sobota, 27 kwietnia 2019



Objazd tras muszyńskich
+
kolejny dzień, dzień regeneracji.
25-26.04.2019r.


Ot tak, pomagam przy pewnym tajnym projekcie ;)
Obiecałem objechać "trasy muszyńskie", a, że z czasem średnio jak i pogoda różna, zrobiłem to za jednym zamachem. Nie był to zbyt dobry pomysł :p

Na początek na Bacówkę nad Wierchomlą.
Po drodze, kaskady dopływu Szczawnika. 

Ląduję na bacówce. Jestem ja, dzidzio pieszo i potem dołącza kolejny rowerzysta. Spokój, cisza :)

Dalej przez Runek, pod Jawo i odbicie niebieskim rowerowym przez Jasieńczyk na Muszynę.
Błotko jest, a i miejscami placki śniegu się znajdą.

No to teraz tylko* dojechać, na Leluchów i Dubne i znów w las.
Taa *tylko. Wieje mocno, typowy wmordewind :D
Dobra, jakoś to zmęczyłem, ujechałem się. To nie kolareczka na oponkach 25mm, tylko górski czołg na 2,25 :D
Cerkiew w Leluchowie, w której to mieszkają sobie "gacopyrze".

Jeszcze trochę tego asfaltu i za Dubnym wjazd w las. Noo, nie, to już wolałem asfalt. Tutaj robią zrywkę drzew i wsio rozryte. Ciężko pchać rower!
Docieram do rozgałęzienia szlaków i fruu rowerowym na Wojkową.
Pryyy!
Wyjeżdża się dość wysoko na halach, niedaleko bacówek. Szlak skręca 90st prosto w dół i prowadzi przy ścianie drzew.


I znów asfalt i znów wmordewind :(
Jeszcze odwiedzam punkt rowerowy ze źródełkiem pod basztą (aby dopiąć kółko, tzn trasę ;) ) i powrót do domciu.

A co by było "ciekawiej", wrócę sobie na dobicie, przez Jastrzębik.
Przed Orlenem spotykam kumpla z dzieckiem na rowerach. Zatrzymuję się na chwilę, pobajdurzyć. Patrzę, wodę ma! Jak żebrak... "Daj załyczyć, bo mi się skończyła".
Chyba trochę przegiąłem pałkę, bo wyszło 82km i 1668m przewyższenia. Nie powiem, "nieco" się wypstrykałem, a wiatr mnie dobił.

Trasa


To kolejny dzionek. Na spacer nikt się nie załapał, to co... rowerek. Aż dziw, że mi nie zbrzydł po poprzednim dniu. Ubieram tylko inne ubranko i siadam na górskiego rumaka. Wczoraj nawet nie miałem siły myć. Jadę takim usyfionym z dwoma kilogramami błota :D

Podjeżdżam stokówką, od Izworu.
Na piątce jeszcze pyćkę śniegu jest. Jeden jęzor zachodzi na drogę, da się ominąć krajem, ale trzeba uważać.

"A co tu się stanęło?!"
Przy schronisku, od strony starej goprówki postawili wiatę. Będzie tam serwowane piwko i smakołyki, oraz będzie stanowisko grillowe. Świetny pomysł!
Planowane otwarcie, na "długi weekend majowy".

Chwilę gaworzę i jadę na szczyt.
Zwabia mnie zapach smażonego mięska.
Ahhh, ale bym taki karczek opierdolił. Piękny :D
Zamieniam parę słów z Nutrią i uciekam, bo to jeszcze nie wytrzymam. A do karcza to i piwo by weszło (pewnie nie jedno ;p ).

Jedziem dalej. Zaraz za "starym żółwikiem", na drodze, taki warun. Da się boczkiem, ale mokro i trzeba mocno cisnąć aby nie ugrzęznąć.

Zakrzywka przed Runkiem, ląduję na niebieskim szlaku i dalej nad Słotwinami pod budującą się "Ścieżkę w koronie drzew".
Robi to coraz większe wrażenie.

