środa, 28 sierpnia 2019



Śladami
SPARTAN RACE
+
Vysoke Tatry rowerowo
24-25.08.2019r.



Jest plan na niedzielę, aby pójsć w Vysoke Tatry na Ostrewę i Tępą.
Cóż tu robić w sobotę, aby się nie zmęczyć i być w formie? Na rower nie pójdę, bo się zajeżdżę ;)
Może małe rozgrzanie mięśni na Jawo?
Noo tak, ale jest Spartan Race. Tłumy będą, a ja też nie chce im przeszkadzać.
A może by tak pójść "gardzielą"?! Tam spokój, cisza, dzicz i stromo w jak diabli. Na pewno ich tam nie będzie.
"Gardzielą" nazywam sobie, chyba najbardziej strome i nie łatwe wyjście na Jaworzynę. Potokiem Izworu, pi razy drzwi jak zaznaczyłem.

Docieram na Izwór.
A tu przygotowania do przyjęcia Spartan, trwają w najlepsze.

Wchodzę w dolinkę i co...
No niee, poprowadzili tędy zbieg!


Jakiś ptaszek coś zgubił.

I tak cały czas tym potokiem. Któż to wymyślił, chyba jakiś "chory pojeb" :p
O ile w górę jakoś mi się szło, choć but ślizgnął się parę razy, tak w dół, to jakaś masakra. A przy intensywnych opadach/burzy, zmieniło by się to w rwący potok.
Dalej już nie poprowadzili, bo jest jeszcze większy hardcore i "krzaczorowanie" Odbili w prawo. Zaintrygowała mnie ta trasa, więc idę za oznaczeniami.

Ujęcie w dół.

Łee, później trawersuje za bardzo. Oddalam się od szczytu i za płasko.
Wracam w "gardziel".

Panie leśniczy, co tu za bajzel?! JAk ja mam dzikcować w takich warunkach ;)

I szlajfa pod stację kolejki.
Eee, jaka "Trasa V", przecie to nie tu. Łot i musiało im spaść w zimie z ratraka i stoczyło się do tego miejsca.

Wypełzam na szczyt i lecę na schron.

Stara goprówka. Ahh, miło wspominam dni, wieczory i noce spędzone w tym miejscu.
Trochę bajdurzę z załogą schronu, a potem zasiadam pod owym przybytkiem, zrelaksować się przy książce.

Dziadek Słowak, szuka Tatr. Panie, to tam na horkę trzeba wyjść i nie ten kierunek :p

Chillout :D

Biegać, nie chodzić :p
Siedzę sobie z piwkiem i książką. Pozdrawiam zawodników i... chyba ich trochę motywuję, bo niektórzy na widok piwa, banan na gębie i kciuk w górę :D Tak jakby, nawet zaczęli szybciej iść na myśl o tym złotym trunku.

Wszystko fajnie, ale... mam za miękkie serce. Nie mogłem im odmówić.
Zagaduję do jednego, co łapie oddech, bierze łyka. Podpełza kolejny i pyta:
-Beer? Can I?
A co chłopu będę żałował, wyglądał trochę niemrawo, niech się
posili.
*Of course. Drink it all.

Dostaję info, że wyjazd w Tatry Słowackie odwołany. Ma być burzowo. Noo nie, a tak się napaliłem na ten wyjazd. Wkurw mnie opanował. Nie będzie taterków, to... będzie piwerko. Hola, hola, chyba trzeba zmienić miejscówkę. Już dwa browary mi ci Spartanie wyżłopali :p
Kolejny telefon od Maćka, że jedzie z Jackiem na jarmark w Bardejovie.
A co tak będę siedział tu jak żul, w dodatku opiją mnie do cna, ci sportowcy :p

Uciekam na dół.

Takie rzeczy i jeszcze płacić grube hajsy za to?! ;)

Różnorakie przeszkody.

Kobitki dają radę :)

Różnorakie zadania.

Hops i jestem na dole.
Trochę zapiekłem mięśnie. No ale jak nie jedziemy w Tatry, to co mi tam.

