niedziela, 28 lutego 2021

 


Obidza

Zimowy atak, bez tlenu(!), ale z obozem pośrednim :D

20.02.2021r.


Zamulamy sobie z Kamą ;)

Ładna pogoda, szkoda marnować wolnego weekendu. Po głowie chodzi mi jakieś ognisko. Gdzieś nie daleko. Jednak, odwilż, wszystko mokre. Może za Powroźnikiem w kierunku Tylicza (na kręgach), fajna była by Kralova Studna, ale Słowaki się pozamykały :(

Wtem Kama wpada na pomysł, co by kupić małego grillka (z tych "jednorazowych"), wywieźć to gdzieś z fajnym widoczkiem i posiedzieć.

A co tam będziemy kupować, na działce mam grilla.

A gdzie, a wyjedziemy na Obidzę, tam dalej jest fajna polanka z widokiem na Tatry :D


A to pożyczymy trochę drewienka od staruszka :D

fot. kom. Kama

Pożyczyliśmy sanki od znajomej. Siatę z drewnem i grilla na nie i wio.
Co rżysz kob...ieto ;) "ciung sonie"!
Ten grill, to jednak trochę waży :p Ale my nie damy rady!?
fot. kom. Piżmok

Uff. Karoca zapakowana, jedziem!

Hmm, ciągnie się ten podjazd pod Obidzę, oj ciągnie. W pewnym miejscu, robi się już tak stromo i ślisko, iż jadę na jedynce. No przecież odwilż, ale tu jest tragedia! W lesie, w cieniu, szklanka i mokry ubity, wyślizgany śnieg.
Staję w połowie podjazdu, wesoło mieląc kołami. Upss, ześlizgujemy się! Odzyskałem kontrolę, ale do góry, to już nie pojedziemy. Wycof. Powolutku, jeszcze ręczny w pogotowiu ;)
kilkadziesiąt metrów wycofu. I ruszamy, rozpęd. Jest, ten odcinek pokonany. Niestety nasza radość nie trwała długo. Kolejny stromy i wyślizgany odcinek, mimo dwóch prób, pokonał nas. A nie takimi samochodami, nie mogli tam wyjechać. Ponownie wycof, trzeba gdzieś zaparkować auto a później kombinować jak nakręcić, bo dwa auta to się miną tylko w paru miejscach tego piekielnego podjazdu.

O tu miejsce, parkujemy. Eee, no tak, wolne, bo garbek i wyślizgane, próbuję wyjechać, aby sprawdzić czy się da i... ja pier... no nie wyjedziemy.
Łopatuję. W razie czego, toporek i gałązki pod koła :D

Tak, tak, "biała strzała południa", niedługo nie będzie białą, tylko, rudą buahaha.
fot. kom. Kama

Dobra, drugi raz tu nie wjeżdżam :p
Udało mi się wcisnąć w mini zatoczkę równolegle do drogi.

I co tu robić, przecie do tej polanki to jeszcze ze 2km, ostro pod górę. Przecie nie będziemy tego żelastwa tyle ciągnać do góry na sankach. To by może jeszcze jakoś było wykonalne, ale jak w dół?!

A tu mi jeszcze Kamusiątko płakusia, że głodne :p
No to co, szybki rzut oka, i poniżej przy drodze sąduze ścięte drzewa. Grill na sanie, odłopatowałem poletko i wypak.

Plecok trolla górskiego. Zamiast czekana, toporek :D

Pikny jest, nieprawdaż?

Ciup ciup.
fot. kom. Kama

Jest, pali się, to pieczemy.

Jakoś tak dziwnie ludzie na nas patrzą. I ci piesi i ci z samochodów.
No co, zdobywanie Obidzy w zimie, bez tlenu! Obóz pierwszy! Buahaha.

P.s.
Kolejny śmiałek próbuje wyjechać, tam, gdzie my polegliśmy definitywnie.

Ta da!
Smacznego!

Ja tam uwielbiam skrzydełka, jest co pogryźć i possać, jak z cyckami ;)

Pojedli, popili. Słońce schowało się za drzewa. Trzeba pakować mandżur i atakować "szczyt", na zachód słońca!
fot. kom. Kama

Atak szczytowy.
Jakieś okoliczne tubylce szydzą z nas?!
fot. kom. Kama

Uwożoj, bo ci rękę odgryzie :p

Łoo jaki fryz, ta modelka prezentuje się iście zajebiście :D

Obok, śnieżny diaboł!

