wtorek, 26 listopada 2019



Ferdel 648m n.p.m. z wieżą widokową, 
oraz rezerwat Kornuty.
24.11.2019r.



Siedzę i sobie dyżuruję. Może by coś zrobił na wieczór i jutrzejszy dzień.
Niedawno, dowiedziałem się o otwartej w tym roku, wieży widokowej na Ferdlu. Toż to tylko 54km. Nie zbankrutuję na paliwie do klekota, a i może zdążył by jeszcze na zachód słońca. Zabrać namiot, rower i na kolejny dzień traska.
Siedzę tak i rozmyślam.
Wtem telefon... ki diabeł, nieznajomy numer.
-Cześć, Wanda z tej strony (jaka kruca Wanda?!). Co robisz w niedzielę.
*A raczej mnie nie będzie na miejscu, a w czym mogę pomóc? (styki mi zaśniedziały, jaka Wanda i co ona chce ode mnie w niedzielę?! Pisałem z kimś na srakimś tinderze po pijaku czy jak? Hehehe).
-Wymyśliliśmy wyjazd i jedziemy z Pawłem.
Aaa, ta górska Wanda :D Nie miałem numeru.
*Ja mam plan jechać z namiotem, na taką wieżę nad Wapiennym.
-Aaa, gdzie, Ferdel. No my tam jedziemy jutro!

Cóż za zbieg okoliczności! Niesamowite. Tyle miejsc, tyle szczytów i tak trafić.
Mówię, że się namyśle, z moim planem i dam znać. Hmm... jechać samemu z tym namiotem? Pizga wiatrem prze okrutnie, zimno, hmm... jednak po chwili namysłu, cebula zapłonęła w mych oczach!
No przecie jak pojadę z nimi, to będzie zrzutka na paliwko, dużo taniej jakbym miał się turlać sam.
A i dawno z nimi nie łaziłem. Jeszcze zapomną jak wyglądam ;)

Dzwonię do Pawła i ugadujemy co i jak.

Jedziemy przez Wawrzkę. 
Po pierwsze jest bliżej, po drugie, piękne widoczki po drodze.
O takie:

Alina, coś taka pokurczona? ;)

I panoramka (za pierwszą chałupą na lewo, w oddali święta góra Jaworzyna), z cieniami dwóch takich co ukradli... tzn skradli, sympatię wielu, swą charyzmą, inteligencją, wiedzą i zdjęciami :p (coś bym jeszcze dodał, ale limit znaków na bloga, by się wyczerpał ;) ).

Nasz prywatny przewodnik, stara się jak może. Alina gdzieś uciekła :(

Paweł skradł psa.
Krysia idzie żwawo :D

Rozdzielamy się. Krysia czeka na mężusia. Polazł do sklepu po jedzenie dla psów i go wcięło. Albo sam był głodny i im trochę podjadł ;) albo... a może browara siorpie, jak żoncia nie patrzy hehe ;)

Jest ciekawie. Piękny bukowy las, jego szarość skontrastowana z zielenią paproci i brązem liści. Wszystko skąpane w promieniach nisko zawieszonego, jesiennego słońca! Magia!

Bulwiasty buk.

Wczesnym rankiem, albo późnym wieczorem, wraz z mgłą... było by tu naprawdę strasznie.

Jest, docieramy!
Wanda i Alina już się spindrają.

Akuku.
fot. Alina.

Widok z wieży. W sumie tylko ta południowo-zachodnia strona jest ciekawa. Choć tego dnia Tatry były bardzo słabo widoczne :(

No dobra, na wschód widać jeszcze bardzo charakterystyczny szczyt, Cergowa - również z wieżą widokową.

Wielka szkoda, iż owa konstrukcja nie stoi na szczycie.
Tak, jest nieco poniżej. Miała powstać tu (tak modna obecnie), kładka w koronie drzew. Wszystko było cacy, ale znaleźli jakiegoś ptasiora (Orlik Krzykliwy?) i MPN się nie zgodził. Poszli na pewien kompromis i wieżę postawiono (kładki nie będzie) już na granicy parku narodowego, poniżej właściwego szczytu. 

Widoczki, widoczkami, a my tu od pani "piguły" mamy lekarstwo!
I te szpitalne kieliszeczki. No co, jak lekarstwo, to lekarstwo. Musi być odpowiednio zaaplikowane hehe.