Jest ekipa kibiców, dopingują "Usia". "Biesiu" ukończył na drugiej pozycji.

Znajomi z GOPRu. Ooo Koniu! Dawno nie widzieliśmy się. Pozdrawiam!

Fajna impreza.


Czuję się nader bezpieczny. Dawno nic sobie nie uszkodziłem, tfuu, tfuu :p

Zajeżdżają po mnie limuzyną.
Mamy szofera. Jedziemy Jackowym Subaru.

Przynajmniej nie zgubię się w tłumie. Wielkiego człowieka widać z daleka.


"Młode wino"* - ot taki dobry, lekko gazowany soczek z procentami. Dobre to!

*Dokładnie:
Burčák [burt͡ʃa:k] – czeskie słowo oznaczające napój winny będący częściowo sfermentowanym moszczem z winogron. Jest to półprodukt powstały podczas produkcji wina, który nadaje się do spożycia już kilka dni po rozpoczęciu fermentacji moszczu. Zawartość alkoholu w burczaku wynosi 4–10%.

Są baloniki, jest myszka Miki i świnka Pepa... ja pierdole!

Strzelam focha, mówiąc, że mam dość tego spędu bydła :p Jestem głodny, nic nie jadłem cały dzień, a tutaj nawet nie ma gdzie siąść i zjeść coś "festynowego".
Idę prosto do samochodu i czekam na kompanów. Oni jeszcze po młode winko, prawdziwy chleb i słoninę.

Wracamy do Krynicy. W drodze powrotnej, rodzi się plan, aby w niedzielę podjechać samochodem w słowackie taterki i zrobić 3-4 doliny szosowo. Podoba mi się. Lecz nasze zapały gasi Jacek. Twierdzi, że ma byćburzowo i lepiej odpuścić. Noo nie, znowu!
Z księdzem spotykamy się jeszcze w "Maleńkiej". Muszę coś zjeść. Na obiadokolację wciągam... zapiekankę.
Dalej mam focho-wkurwa. Maciek idzie w miasto a ja uciekam do domu :p

Niedziela.
Ojj, to nie jest mój dzień. Wstaję leniwie. Zmiętoszony jestem. Ta zapiekanka, to też nie miała chyba zbyt wielu wartości odżywczych ;)

Co tu robić. Patrzę na prognozy. A tam burze, dupa tam. Pojedziemy na jakiś głupi Vabec, czy coś, po raz setny? NIE!
Dzwonię do Maćka. Te, te burze, to tak ciut ciut i w sumie coś się przesunęło. W razie czego wycofamy się i uciekniemy do samochodu.

Namówiłem go, umawiamy się o 9:30.
Jacek nie odbiera.
Jedziemy zatankować na Orlen. Dzwonimy jeszcze raz do Jacka. A jednak, zapaliły mu się kurwiki w oczach. Jedzie z nami. Zawracamy po niego. Szybki przepak i... wyruszamy o 10. O tej godzinie, to w Tatry, jeszcze nie jechałem :D

Docieramy na miejsce, znajdujemy fajowe miejsce parkingowe za free, see see.

Wypak i lecim.

Ojj, ciepię. Muszę jechać swoje, bez spiny, bo nie jest dobrze.

Hrebienok zdobyty - 1285m.

Cóż za nóżka, jak u sarenki.
Taka zgrabna? Nie... taka owłosiona :p

Jam ci jest!

Chodź Jacku do fotki, chyba się nas nie wstydzisz.

To wio na dół i jedziemy na kolejny podjazd czyli:
Sliezsky Dom 1670m.


http://www.altimetr.pl/gora-velickiepleso.html

Oni chcą mnie zabić!

Jadę zachowawczo. Męczę się, za dużo było tych piwek.