I wioo dalej przez "Hajdzińskiego".
Stop!
Co tu wymyślili? No tak, zakazać, najlepiej, a nie łaska było zrobić jakiejś alternatywy? Ehh.
Przypominają mi się akcję z panem M., co to na Jaworzynie ścigał ludzi na skuterze. Bareja 2.0 :(

Dzień, regeneracji cz1.
Trochę błotka jest, a i futerko zacne hehe. A może tak pozbyć się sierści?! No ale jak to by wyglądał taki gładki Piżmok? Toż to już by nie Piżmok był ;p

Ubłociłem mój stój szosowy święty, będę przeklęty ;) - zajechało Mickiewiczem :D
Rogelli mi nie wysechł.

A to jeszcze do księdza.
Ten w trakcie obiadu, a synek sępi.

Dzień, regeneracji cz2.
Istny chillout, huśtaweczka, słonko, elektrolity. Ahh...

A to ci odgapiacz :p
Vittoria Barzo rządzi! ;)

A teraz parę dni deszczu ;(



Kącik kulinarny.

Coś by tu zjadł, ale ileż można wpieprzać warzywka :p Jakieś mięso trzeba!
Prześwietliłem zamrażalnik. O... pstrąg. W sumie, też mięso, jak ktoś uważa inaczej, to gUpi ;)

Składniki:
- Pstrąg.
- Ser Mozzarella.
- Oliwki.
- Suszone pomidory w oleju z pestkami dyni.
- Czosnek.

Rybkę nacieramy solą i pieprzem. Z reszty składników robimy farsz i nadziewamy. Najlepiej przygotować dzień wcześniej i wsadzić do lodówki na te kilkanaście godzin.
Do piekarnika w żaroodpornym naczyniu, na ~40min.
Pod koniec pieczenia, na wierzch, położyć resztę sera, oliwek i pomidorów.
Skropić cytryną.

Gotowe!

Smacznego i pozdrawiam!

poniedziałek, 22 kwietnia 2019



Tatry Zachodnie
z
"jaworzyńskim misiem" :D
20-21.04.2019r.



Pewnie większość się zastanawia, o co chodzi z tym misiem z Jaworzyny. To mi już kot nie wystarcza i muszę mieć większe doznania ;) i przygarnąłem misicę? :D
Otóż nie. "Misio z Jaworzyny", reagujący też na imię Vanessa :p jest to sympatyczna istota, która procowała w stroju misia w szkółce narciarskiej na Jawo. Jakoś tak to się skumplowaliśmy przez ekipę która u mnie mieszkała. Jednak miś "spłonął", tzn strój stopił się w prali LOL i nie wiadomo, czy Vanessa będzie jeszcze kiedykolwiek "jaworzyńskim misiem". Dla mnie, już na wieki tak pozostanie, zresztą, w telefonie mam wpisane "Misio Vanessa" hehe i tak pozostanie.

Tak całkiem z czapy, dała znać, czy jadę w Tatry. Miała jechać jeszcze jej koleżanka, która podsuwała pomysł noclegu na Hali Ornak i obejście Tatr Zachodnich. Tatry, nie brzmi źle, w dodatku z dwiema niewiastami. Brzmi lepiej. Długo się nie zastanawiałem, bo planów na święta nie miałem.
Jadę!
W między czasie, okazało się, iż znajoma Vanessy nie pojedzie :(
Koszta transportu nam rosną! ;) Ale, oj tam, oj tam. Bardziej martwiłem się o warunki w Tatrach. Które nadal są zimowe!
Poszperałem w internetach... no faktycznie zima. Przydały by się raki i trasa, nie jakaś ekstremalna.
Piszę do misia, że to sprzęt trzeba. Kije przydatne, a i raki lepiej mieć. A ta mi wyskakuje, że ma raki i nie ma problemu. Eee?! To ja stary górski troll i się takich sprzętów nie dorobiłem, a tu mi młoda koza ;) z rakami wyskakuje. No wstyd! Szybkie parę telefonów/sms_ów i... udało się pożyczyć. Dzięki Jacek!
Takie to trochę toporne, stary model, całkowicie paskowy. No ale jak pięknie pasuje do moich, również topornych buciorów :D
Taa, tylko ta waga zabija. Nogi mi odpadną :p

Gotów! Jedziemy. Wyjazd o 6... tzn miał być, ale ktoś zaspał i bynajmniej, nie byłem to ja :p
W sumie, to się nam nie śpieszy. Ponieważ sobota, miała być całkowicie rekreacyjna i na "rozgrzewkę".

