wtorek, 17 października 2017



Bacowanie na Parchowatce
07.10.2017



I znów przyszło spotkać się z ekipą z Krakowa. Zeszły rok odpuściliśmy, bo pogoda w październiku była tragiczna!
Czy chatka jeszcze stoi, czy da się tam spać? Czy spotkamy Zbyszka i nas pozna? Tyle pytań...
Ustalamy termin. Mam wolny weekend, no muszę być, liczą na mnie. Jednak, ogarnia mnie jakaś niemoc. Co by zdążyć na umówioną godzinę, czyli 10:00, musiałbym wyjść chyba o 6 aby przez Jaworzynę i Łabowską tam dojść. Hmmm, a rano zimno, ciemno, mokro :p
Jednakże mój genialny mózg stratega nie zawiódł. Przecie oni jadą z kraka, przez Piwniczną. To podjadę do Piwnicznej busikiem i stamtąd już wszyscy razem uderzymy z buta na miejsce docelowe.
Tak też czynię. Zgranie czasowe mamy dość dobre .

Ruszamy z Łomnicy. 
Tee panie krakus, a u was to się na pole przeta wychodzi nie na dwór. Więc co pan tak się błotka boi i stuptuty zakłada! Pfff :P

Początkowo idziemy skrótem poza szlakiem.

Sebastian dobry sherpa. Dźwiga 6L baniak wody i terakotę na podłogę.

Toż to chiński plastik dominuje nawet polskie góry ;)

Lezą mozolnie.

Sweet focia nr 1.

Podejście jest krótkie, ale miejscami daje w kość.

Po drodze przejście dla owiec. Mają zawsze pierwszeństwo ;)


Hmm, co to za cap z rudą brodą, cieszy się na widok ponętnych owiec.
fot. Sebastian

Jest i bacówka. Stoi!

Chatka straciła jeszcze parę desek od góry. Jednak nasze usprawnienia sprzed dwóch lat, trwają.
Wchodzimy do środka.
O ja pierdole. Co to kurwa jest!
Na to wychodzi, że wilk, zrobił sobie z "naszej" bacóweczki stołówkę! Zostały żebra, kawał kręgosłupa i sporo wełny. Ot truchło owcy. Nawet jak by to sprzątną, to przecie nie będziemy tu spać. Trzeba by to miejsce odkazić.

Co tu robić, co tu robić?
Na szczęście okazało się, iż poniższa chata, która dwa lata temu była zamknięta jest dostępna.

Tu będziem spać!

Piec jeszcze istnieje ale nie nadaje się do palenia.

Ha! I mamy ochronę świętego :D
Trochę mało miejsca, ale na 3 osoby (dwójka z ekipy w ostatniej chwili się rozchorowała :( ) styknie.
Sebastian rozkłada "dywanik".

Stare materace na spód, dla izolacji. Na to, co by się nie kurzyło, kładę podkład od namiotu.

Rozpakowywanie sprzętu i jedzonka.
Co mu tu mamy. Nerka US Army musi być!
fot. Sebastian

Ja cię kręcę, cóż to za trunek?
Ukraińska eko wódka :D Super duper filtracje i takie tam. Nie powiem, całkiem ciekawa pozycja.

Jeszcze się w liściach znalazło ;)

Z głodu nie umrzemy. Coś tam żarełka jest :D
Ba, nawet apteczkę wziąłem, jak bym miał sobie zrobić znowu kuku ;) lub ktoś inny.

Przygotowujemy ostatecznie posłanie.
Ktoś tu dostał fajną poduszeczkę na wyjazd hehe.

Leże trolla górskiego
Thermarest Xlite R + Cumulus X-lite 200 (jak dla mnie zestaw trzy sezonowy).

Ot i widoczki z hali.

Posiedzenie czas zacząć.
Słoninka w przyprawach... MEGA!

Wesoła ekipa pozuje.

Ktosik jedzie, Zbyszek?!

Andrzejo oprawia słoninkę, a tymczasem Sebastianowi włączyło się gadane :D

Kto spija ostatki, ten jest piękny i gładki!

Nie ma to tamto, cza się ruszyć i naruchać drewna na ognicho.
Znajdujemy przewalonego buka i jedziem z koksem. Tniemy gałęzie.
Niektóre były grube jak ramię. Aż mnie dłoń od walenia (bez kosmatych myśli!) bolała.
Jednak Fiskars X5, ponownie mnie nie zawiódł.

Ok. Opał jest. Zabieramy nowicjusza, Andrzeja na szczyt.
Po drodze.

fot. Sebastian
Docieramy na szczyt i... zdziwienie.
Oznaczyli go!


