Cóż za piękne widoki :p

Stara pandzina żony Darka. I mój klekot, chyba w gorszym stanie niż ta babcia pandzia. Po drodze zorientowałem się, że nie mam wspomagania :p

Jakieś 3km od wieży znajduje się Diable Boisko. Idziemy więc na mały spacerek. Mimo, że pogoda nie rozpieszcza, to po prostu, czuję potrzebę jakiejkolwiek aktywności!

W lesie spotykamy lokalsa, który wraca z grzybów. Pan był miły i wskazał nam nawet kierunek do innych skałek (niestety, już nie tak fajnych).

Jest o gwóźdź programu.
Pięknie!



Postanowiliśmy jeszcze powłóczyć się po lesie, w tym idąc przez taki bajkowy jar.

Nawet parę rydzyków udało mi się (po owym grzybiarzu) znaleźć. A wracając, przechodzimy przez czyjeś podwórko i...ktoś tam "krzyczy" na nas. A to owy grzybiarz. Ratuje mnie siatką i gaworzymy jeszcze trochę o okolicy. Jak miło :)

Kolejnym celem, wykukanym na google maps/earth jest baszta w Niecwi.




Niestety, do środka nie da się wejść :(

W oczekiwaniu na Darka i jego żonę, idę na okoliczne pola.

Dojechali, chwilę spacerujemy i jedziemy do rezerwatu Diable Skały.

Każda ma jakąś nazwę. Niestety, jakaś banda debili połamała wszystkie tablice informacyjne :(


Trochę tak średnio oznaczona ta ścieżka przyrodnicza. Idziemy trochę górą. Rezerwat, przecina też górą/granią szlak, ale ścieżka idzie dołem dookoła jego.

I jaskinia z nietoperkami.

Zakratowana, ale wcale nie miał bym ochoty się tam wciskać. Wystarczy mi, że byłem w Mylnej i łaziłem na czworaka :p

Łot i takie twory skalne.

Ha, jam ci jest!

Idziemy w poszukiwaniu Czarcich Skał. Do których to nie prowadzi żaden szlak czy ścieżka przyrodnicza. No ale GPS po coś się ma w tych mądrych telefonach.


Żaby było ciekawiej, nie idziemy szutrową drogą tylko na azymut (dobre krzaczorowanie nie jest złe).
Ooo tu się rydze schowały. Do siaty!

Noo, noo. ładne, ładne.

Fiuu fiuu, co za dziubaski.
Koniec tego ślinienia :p Bo nas wieczór zastanie. Idziemy!

Ot i są!

Góra ma swój mikro świat ;)

Nieco dalej, jeszcze jedna.


A tu widać, trójpalczaste szpony czarta, co ową skałę tu przytargał.


Gdzieś jest chyba jeszcze jedna. Ale nie udało nam się znaleźć :(
Wracamy.

To krzaczorowanie połączone z grzybobraniem, trochę nam czasu zajęło. Wracamy wiec już szutrówką. Ojj, żałujemy, że nie mamy tu rowerków.

Postanawiamy obejść rezerwat (szkoda, tam też zostały ze 2-3 skałki do zobaczenia) i nadgonić trochę drogą, aby załapać się na jedzonko w Chatce Włóczykija w Jamnej.

Do wozów i do chatki.
https://www.jamna.eu


Ciekawie w środku, choć druga salka jest mniej przytulna.


Łot taki zestaw ze schabem z... jakaś kiełbaską w środku.
Tak, piwko 0% moje :(

Smaczne. Pewnie kiedyś tu wrócę, pieszo, albo z rowerem, bo podjazd iście interesujący :)



Kącik kulinarny

Oprócz rydzyków, pierwszy raz zbierałem... kolczaki!

Grzyby, których u mnie w rodzinie nikt nie zbierał. A nie da się ich pomylić z innymi. Od spodu, zamiast blaszek, czy gąbki, maja drobniutkie kolce, które odpadają jak potrze się palcem.


Składniki:

- No kolczaki :p

- Pierś z kurczaka w ziołach do drobiu

- Pieczarki

- Rozmaryn



Tu mam jeszcze trochę pieczarek. Ponieważ kolczaki skonsumowałem wcześniej :p Parę przyniósł mi kolega, który zerwał je w pracy (sam się na nie nie skusił :p ). A pieczarki zostały mi po wizycie znajomych, które u mnie nocowały, więc...