Jedziemy misiowozem.
Zajeżdżamy na Kiry i ładujemy się na pierwszy lepszy parking, gdzie, zamaszystym ruchem zaprasza nas młody parkingowy. Normalnie jak cepry żółtodzioby!
- 25zł za dzień!
*Ile?! Panie, a jak na dwa dni to...
-50zł.
*Panie, co tak drogo, może gdzieś taniej jest.
-Nie bardzo, bo jest tu parę parkingów ale większość jednego właściciela.
*A to cwaniaczek (łykam gadkę jak młody pelikan ;) ).
-To niech będzie 40zł za dwa dni.
*Ok! (płacimy).
Cieszymy się, że te 10zł dało się stargować. Jednak nasze zadowolenie nie trwa długo, bo po przejściu 200m widzimy tabliczkę "Parking 15zł".
No tak, dawno mnie już nie było w polskich Tatrach. Zapomniałem, że na każdym kroku, traktują cię jak chodzący bankomat :(

Dolina Kościeliska wita :)

Jako, iż miś jest jaworzyński, to dużego doświadczenia tatrzańskiego nie ma.
Raki to pewnie znalazła na jakiejś wystawce w RFN ;)
To jak kościeliska, to co. Idziemy wszystko co się da po drodze. Oprócz Wąwozu Kraków - tam może być ciężko, nie jestem pewny warunków więc wykluczam.

Na początek idzie Hala Stoły.

Cóż za smutny, niemal, że księżycowy krajobraz :(


Jest, są pierwsze krokusy!

Więcej krokusów i chatki na hali.

Cóż to za poczwara wchodzi mi w kadr?!

A pyk, panoramka, bez żadnych ludziów. Ani jednego nie ma! W sumie, to nawet pustki są, z góry schodziła tylko jedna osoba. Fajnie! Chyba wszyscy święcą jajka :D

Pełzniemy wyżej, aż do końca szlaku. W sumie, jak tu byłem ostatnio, to powyżej chatek nie wychodziłem, tylko zaległem koło nich. Więc dobrze zobaczyć, co jest dalej.

Dalej jest... no nic nie widać i jeszcze przewrócony znak :p
Ale zaliczone, zaliczone. 

Wracamy na chatki i sugeruję mały odpoczynek.
Grzebię z boku w plecaku, mam tajny plan i coś mam, seee see.

Ta da! Wyskakuję z butelką wina i "szklaneczkami".
Vanessa zaskoczona, bo ma mały plecaczek, śpiwór (nie mały) przytroczyła na zewnątrz. Nie mogła się nadziwić jak to się ze wszystkim spakowałem w plecak 35l i jeszcze butelczynę wina skitrałem :D

Ahh...

Po "kubeczku" i w drogę!
To teraz do Jaskini Raptawickiej.
Idzie, juczny muł :p

Jest i ona, kozica szalona :D

I siup do jamy!
Prawie jak jama Piżmoka hehe.
Z oddechu leci para, która w tej wilgotności, tworzy ciekawą, gęstą mgiełkę.
Pani która szła za na mi, robi pass i nie schodzi na dół.

Chwila kontemplacji. Pochyla się nad... telefonem hehe.

Idziemy jeszcze pod wejście do Jaskini Mylnej.
I strzała na schronisko na Hali Ornak.

Meldujemy się i bunkrujemy w pokoju.
Zostawiamy bety i robimy mały rekonesans okolicy + Smerczyński Staw.
Tzn ten rekonesans okolicy wyszedł przypadkowo. Coś mi się w główce podupiło i zamiast iść na staw, zacząłem iść "żółtym" w kierunku Przełęczy Iwanickiej.
Ale ze mnie przewodnik, jak z koziej dupy trąbka :D

No ale przynajmniej jest fajna foteczka krokusów hehe.

Docieramy nad "bajoro". Całe zamarznięte.

Lokalne kaczuchy, jak odkurzacze. W człapały między ludzi zjadać okruszki.

Moje, moje!