Pełzniemy dalej.
Nawet jakiś widoczek jest ;)

A co tu się dzieje?
Pierwszy raz widzę takie nakładki. Na quady widziałem, ale na motory?!

A taki "fuck" a nie widoczek na Tatry.
Faktycznie, słabo to wygląda.

W oczekiwaniu na zachód, tworzymy towarzysza.
To beskidzki świnio-dzik!

Chciał się z nami pobawić, Zaproponowałem rzucanie toporkiem :D

Upss, biedny świnio-dzik! Chyba nie przeżył ;)

I księżyc wyszedł.

Ciągnie się to wyczekiwanie.
Idziemy nieco dalej, pozwiedzać.

Wow, ale kapitalna rzeźba śnieżna!

Wracamy na stanowisko i... tak w stronę Obidzy, cosik jakiesik mgły, czy co...

Ojj fajnie się robi, jeszcze z 10-12min

Ponownie zerkam w kierunku z którego przyszliśmy. Upss, to są jakieś pieruńskie, gęste chmury.

No nie, idą prosto na nas!

Psując nam cały widok :(

Po chwili już nic nie widać i jest jedno wielkie "mleko". Jako kierownik, tej arcy trudnej i wymagającej wyprawy, zarządzam natychmiastowy odwrót!

Wszak nie mamy raków, czekanów, ani nawet liny, aby w tych warunkach związać się liną, co by ktoś ze szlaku nie zboczył (np. do wiaty z ogniskiem, przy górnym parkingu hahaha).

Śmichy, śmichamy, ale na zejście założyłem raczki, które idealnie się mieszczą w kieszonce plecaka na pokrowiec (pewnie i pokrowiec by wepchał jeszcze, nie sprawdzałem).


Docieramy bezpiecznie do białego... muła :D Jedyneczka i powolutku na dół.

Tak to zakończyły się nasze harce na Obidzy.




Kącik kulinarny.


Kącikowo u Kamy.

Dotarła tu nawet owieczka, czy to jest baranek? Muszę ojca spytać, co to wystrugał. W każdym bądź razie, pindola nie ma :p


Dziś "ciasteczka" z ciasta francuskiego, nadziewane serem pleśniowym, podane z żurawiną.


Składniki:

- Ciasto francuskie (fee, to ma olej palmowy! :p )

- Ser pleśniowy (kto co lubi, ale ja bym tu raczej polecił wpakować albo oscypka, albo coś bardziej wyrazistego, np Gorgonzole)

- Żurawina



Ciasto tniemy w kwadraty 10x10 i lądujemy do środka ser, zawijając na "kopertę".

Na blachę (bez tłuszczu, ciacho ma w sobie) i 15-20min do piekarnika ~220C.

Ciekawe połączenie, ale dupy nie urywało ;) Jak pisałem, z oscypkiem było by dużo lepsze.


Smacznego i pozdrawiam!

środa, 3 lutego 2021

 

Lubań 1211m n.p.m.

nocleg z namiotem

31.01/01.02.2021r,


Ojj, zaswędziała dupa! Bynajmniej, nie od hemoroidów ;)

Dawno nic nie zdziałałem. Więc czas najwyższy obmyślić plan i wdrożyć go w życie.

A plan był taki, że wyczaiłem, iż z niedzieli na poniedziałek ma być świetny warun. Tylko... małe "ale" ;) Cosik ma przymrozić, tak troszeczkę, jakieś -14C, może więcej :p Ale, ale, ja nie dam rady!

Pakuję namiot, zimowego psiwora i... ale gdzie tu jechać. Początkowo myślałem o Mogielicy, która to chodzi za mną od czasu, jak nie dotarłem niedawno, przez lądowanie samochodem w rowie :p

A może jednak Gorce, hmm.

W między czasie, jak zwietrzył sprawę znajomek, to się dwóch zastanawiało, czy nie pojechać ze mną (a to osobniki aż z Wawy). To tak pomyślałem, że dla nowicjuszy zimowego spanka pod namiotem, Lubań będzie w sam raz. Jednak, na ostatnią chwilę się wykruszyli. Jednak plan z Lubaniem został.

Mapy google, trasa na Grynwałd, podjechać jak najwyżej się da i "atak szczytowy"! ;)

Nioo nioo, trochę śniegu jest.