Za zdobycie wieży na Ferdlu!

Pizga tak, że aż komuś czuprynę w płask położyło :p Jednak dobrze, że nie pojechałem pod namiot z rowerem.
  
Piotrek pilnuje piesiorów. Trochę luda jest, sporo biegaczy i rowerzysta.

Wieża w całej okazałości.

Lecim dalej...
Ooo Enty kroczą wśród nas!

W górę, też piknie!

Ogólnie, ten bukowy las, miał świetny klimat. Mało już jest, tak czystych (nie mieszanych), bukowych lasów.

"Chatka" przy odbiciu szlaku czarnego.

Te drzewa, te liście, te cienie!

Och Wielki Buku, kłaniamy się Tobie!

Coo, znowu?! Coś mam ostatnio szczęście (albo raczej, nieszczęście) do tych polowań.
Paweł zawraca, do jednego z myśliwych, co stał przy szlaku (którego to nie omieszkała o warczeć Alina :p ) aby zapytać, czy bezpiecznie będzie odbić szlakiem konnym (a potem leśną drogą) na Wapienne.

Przy odbiciu na owy konny, ekipa w składzie Krysia, Piotr i Alina (ta sierotka, marnie wyglądała, nie w formie, struta jakaś), postanawiają już odbić i schodzić.

A my jeszcze na rezerwat Kornuty.

Nioo nioo...

Fajne te skałki, nie małe.


Prawie jak w "Skalnym Mieście" ;)

W dodatku ten jesienny klimat, ze słonkiem, które jest coraz niżej, daje wspaniałe cienie i kolory.
Eksta!



Jest i Jaskinia Mroczna – długość korytarzy wynosi prawie 200 m.

Jam ci jest!
fot. Wanda.

Wiedza Pawła jest ogromna. Miło posłuchać.

Piękne miejsce.

Robi się coraz później.
Uciekamy, co by zdążyć zejść do samochodu przed zmrokiem.
Jeszcze rzut obiektywem, na kryształki kwarcu, lśniące w promieniach słońca, szykującego się do zachodu.

Odchodzę nieco w bok przez krzaczory, przyfocić szczyt z ową wieżą. Całość lekko zaróżowiona powili zachodzącym słońcem.

I na co nadziewam się wychodząc z krzaczorów. Maślaki!
O tej porze roku?! Mamy wyjątkowo ciepły listopad. No ale maślaków, bym się nie spodziewał. Ok, rydze, to i nieraz ludziska spod pierwszego śniegu wygrzebywali. Fakt, jeden był już nieco za bardzo rozciapany :p jednak druga sztuka, zdrowy, piękny okaz!
Siup do plecaka.

Coś by zjadł po drodze. A gdzie zjeść dobrze i szybko (i nie pozostawić mnóstwa cebulionów). A na Grosar_ze. Po jedzonku, robi się błogo. Prawie odlatuję w samochodzie. Jednak czuwam, co by za bardzo mnie nie obgadywali hehe ;)

Dzięki ekipo, za zacny, niedzielny spacerek. Było z Wami 😍 miło i ciekawie. Jak zawsze.




Kącik kulinarny.

Taak, dobrze się domyślacie. Maślak pójdzie na patelnię :D
Z czym by go tu podać. Ziemniaczki (te z czerwoną skórką, lubię je) są, jak i cebula którą chcę przysmażyć. Hmm... skromnie tak. Lecę do sklepu. O tej godzinie, to tylko Żabka jest otwarta. Jeszcze nadziewam się na Alicję i bajdurzymy chwilę.
Dokupuję paski, boczku. Przysmażę go z cebulką!

Sosik wyszedł super i idealnie komponował się z tym zestawem.

Smacznego i pozdrawiam.

niedziela, 17 listopada 2019




Legnava-Żegiestów-Wierchomla-Jaworzyna
MTB
17.11.2019r,


Sobotę, niemal, że przebimbałem. Tzn chodził mi po głowie, jakiś wypad z namiotem, ale klekot niesprawny :( a rowerem, jakoś za bardzo, nie chciało mi się nigdzie dalej jechać. Ale ojciec zwerbował mnie do kopania studni na działce. Ludzie... takie świdry, chuje móje dzikie węże, to raczej nie na nasz teren. Umęczyliśmy się jak kunie po siedmiu westernach, a wykopaliśmy może z 40cm :p
No ale ponoć woda ma być na 3,6m. Wujcio "kaszpirowski" tak wyczuł swymi mocami (więc, jesteśmy niedaleko)... zobaczymy :p

Niedziela.
Lenistwo! Jak u sierścia.
-Tee, koteł, wstawaj, słonko jest!
* Sam wstawaj mój sługo!