Chwilę opalanka, misiowi się przyda, bo wygląda już (dzień wcześniej zrobiła sobie rozgrzewkę w okolicy Krynicy), jak... miś panda :D

Oki doki. Wracamy na schron, trzeba coś zjeść.
Ja zamawiam "Danie Ornak".
Miała być biała kiełbaska (była zwykła - dobra, pewnie biała poszła do świątecznego żurku), plasterek smażonego boczku w sosie ... węgierskim/cygańskim ;) , ziemniaczki i kapustka zasmażana.
Ziemniaki, słabe, ale nieco ratował je świeży koperek. Kiełbaska ok, boczuś ok, aczkolwiek mogło by być go więcej. Sos dobry.
Taka porcja 29zł. Tanio, nie tanio, najadłem się.

P.s.
Piweczko... 10zł :p

Wieczorem próbowaliśmy grać w grę planszową PTTK. Jednak po jednej rozgrywce, stwierdziliśmy, że jesteśmy za głupi na nią, bo pytania z ogólnej geografii/turystyki (nie koniecznie górskiej) nas przerastają. Nawet, na najniższym poziomie. Wstyd! :p

Idziem spać!
Zapomniałem uprzedzić, żeby zabrała stopery hehehe. Ekipa obok (chłopak z dziewczyną), doświadczona. Mieli ów zacny wynalazek :)
No ale, nie było tragedii. Tylko, że ja, budziłem się ładne parę razy w nocy. Jakoś miałem w podświadomości, tryb, "małego chrapacza" i jak przesadzałem, to albo budziłem się sam, albo reagowałem na dźwięki otoczenia ;)

Rano, nie rano, nie chciało mi się wstawać na wschód słońca. Zwlokłem się z wyra o 7. Kuchnię i tak otwierają o 8 :p
Widoczek z balkonu schroniskowego.

Ot, taka ciekawa, klimatyczna salka w schronie.

Zanim otworzą kuchnie, idę na małe focenie.

Przymroziło kaczeńce.

Krokusy, też się "skurczyły".

Nie zawodny UAZ 452 :D

Miły gest schroniska. Przy śniadaniu, na każdym stole ląduje talerz świątecznego ciasta! Oczywiście, za darmoszkę. Dziękujemy!

Trzeba się zbierać. O godzinie 9 ruszamy.

Jest lawinowa "jedynka". Strachu ni ma ;)

Ojj. ciężkie podejście. Pełzniemy dalej, nie ma co pizdusiować.

Dajesz, dajesz. Już "niedaleko" :P

Zakłada raki.
Eno, nie jest to jakiś szpej z wystawki. Pół automaty sobie zapodała. Mnie się nie chce ubierać tego żelastwa i bawić z paskami. Mam kije, ona nie :P Dam rady!

Cosik stromo!
W oddali Babia Góra.

Jakieś ludki, wymyśliły pionówkę do góry. Pewnie, co by ominąć lawiniasty stok.
Jednak, już parę śladów trawersuje, idąc prawilnie, tak jak szlak prowadzi.
Decyduję, żeby strawersować.

Gdzie tymi "rencoma" w śnieg!? Gdzie kije, gdzie czekan? ;)

Ostatnie 60m? Jest już faktycznie stromawo i śnieg nieco twardszy. Sam zakładam raki. Dało by rady bez, ale jak się je ma, to dobrze użyć (zjazd kilkaset metrów w dół na dupie, nie był by fajny ;) Jednak, myślę, że jak bym założył w tym miejscu gdzie Vanessa, to mniej bym się zmęczył, bo nie musiałbym aż tak mocno pracować kijami i wbijać buty w śnieg.
Docieramy na Ornak. Upragniona przerwa!
I panoramka ze szczytu (niemal 360st).

Takie klimaty.

A potem rumowisko skalne. Da się to jakoś inaczej obejść, ale jak gamoń, polazłem za czyimiś śladami i... no... było ciekawie hehe ;)

Atakujemy podejście na Gaborową Przełęcz.
Po drodze... no ni jak nie wiadomo jak iść. Raz wieje srogo i zimno. Raz nie ma wiatru i przypieka słońce. Ehh. Misiek zrzuca futro. Ja jestem ubrany... optymalnie. Czyli muszę się ruszać, więc zostawiam ją nieco w tyle. Ale nie zostaje całkiem sama. Towarzyszy jej jedna osoba, z napotkanej po drodze, parce "starszych pań". Ja uparcie prę o kijach, bez raków. No mogły by się przydać, ale, tyle z tym zabawy. Doganiam i nieco wyprzedzam prowadzącą z owej parki. Zatrzymuję się, aby poczekać na towarzyszkę i nawiązujemy miłą konwersację z panią prowadzącą. Owa pani, łazi po górach więcej lat jak ja żyję. Fajnie się nam gada. Pozdrawiam!
Docieramy.