Parkuję samochód na lekkim podjeździe, maską na wschód. No niech się klekot od rana grzeje do słonka.

Spakowany, ruszam. Plecok wyszedł 11,9kg!
Po kilkunastu metrach, odpada mi śpiwór. Ponieważ postanowiłem, jednak, przytroczyć go na zewnątrz. Troki, zrobione z pasków od spodni z deca (hehe), zapinam na krzyż. Siedzi, człapię!

"Grzybek dla turysty".


Dalej, a może tropem w kierunku Tatr?

Długo idę tym zielonym szlakiem, który jest w sumie, nudny. A i jakieś śnieżne wozidło zrobiło super przetarcie, łee, tak nie górsko :p

Docieram tu i... szlak odbija na prawo, ta fajnie przetarta droga nieco na lewo. GPS pokazuje, że, no to na lewo nie jest złą opcją.
I się mi odwidziało, a co ma być górsko. Zielony źle przetarty, pójdę sobie tą drogą :D 

Idę i idę, dochodzę do takiej chatki.
Człapię jeszcze trochę i... no już nie jestem na szlaku :p

To na dzikca, na azymut, myk pyk w śniegu po kolana i... gdzie ten szlak?!
Nic nie przetarte, śladów nie ma. Odpalam GPS-a Mapy.cz twierdzą, że jestem na szlaku, Locusmap z ichniejszymi mapami, też tek twierdzi.
A dupa, jak się potem okazało, zmienili przebieg zielonego szlaku, bo górole pogrodzili :p

Wpadam na "stary szlak" i idę.

Miałem wyjść od lewej, a wylazłem od prawej. Ale cóż to by było za wyjście, bez żyłki przygody ;)

Żwawo pełznę.
Doganiam skiturowców.

Hmm, no fajne oczy :D
Tzn wcale się na nie nie gapiłem, ani trochę! (no muszę tak napisać, bo moja Kamusia na pewno będzie to czytać :p ).


Jestem coraz bliżej, ostatni rzut oka na... nie, nie "oczy", na plecak!
I co ja widzę. Osprey Stratos 36. Mijam jej partnera i... to samo!
No kurwa! Co dopiero kupiłem ten plecak i już wszyscy w nim będą chodzić! Jak w gaciach z Decathlonu! hehehe ;)

Dalej, po drodze, tuż pod szczytem, zachodzę obczaić źródełko.
No ciurka. Jeszcze. Mimo wszystko, zabrałem dwa termosy 1L + 0,7L z wodą do gotowania i na pićku na drugi dzień. Przy tych "pieruńskich" mrozach, nie byłem pewien, czy to nie zamarznie.

Jest, docieram.
Jakieś trio, próbuje upiec kiełbaski. Mocno średnio im to wychodzi ;)

Wrota do bazy namiotowej na Lubaniu.

Póki jasno i w miarę ciepło, rozbijam namiot.
fot. kom.

Następnie idę na wieżę, obczaić widoczki.
Akcent WOŚP :D

Nioo, niby fajnie, ale słońce za wysoko, widok na Tatry teraz słaby. 

Mam jeszcze godzinę do zachodu słońca. Schodzę i rozgaszczam się pod wiatą. Gotuję obiadokolację. Expres mix + białeczko i tłuszczyk w postaci kabanosów.

Pojedzony człapię z powrotem na wieżę.
Po drodze. Nioo nioo.

Wieża mocno oszroniona.
Rzut obiektywem na Gorc i Mogielicę.


I ostatni promyczek zachodzącego słońca.

Rzut obiektywem na polanę.

I jeszcze Diablak w fenomenalnym świetle!

Nastaje ciemność!
Trzeba spieprzać do namiotu, zanurzyć się w póchówce.

I co tu robić. Inetrenta w sumie brak, ciężko nawet sms_a wysłać!
Tak jakoś koczuję do około 22 i postanawiam iść spać.

Wcześnie rano koło 4, zaczyna wiać. Co skutecznie wdmuchuje zimno, w mym letnim namiocie (zero fartuchów śnieżnych :p ).
Gdzieś koło 4:50 dodmuchuję materac, bo sflaczał, czuję, że nieco mi nos zmarzł :p
Współczuję gościowi na wieży, bo jeden tam śpi bez namiotu.
Kolejny w namiocie niedaleko mnie i jeszcze jeden na "pięterku" (deskach) wiaty.