No nic. Namiotowania nie będzie, plan ze Słowacją (fajne miejsce, konionek, znalazłem, 75km od Krynicy), też odpadło (bo już za późno).

Maćko wymyślił trasę. Takie ciekawe kółeczko. Troszkę szosy, troszkę górek :)
Trasa:
STRAVA

Jedziemy!

Kończy się Polska i kończy się cywilizacja ;)
Jakoś Słowacy nie śpieszą się z budową swojego odcinka trasy rowerowej.

Dalej, wciąż po szczerym polu, aczkolwiek, to nie jest takie złe, tylko, gorzej jak mocno popada :p

Ooo, nie możliwe, robią coś po swojej stronie.

Dalej, taki widoczek ze słowackiej strony, na żegiestowskie hacjendy, poniżej głównej drogi.

Hmm... nie wiedziałem, że tam takie fajne schody są po skałkach, aż do Popradu (max zoom + duży croop - może coś widać ;) ).

I ujęcie na Poprad z mostu w Żegiestowie.

To jeszcze z maszyną.

A i jakaś parka "starszych ludzi", podjechała samochodem i szykują się na rowerową wycieczkę. Pięknie, chciałbym się tak zestarzeć :)

Z leśnej drogi Żegiestów <=> Szczawnik.

Podjazd żółtym szlakiem ze Szczawnika, do łatwych nie należy.
Dobrze, iż widoczki i klimat wynagradzają. A wyżej pasą się koniki... nie, nie będzie zdjęcia bo mi ksiądz ucieka!

Jedziemy i co chwilę mijamy jakiś samochód terenowy i myśliwego.
Noo, tak polowanie. Zero informacji przed wejściem/wjazdem na szlak!

Tu z przyczajki zrobione. "Piękne" polowanie. Dziadek stoi ze strzelbą (obok miał krzesełko :D ) i czeka aż mu coś nagonią. Zero tropienia, próby podejścia zwierzyny. Odstrzelenie chorej? Przecie wypali do wszystkiego , co się będzie ruszać! Dobrze, że mam niebieskie ubranko, może mnie nikt nie ustrzeli, ale... przecież tyle niebieskich dzików lata po lesie! ;)

Docieramy na Bacówkę nad Wierchomlą idealnie równo, jak druga ekipa.
To mały posiłek.
Ekhmm... tak paskudnego, grzanego piwa, to już dawno nie piłem! 12 żydli i... dwa kawałeczki cytryny i troszkę miodu (nawet nie zamieszanego) na spodzie. Paskudne! Nie polecam. A tym bardziej przykro mi to pisać, znając Marcina i mając wiele pozytywnych wspomnień z tej bacówki.

Wpadamy z Maćkiem (reszta jedzie nad Słotwinami) na schron na Jawo.
Ooo, to jest dobre, grzane piwko. Z pomarańczą, przyprawami i miodzikiem. I wcale się nie podlizuję, jakby było niedobre, pierwszy bym skrytykował (już taki jestem ;p ).

Podoba mi się ten napis/"szyld".

Jeszcze tylko ogień na dół stokówką i do domciu.





Kącik kulinarny:

Szybki, wyjazd, szybkie jedzonko.
Uwaga, wszelkich wegan i wegetarian, jak "ąę" paryskie pieski, przestrzegam :p

"Leczo" z ... flaczkami! 
Tak, wiem, są osoby, które nienawidzą flaczków. Wprawdzie sam nie robię (faktycznie, trzeba umieć zrobić, a przy gotowaniu mają... "specyficzny zapach"). Tak większość kupnych (te w pomidorach szczególnie) mi podchodzi.

Składniki:
-Papryka w kostkę.
-Cukinia w kostkę.
-Dużo posiekanej cebuli.
-Przecier pomidorowy. 
Gotujemy i wrzucamy flaczki. Całkiem fajna, pożywna, gorąca (na rozgrzanie po zjeździe) zupka :D
Do smaku, sól (czy sos sojowy), pieprz, liść laurowy, ziele angielskie.

I gotowe!

Smacznego i pozdrawiam!