To było złe!😈

Jacek podziwia grań. Zapewne myśli... "którędy by tu jeszcze się po wspinać" :)

 Włoszka pozuje. Prawie jak Dolomity ;)

Stan asfaltu jest, delikanie mówiąc, nie najlepszy, trzeba bardzo uważać na zjeździe. Biedne, moje delikatniusie Pirelli 😭

To jeszcze trzeba trochę dojechać na kolejną wyrypę.
Po drodze, w przeciwną stronę jedzie mnogo kolarzy (jak się później zorientowaliśmy, to uczestnicy Rajdu Wokół Tatr! Ręce nas bolały od pozdrawiania ;) ). Wszyscy w kurtkach. Upss. Tak, zaniosło się i grzmi. A my jedziemy wprost na burzę. Raz Piżmokowi śmierć! Ciśniemy.
Normalnie niesamowite szczęście. Gdybyśmy byli kilkanaście minut wcześniej, to by nas dolało, a tak, to tylko tyle co mokry asfalt. Jednak góry, to góry, z 31C zrobiło się 15-16C. Dobrze, że mamy pod górkę, to się zagrzejemy.

To jeszcze na Popradské pleso 1494m.
Podjazd łatwiejszy od poprzedniego, ale są dwie takie dość krótkie, ale mega ścianki, gdzie na sam ich widok, nogi się uginają ;)

Tu już jedzie mi się jakoś... w miarę.

Cóż mam takie czerwone ryło? Chyba zagotowało ;) 
fot. kom.

fot. kom.

Cóż za zbieg okoliczności. Spotykam jeszcze kompana z Gorlic, ludzia gór, Darka. Pozdrówki!

Muszę coś zjeść, bo mi odetnie.
Na rozgrzanie brzuszka cesnaková polievka. A następnie gulasz madziarski z knedlikami.
Elektrolity tj Staropramen Nefiltrovaný. Taki zestaw 12,50E

Chyba mi się żołądek skurczył. Ledwo to zmieściłem!

Pojedli popili to co, to jeszcze Štrbské Pleso 1346m :D

W drodze powrotnej, pogoda nawet się wyklarowała. Ciśniemy!
Cała trasa:

Dzięki chłopaki za wspólny wyjazd. Było superowo! Mimo, że otarłem się o stan agonalny, to dobrze się z Wami bawiłem. Oby więcej takich wyjazdów! Polecam się na przyszłość, no ale nie po zakrapianym sobotunio :p

A imprezę zamykamy, oblewając udany objazd burčiak_iem.
Jacek jest za porządny i nie udał się z takimi chlorami jak My, do parku :p Żałuj!

Ciekawa akcja była jeszcze. Na tej ławeczce, coś, ktoś zostawił (to brązowawe).
Myślałem, że to gacie księdza, co zabrał na chłodniejszy wieczór. Podnoszę, a tam pyc, wypada 5,5zł :p Ooo, będzie na piwo :D
Tak sobie siedzimy i kontemplujemy (nie mylić z pluciem kątem ;) ), wtem, ktoś idzie po ciemku. 3 osoby... podchodzą i pytają, czy coś tu nie zostało. Okazało się, iż ta grupa emerytów, przesiadywała tutaj wcześniej i jedna pani, zapomniała swego okrycia. Oczywiście oddaję owe 5,5zł (pani była tak szczęśliwa, że znalazła swoją kurtałkę, iż chciała mi wręczyć tą zawrotną kwotę). Odmówiłem. Może to jakaś, biedna emerytka, co kalkuluje każdą lampkę wina / kufelek piwa na turnusie. Niech wie, że w Krynicy, porządne ludziska żyją.
Amen ;)



Kącik kulinarny.

Lubię podjadać wieczorem rzodkiewkę. Lepsze to niż szukanie po lodówce kiełbasy (której to u mnie od dawna nie było).
A wyczytałem, na mundrych stronach w internetach, iż liście rzodkiewki są bardzo wartościowe (do liści z kalarepy już się przekonałem i dodaję do zupek warzywnych).

To... dziś pesto z liści rzodkiewki z makaronem.

Składniki:
-Liście rzodkiewki.
-Makaron pełnoziarnisty.
-Oliwa z oliwek (z ziołami i chili).
-Czosnek + sól i pieprz do smaku
-Orzechy włoskie.
-Sok z cytryny.

Orzechy podpiekamy na patelni.
Resztę mieszamy i blendujemy.