Do tego mizeria, lubię mizerię :D

Mają taki lekko hmm, "orzechowy" smak. Ciekawe. Na pewno będę je zbierał. A jak już jest tak diabelsko, to rosną one często w "czarcich kręgach" :D


Pozdrawiam i smacznego.


środa, 7 października 2020

 


Levočské vrchy

Čiernohuzec 1216m, Jankovec 1169m

19/20.09.2020



Ojj jak ja dawno nie byłem z namiotem i to w Lewockich i z rowerem.

Uwielbiam takie klimaty, a do tego rykowisko w pełni! Więc, trzeba było coś zdziałać.

Pakowanie.

Trochę dużo tego nabrałem jak na rowerowy trip :p

No ale, z wodą akurat tam to słabo (więc wpadło do plecaka 1,5l wody źródlanej). No i marzyło mi się dobre piwko na wieczór, więc szklana butelka.

Do siatkowej torby Petzl_a po uprzęży, wpakowałem Śpiwór. Oryginalny wór gdzieś mi się zapodział, zresztą wepchać do niego tą puchówkę, to męka :p


Start z wioski Tichý Potok.
Wjeżdżam w dolinkę. Upss, trochę się zapędziłem, trzeba odbić tą polną drogą.

A tu się schowały maślaczki.
Do siaty, będzie na sosik do kiełby!

Łot takie dróżki, to już niemal jak autostrady.
W sumie, więcej było pchania, niż jechania, no ale, ma ciało co chciało.

Tu odbijam na chatkę nieco na uboczu.

Jest i owa chatka.


Niestetu zamknięta, ale z braku laku na werandzie, można się skitrać przed deszczem

Jest i źródełko.
Trochę małą ma wydajność, ale można podnieść deskę od "zbiornika" i tam zaczerpnąć jakimś garnusiem.

Jednak widok stąd jest słaby. Jadę dalej.

Ooo, Taterki już się wyłaniają.

I ujęcie "w tył".

Dalej...

A cio to?
Zimnioczki dla zwierzaków. To im parę mniejszych podpieprzyłem na ognisko :D

Dojeżdżam do rozwidlenia.
Miałem jechać dalej, ale skusił mnie dziki szczyt o znacznej wysokości Čiernohuzec 1216m. Tak sobie ubzdurałem, tzn świadomie zdecydowałem ;) że tam będzie fajnie i ciekawy widok.
He, że gdzie, że tam? No tak, tam. Dzięki ci Mapy.cz :D

Ło kruca. Ale się umordowałem wypychając tu rower.
Jest małe wypłaszczenie i nieco mniej trawy. Tu będzie dobre miejsce na namiot.

Zostawiam sprzęt i idę zdobyć szczyt, oraz szukać dogodnego stanowiska na wschód słońca.
Ooo, tu będzie zacnie!

Miejsce na ognisko niespecjalne.
Wykopałem małą jamkę i palę mini ogień, aby tylko coś ugotować.

Kasza zrobiona, czas na konsumpcję. No tak, zapomniałem "spork_a". Grzebałem nim w kuchni od ostatniej chwili i nie spakowałem. Trzeba było wystrugać sobie łychę ;)

I słonko chowa się za Tatrami.

Czas na piwko!

Był obiadek, to teraz kolacja. Niestety ziemniaków nie zrobiłem, ponieważ za mało żaru, za małe to ognisko. Jednak ze względów bezpieczeństwa, większego nie rozpalałem. Gdyby była susza i nie rosiło na wieczór, to w tym miejscu, nie odważył bym się nawet na takie małe.

I późny zachód, niebo zalało się purpurą.

Już w namiocie przypominam sobie, że mam przecież jeszcze jedną kiełbasę!
Kruca, nie będę znów ognia rozpalał, w krzaki nie wyrzucę bo misiek jeszcze przyjdzie. W namiocie trzymać, też trochę bojno, co by coś w nocy nie węszyło ;)
Zjadłem zimną. Nie powiem, żeby to był mój najsmaczniejszy posiłek w górach ;)

Noc była z początku dość zimna, ale potem zaniosło się chmurami i zrobiło się cieplej. Nawet bezstresowo wylazłem w nocy ze śpiworka za potrzebą.
Jednak koncert pod tytułem "Rykowisko", skutecznie utrudniał spanie. Mimo wszystko, świetne przeżycie.