Korona Beskidu Sądeckiego? Co to ludzie nie wymyślą hehe.

Co by tradycji stało się za dość, trzeba było nazbierać opieniek na gulasz.
Cosik znaleźliśmy, aczkolwiek bida była. Plus parę podgrzybków.

Wziąłem się za krojenie. Gotowe, na smaczek będzie.

W między czasie, "robal" obsiada moją super duper kamizelkę merino za pińcet złociszy ;)
A sio!

Wtem wraca zadowolony z siebie Andrzej. Za chatką znalazł skupisko opieniek. Nooo tak, ale kto to kurwa będzie kroił?!

Produkcja kijasów na kiełbę. Ja męczę się z obieraniem grzybów.

Dobra, grzyby obrane. Ahh pachną te opieńki. Normalnie można się sztachać!
fot. Sebastian


Dobra. Idziem szukać Zbycha.
Jego pies, nie jego? Idziemy dalej w głąb lasu, tam gdzie pojechał ciągnik.

Jego traktor, nie jego?

Tak to Zbyszek!
Zagadujemy, chyba nas nawet pamięta. Zbiera graty. Ale nie, nie pędzi na kielich, na którego został zaproszony. Najpierw robota!

No kurwa, jeszcze po drodze podgrzybków nazbierali. Ale ok, poświecę się i ściacham, a są wskazane bo z nimi gulasz grzybowy lepszy :D

I kolejna ekipa leśnych drwali. Tutaj zaopatrzona w jeden kuń organiczny :D

Czas grzyby nastawić, niech się robią pomalućku.
Troszkę smazęnia.

Troszkę gotowania.

Wyszły wybornie. Chyba nikt nie narzekał.

Kolejna porcja idzie na ruszt.

My tu gadu gadu, grzybki smażym a tu spektakl światłą się zaczyna!

Następnie promienie słońca przecinają Radziejową.

Czekamy aż zejdzie niżej i wyłoni się całe.
Coś niesamowitego!

Na chwilę, cała polana wręcz świeci na rudo-czerwono!

Szok! Dalej focę namiętnie, uwieczniając postępujący zachód słońca.
Niżej.


Coraz niżej.
I niżej.
 
I papa.

A tam pierdolicie, zachód jak zachód. Napijmy się. Zbycho polewa.

No to jeszcze wspólna fota.
 fot. Sebastian

Coraz ciemniej.

I zoom na taterki.

Ognicho, podstawa bacówkowania!

Andrzej poczuł zew "ogniskowego".

Lubię fotografować płomienie z ogniska. Coś się zawsze uchwyci.
A tu, czyż tu ze strzelajacego ognia po prawej nie wyłania się atakujący OBCY!


Pieczenie kiełbasek. Naturalne stanowisko VIP (idealne widełki do trzymania kija) zajął Piżmok :D

Omnomnom. Pychotka + podpieczona kanapka z serem od Sebastiana. Nabrał ich tyle, jakby szedł na wojnę stuletnią hehe.

Łojj zawiało, tworząc piękny warkocz iskier.

 Andrzeja poniosło. Dowalił wszystkie "suchotniki". Ale zrobił fest watrę! Hej!

Siedzimy do późna przy żarze.

W nocy jest dość ciepło. W porównaniu z poprzednim bacowaniem, to jest bajka :)
Gdyby nie moje chrapanie, to wszyscy byliby szczęśliwi ;)
Z rana w ruch idą sprzęty turystyczne.
Mój zestaw od "my friendów". Tytanowe garnczki, palnik BSR 3000 i kartusz 100g.
Do tego zupka chińska będzie hehe, a wyjazd sponsoruje Piwniczanka. W końcu koło Piwnicznej-Zdrój jesteśmy.

Na przegrychę szynka szwarcwaldzka.




Andrzejowe wynalazki, w tym gotowe danie, ponoć mięsne ;)




Jeszcze pożegnalna fota z "krakowskimi ceprami" :p

Schodząc na dół, znów spotykamy znajome już stadko.


Czarna owca?

Tu jest prawdziwa czarna owca ;)

I tym, jakże paskudnym, aczkolwiek rubasznym akcentem, zakończmy ten przydługi opis ;)

Pozdrawiam wszystkich co mogli, a ci co nie mogli... mam nadzieje, do zobaczenia za rok!
Miło było poznać kolejnego górskiego ludka, Andrzeja. Niech się Regata i Dare2b sprzedaje jak najlepiej :D

Hoł!