I gotowe.

Wyszło takie se :p
Muszę poeksperymentować z proporcjami. Na pewno dam więcej orzechów i czosnku. Chyba będę dodawał coś niezdrowego ;) czyli jakiś ser pleśniowy.

Smacznego i pozdrawiam.

czwartek, 22 sierpnia 2019



Smrekovica
1200m n.p.m.



Ojj grabi sobie grupa, grabi. Miała być Mędralowa i co... jajco! Nie uzbierała się ekipa. Nie ładnie, nie, a ja już puściłem wieści, że mam w tamtym terenie działać. Nawet zwerbowałem jedną osobę na "naszą" trasę. A tu taki ch... chochlik. 
Jednak na Pawła można zawsze liczyć i na szybko opracował "plan B", który nie jest taki "be" ;) Mniejszym składem i mniejszym busikiem, na Słowację. Do zdobycia ma być Smrekovica, najwyższy szczyt pasma Branisko.
Nie mogłem odpuścić takiego wyjazdu.

Jedziemy na Vyšný Slavkov.
Stąd ruszamy niebieskim szklakiem.

Znak kieruje na "skalną ciekawostkę".
Ooo, tego się nie, nie spodziewałem. Łańcuchy :D

Nieco niżej...

i nieco dalej...
Paweł foci, ja w kolejce.

Ha, fajne.

Lecim dalej, ładnie tu. 

Ot i ciekawy skalny szpikulec.

Na jedną ze ścianek wydrapaliśmy się.
Trzymać się! Bo jak kto spadnie, to nie będzie co zbierać :p
fot. Alina Macior

Przed nami, nasz główny cel, Smrekovica.
Ładniusio, aż wiewióra, dzioba rozdziewa z zachwytu ;)

Podejście na Velka Skala 930m n.p.m.

Docieramy na pierwszy szczyt.

Nic, tylko siedzieć i podziwiać!
Halo! Ktoś obiecywał słonko!

Jaka cudna skałka. Piękności.

To jeszcze zbliżenie na roślinki.

Kruca, znów łańcuchy. To jakaś "perć Branisko" czy co?

Radzio gadzio na podejściu.
fot. Alicja Baran

I lądujemy na łączce.

Trzeba coś zjeść.

Grupa leżakuje. Chciałem słonko, to mam... ale smaży.
Tylko Alicja coś się alienuje. Siedzi sama bidulka pod drogowskazem. Pytałem kobit, co jej zrobiły. Pewnie powiedziały, że śmierdzą jej stopy, czy coś takiego hehe ;)

Braniskowy jaszczur
fot. Alicja Baran

Eh, te latające, żądlące owadziska. Nie miały gdzie zrobić gniazda, tylko na znaku szlakowym.

fot. Paweł Chyc

Człapiemy dalej.
Po prawej skitrana chatka, a na lewo, widać już grzbiet Smrekovicy.

Ciekawie przystrojony korzeń.
Zaraz za nim, ławeczki i palenisko. A tuż obok...

źródełko, z pyszną, zimną górską wodą.

Nawet szklaneczka i kubeczek jest.

Uuu, zaczyna się stromo. Taki karkonoski klimat ;)
Idę nieco szybciej, aby rozruszać kulasy. Jednak 27km dnia poprzedniego, z betonowały mi nogi i ciężko się idzie.


I docieramy na szczyt.
Młody z ekipy "limanowskiej", puścił się za mną. Nawet się nie spocił. Co młodość, to młodość ;)

Panoramka ze szczytu.

Sezon na kanie. Mam i ja! :D

Szczyt. Standardowo jest skrzyneczka z zeszytem do wpisu i pieczątka :) ... ba, kibelek nawet jest. Normalnie wygoda jak mało gdzie.

Alicja wbija pieczątkę do swojej książeczki PTTK.

Próbujemy odszyfrować co tam się odbiło. Wychodzi nam, że Smrekovica jest najwyższa v chuj w Branisku :D

Owe zadaszenie, znajdujące się tuż obok, pełni dwojaką funkcję. Ołtarza jak i utulni.