Rano, o dziwo, cieplej jak wieczorem. A co mnie bardzo zaskoczyło, trawa prawie w ogóle nie była mokra i spokojnie można było pokrzaczorować na wschód słońca.

Już niedługo, jestem w sam raz.

W oczekiwaniu na wschód.

Jest!
Cieszę się jak dzidzi :D Dla takich chwil się żyje.

Rzut obiektywem w głąb Słowacji z mgiełkami.

Opuszczając stanowisko, jeszcze jedna fotka ze słonkiem.

Ha! Nawet telefonem da się czasem coś fajnego pstryknąć.


Przygotowuję się do śniadania.
Hmm... a co mi tam łazi w trawie?! Jeleń podszedł. Jakiś młody, nie za duży, no ale w tym czasie, to głupie jest i niewyżyte, jakby wziął na rogi, albo... wyruchał! ;)
A w ogóle mnie nie zwietrzył, ani nie widział. Póki był jeszcze w miarę daleko, stanąłem na pieńku, krzyknąłem:
Bu!
To jeleń, czy osioł? Bo popatrzył się do tyłu, więc zacząłem machać rękami i drzeć japę. Po chwili mnie zauważył i uciekł w podskokach w przeciwną stronę.

A to jest "lewoczański" wzmacniacz GSM.
Tu mi łapało polskie 4G :D

To śniadańko.
Jajca (przewożone, wbite do małej, plastikowej buteleczki), chorizo i zostało jeszcze trochę serka.

To jeszcze zielona herbata.

Ahh...

Szczyty Tatr, delikatnie oświetlone, leniwie wyłaniającym się słonkiem. 

Szersza perspektywa. Te "łysawe" górki nieco na prawo od Tatr, to najwyższe szczyty Lewockich.

Pojedzony, spakowany, to wio dalej!
"Światełko w tunelu":

Pięknie tu...

Docieram na kolejny szczyt Jankovec 1169 m.
Na tej największej górze na lewo, nocowałem.

Hee? Kojarzę te ruiny. No tak, byłem już tu na rowerze i to z większą bandą, tylko od drugiej strony.

Też fajne miejsce i palenisko pod amboną jest, wiec można by zrobić większe ognisko, ale zdecydowanie gorsze miejsce na obserwację wschodu słońca.
 
To teraz do rozwidlenia cyklotras:
"Václavák, križovatka cykloturistických trás" :D
Jest tu stara asfaltówka, prowadząca na Tichý Potok.
14,7km ciągle w dół. 695m różnica poziomów. Nie chciał bym tego podjeżdżać z pełnym plecakiem :p

Trochę dłużył mi się ten zjazd, mimo, że dokręcałem mocno na przełożeniu 44x11.
Uff, docieram do samochodu.
Siup do klekota, mimo, że rdzewieje i przecieka haha, jak stara łajba, to nawet lubię go :p i powrót do jamy :D

Fajowy wyjazd. Tego mi brakowało. Takiego dzikcowania, z namiotem. Bez spiny, dziesiątków kilometrów. Restet, przy odgłosach ryczących jeleni 😍


Kącik kulinarny.


Barszczyk.

Nie jestem dobry w robieniu zup, no ale zobaczymy co mi z tego wyjdzie ;)


Składniki:

- Buraczki - nie inaczej ;) Wybieram takie malutkie.

- Czosnek, daję dużoo czosnku. Wpakowałem prawie całą główkę.

- Z przypraw - ziele angielskie, liść laurowy, pieprz (i sól) oraz majeranek.

- Dodaję też trochę suszonych warzyw, bo lubię jak coś więcej pływa mi w zupce ;)

- Sok z kiszonych buraków - tajna broń :p Niektórzy wsypują te barszcze z torebki, co by wzmocnić i podkreślić smak. Jak się dobrze doprawi, a potem zapoda tego soku, jest smacznie i zdrowo.


Buraczki gotujemy 1-1,5h.
Na 20min przed końcem, dodaję czosnek i warzywka.
Po ściągnięciu z ognia dolewam sok z kiszonych buraków. Robi robotę!

Smacznego o pozdrawiam!