Jeszcze tylko wyleźć na tą "góreczkę" i będzie "tylko" w dół :D

Jest. Zdobywamy Starorobociański Wierch 2176m n.p.m. Jest to najwyższy szczyt, jaki do tej pory zdobyła Vanessa. Aaa, flaszkę musi postawić ;)
Parę panoramek ze szczytu.


Docierają miłe "starsze panie".
Robią nam sweet foteczkę hehe i gaworzymy chwilę o butach, cenach :p impregnacji i takie tam.

Lecim dalej. W dole, nieco na zamarzłym stawem, są trzy kropki. Kozice. Misio pytał, gdzie można zobaczyć kozice, odpowiedziałem, iż 80% szans jest na Jagnięcym Szczycie. A tu taka niespodzianka. No ale... daleko są ;(

A kuku, nie tak daleko :D
Co za fart! Ta to ma szczęście. Super pogoda, fajna trasa (i towarzystwo ;) ) i jeszcze koziczki spotkać!

Pędzim dalej. Ja uskuteczniam zjazdo odpych.
Niestety koleżanka ma problem z biodrami. Nawet zakłada raki. Kur...cze! A mówiłem kije. Przecież bym załatwił jakieś!

Czekam na tyle długo, iż robię mały piknik i zjadam resztki kabanosa.
Fota w tył.

Idziem czerwonym na schronisko. Piwo i dobre jadło, po prostu się nam należy!
Eee, a cio to?!

Szlak ulega mocnej erozji. Reperują go.
Nawet fajnie się po tym "zbiega". Kije biorę pod pachy, aby nie dziurawić worów.

Po drodze mijamy dwójkę. Matka z córką?
Sierotki idą źle, ale na szczęście obracają się i kijem wskazuję właściwą drogę.

Jesteśmy spragnieni... piwa!
Już nie daleko.

Cóż za zorganizowana akcja. W sumie nie dziwię się, bo "niedojebaniemózgowe" odwiedzających chochołowską w celu sweet foteczki z krokusami, sięga zenitu!


Ja zamawiam, oprócz browara, żurek. Całkiem dobry (ale dupy nie urywa ;) ).
Vanessa życzy sobie, siakiś "jagodziak" czy co to jest. Ponoć dobre. Taka szarlotka z jagodami i... bitą śmietaną. Też bierze elektrolita :p

Pędzim dalej.
Akuku, niczym samochodzik z jakiejś kreskówki. A tu, ciężka praca go czeka!

Przed parkingiem w chochołowskiej mamy dylemat. Iść na parking i żebrać podwózkę (busów raczej nie uświadczy w te święta), czy jeszcze "godzinka" zielonym na Kiry.
Wybieramy "godzinkę" na Kiry.
Słońce zachodzi, różowa poświata... "multikulti" w pełni!
Mamy tu capa, kozę i owcę, oraz kózki (a może owcokozy hehe). No dobra, bierze już głupawka od zmęczenia. Siadło 24km w warunkach zimowych.

Docieramy do Krynicy. Będziemy żyć!
Dzięki, za danie znaka! Mam nadzieję, że się podobało. Ja bawiłem się dobrze, no ale, może lepiej było by na...Słowacji?! Polecam się na przyszłość.




Kącik kulinarny.

Zupa warzywno kalarepowa.

Jeśli macie okazję kupić kalarepę (nie dość, że zdrowa, to jeszcze mój smak dzieciństwa ) z liśćmi, nie wyrzucajcie liści. Można z nich przygotować wiele potraw a i mają bardzo dużo wartościowych składników.

Składniki... napiszę tak. Można wrzucić do gara, co się chcę :D
Nie ma ty jakiegoś jednolitego przepisu, którego TRZEBA się trzymać.

Jeszcze dorzuciłem jajo, dla białka.
Zupka, palce lizać. Polecam!

Smacznego i pozdrawiam!