Parę minut po godzinie 6 ogarniam się.
Ciepła herbata zrobiona na palniku i... grzanie butów :p


Mam ogrzewacze chemiczne z deca, ale szczerze, średnio to działa.

No to hop siup na wieżę. Śpiący tam jegomość zwija mandżur, zdjęć nie robi, bo twierdzi, ze słaby warun.

Czy ja wiem, aż tak źle nie jest.
Tuż przed wschodem.

I znów Babia Góra, tym razem w promieniach wschodzącego słońca i z księżycem.

Zoomik na oświetlone Taterki.

I wschodzące słońce.

Rano leniwie pakujemy się, gotujemy i rozmawiamy w gronie osób, które przeżyły tą ciekawą noc :D

Wsio spakowane, kolejna porcja mix ekspresu z kabanoskami zjedzona. Można ruszać.
Zielonym na Grynwałd! Prawie jak Grunwald, tylko brakuje dwóch nagich mieczy. Oby nie nagich turystów z mieczami na wierzchu. Buahaha. Kto teraz wie, jaka moda nastąpi ;)

Takie widoczki przy zejściu.
Te ludziska na wszelakich "dupolotach", co wyślizgują szlaki, powinni dostać... wpie...rnicz!

Aaa, no tak, jeszcze zdjęcie toboła!

Ojj, jak tu było błogo! Tak smażyło słońcem, a nie wiało, ani nie czuć było mrozu z dolin (rozebrałem się do samej koszulki termo). Normalnie nic tylko się wyłożyć i legnąć na godzinkę, czy dwie ;)

Po drodze mijam tubylca, chwilę rozmawiamy i twierdzi, iż na dole było -20C!
Docieram do "białej strzały południa".
Odpali, nie odpali?

I... nie odpaliła!
Akumulator walczył dość długo, ale poległ.
Dzwonię do troliczka. Śwagier w pracy, może jego brat poratuje. Ma oddzwonić.
W między czasie, dorwałem gościa, co się kręcił przy nowo stawianej chałupie, z terenówką.
Pytam czy ma kable.
Nie.
Hmm, ale stoję na górce, to na pych?!
Pomaga mi wypchać.
Ale jak to tak na pych, jak? Nigdy tak nie odpalałem.
No kluczyk przekręcony, "trójka" i jak się rozpędzi puścić sprzęgło, sam odpali.
Sam?!
No zjechałem 2/3 górki i nie zrobił "sam".
Próba ostateczna, "dwójka" i pozostałą 1/3 górki.
Odpalił! Jestem uratowany!

Jadę więc w odwiedziny do Łacka, do siostry i tych małych nicponi.

Nicpoń nr 1.
I nakarmili wujcia :D

Nicpoń nr 2.
Mój chrześniak! 

Potrafią się razem fajnie bawić :)
fot. kom.

A co to za świnka Pepa ;)

Wujcio pojadł, popił ;) musi ruszać w drogę, co by nie zasnął za kierownicą.
Dzięki troliczku za pyszny obiadek 👌



Kącik kulinarny

Naszło mnie na wołowoinkę, no jakiegoś mini "stejka". Bo jak wszem i wobec wiadomo, "stejki trzeba wpierdalać, a nie jakieś tam kanapeczki" ;)

Składniki:
- Mięso wołowe (tu ligawa - nie najlepsze na steka, bo nie ma tłuszczyku, ale jak się go nie przegrzeje, to jest ok i nie robi się kapeć)
- Mix fasolki szparagowej + świeży koperek
- Masło do okraszenia
- Przyprawa + sól i pieprz, oraz oliwa z oliwek do zaprawienia mięsa

Do tego pyszne, lokalne piweczko. Bardzo lubię tego Pilsa, a trudno jest zrobić dobrego Pilsa. Nie to co te apy srapy, czy ipy cip...sripy ;) Nawalić aromatycznego chmielu i gotowe (mimo wszytko bardzo lubię te wynalazki :p ).

Wyszło to całkiem zacnie, aczkolwiek, minimalnie mniejsza temperatura na patelni i dłuższe smażenie, z częstszym przewracaniem. Bo wierzch, wyszedł lekko kapciowaty :p Przyznaję się.


Smacznego i pozdrawiam!