Nazwijmy to "nawy boczne" ;) mogą służyć za schronienie.
Nie są zamykane na kłódkę, tylko wsuwkę. W środku po jednej jak i drugiej stronie, po dwie osoby z gratami się zmieszczą. Za tą są jeszcze drugie drzwiczki wychodzące na mały tarasik z zadaszeniem.

Jest i spore palenisko.

Pięknie widać tu całe pasmo ze skałkami, od wioski Žehra po Spiski Hrad, które to zrobiliśmy z naszą grupą.

Jeden z ekipy limanowskiej, też ma pstrykajkę z systemem mirko 4/3. Pożyczam sobie 150mm :)
Jednak przejrzystość mizerna, to takie ujęcie artystyczne ;) na Spišsy Hrad, Spišské Podhradie i Spišska Kapitula.

To jeszcze z bokca moim 12mm.

Zagadujemy do słowackich zbieraczy. Przyjechali tu na motorku hehe (mijali nas na przy polance na której leniuchowaliśmy) po brusznicę. Pani mówi, iż 20dkg do butelki śliwowicy i jest miodzio. Niestety nie zabrali ze sobą owego wynalazku, bo na motorce są, a trzeba jakoś bezpiecznie wrócić (zapewne łeb urywa).

Jeszcze pamiątkowe, grupowe zdjęcie.  

I uciekamy na dół.
W dole widać Vyšný Slavkov.

Żlebowiska, prawie jak w Tatrach ;)

No idźcie sierotki, idźcie :p

Mikro świat :D

Łoo, ile kani! Niam, niam.

A to jeszcze takie grzybki. Jednak te pozostały w spokoju. Ustrzelone tylko obiektywem Pawła.

A to jeszcze foteczka od przewodnika.
fot. Paweł Chyc

A po drodze, jeszcze vychladka, Zelená skala.
Wspaniały widok, faktycznie zielono :D Szkoda tylko, że Tatry w chmurach.

A my po cichutku, na jeszcze jedną vychladkę :D z widokiem na kamieniołom.

No dobra, nie było tego w planach, mała grupa, zrobiła .... "niechcący" ;) Ale warto było.
Wracamy się i "gonimy" grupę. Co się Alina na marudziła, ehhh. Jeszcze raz, a naprawdę uduszę, a potem jeszcze utopię, co by na pewno nie wstało :p

Kapliczka, która widoczna była z pierwszej vychladki.
fot. Paweł Chyc

Piękne te łąki.

Troszkę sobie bardziej ścinamy łączkę, co by grupa nie czekała na nas zbyt długo.

Blee, jest i troll górski, najbrzydszy z wszystkich górskich pasm.
fot. Alina Macior

Żegnamy się z oddziałem z Limanowej (przyjechali samochodami) i wracamy naszym mini busikiem do Krynicy.

A co to za pizduś?! Komuś odcięło i poszedł w kimono. Jakiś słaby genetycznie :p
fot. Alicja Baran

Dobrze mi się spało, bo wcześniej się najadłem. Oczywiście "kanapką dla psa". To już chyba trzeba przemianować na "kanapka dla Piżmoka" :D Jak trzeba będzie, to i ogonkiem po merdam, żeby ją dostać :p Więc, czuję tu jakiś podstęp. Alina, tymi kanapkami (niby dla psa ;) ), chyba chce mnie oswoić (ucywilizować). Niedoczekanie jej!




Kącik kulinarny.

A nie inaczej, tylko kotlecik z kani w panierce :D
Do tego makaron ze szpinakiem i pieczarkami - ot taka mrożonka (zjadliwe, ale mało wyraziste) od Hortex.
http://www.hortex.pl/dania-gotowe/makarony-na-patelnie/z-sosem-szpinakowym/

Pyk na patelnię, a kanię w maśle z olejem na osobnej.
Ojj, kotlecik z kani to jest to. A co dopiero dzień wcześniej, rozmawiałem z Łukaszem z Jawo, że ma chrapkę na kanię. Chyba nie wytrzyma i polezie szukać.


Smacznego i pozdrawiam.