poniedziałek, 31 lipca 2017



Beskid Wyspowy
Tymbark - Łopień 951m -Mogielica 1171
 - Jasień 1052 - Ostra 788 - Mszana Dolna


Słabo z połączeniem Nowy Sącz => gdzieś w wyspowy. Do Limanowej jeszcze coś tam jeździ, dalej jest słabo. Wyczaiłem jednak autobus jadący przez N. Sącz do Nysy :D Odjeżdża 6:55.
Tak więc pobudka o 5, wsiadam w busa do N. Sącz, który ma być na styk! Plan miałem wysiąść na PKP, bo tam był bym wcześniej.  Dobrze, że zagadałem do kierowcy, to mnie uświadomił, że ten autobus tędy nie jedzie. Coś mi się podupcyło. To bym sobie pojechał, na grzyby chyba, a nie w Beskid Wyspowy ;) Uspokoił, mnie, że zdążymy na dworzec  PKS przed odjazdem owego autobusu do Nysy. Tak też było. Wsiadam, kupuję bilet do stolicy soczków ;) czyli Tymbarku.
Na miejscu trzeba podejść ze 150m w stronę stacji paliw i zaczynamy.

Pierwszy cel, Łopień.
Podejście jest dość monotonne. Na początek trochę asfaltu i płyt, potem ciągle w lesie, bez widoczków. Przynajmniej w łepetynę nie smaży ;)
Po drodze mijamy chatkę myśliwską.

Są i hale na Łopieniu.

Schodzę na Nową Wieś i dalej zielonym na Mogielicę.
Pierwsze widoczki na najwyższy szczyt Beskidu Wyspowego.

Z Nowej Wsi.

Jest, już widać wieżę.

Docieram. Zebrało się trochę chmurek. Czekam na dole na przejaśnienie, co by zrobić panoramkę z góry.

Jest i skrzyneczka z pieczątką.


Wdrapuję się na wieże. Zejść z gipsem było nieco ciężej, ale co... ja nie dam rady, potrzymaj piwo! ;)
Udało mi się zrobić panoramę 360st! Co najciekawsze, nie widać ani barierek, ani daszku. Było trochę "wyginam ciało śmiało", jednak efekt jest, moim zdaniem, zacny :D

link do większego rozmiaru:
http://static.frazpc.pl/board/2017/07/714d6492f317b5d5.jpg

Jak by kto chciał full jpg (uwaga 44MB) to można ściągnąć stąd:
https://drive.google.com/open?id=0B5vZZugump6-YUtSeWFXVi1IWUk

Pedzim dalej.

Wymyśliłem sobie nocleg pod namiotem na polanie pod Jasieniem. Polana Skalne.
Widać już kapliczkę.


Panorama z polany. W oddali majaczą Tatry. 

Z mapy wynikało, iż koło bacówki, jest źródełko z wodą. I bardzo dobrze, bo wypiłem już wszystko co miałem. 

Zagaduję do chatokowego, który czyści borówki i idę po wodę. Coś to siurcy słabo i ciężko złapać.
Chatkowy lituje się nade mną. Zdradza iż powyżej można zaczerpnąć prosto z źródła. Tutaj trwają prace naprawcze i dno betonowego kręgu jest cementowane. 

Jest pieseł ekipy nocującej. Parę osób, przeżyję, choć myślałem, że będzie tu raczej dość odludnie :p
Jest i niezniszczalna ruska maszyna, Uaz chatkowego.

Ooo, to są gary, a nie jakieś tam tytany, alu czy uj wi co ;)

Jest i Tomek, opiekujący się tym przybytkiem.

Szybko znaleźliśmy wspólny język. Przychodzą jego znajomi, Max z Olą.
Pomagamy chatkowemu zrobić nową ławeczkę koło kapliczki.


Coś tu tłoczno i huczno się robi. Coraz więcej osób. Trudno, nie będzie kontemplacji w samotności ;)
Tak wygląda część dla gości. Kimać można bezpłatnie i bez rezerwacji, wedle wolnych miejsc.

Zapada zmrok. Jest ognicho, są dziołchy, czego chcieć więcej ;)

Jak to czego, żarcia i alkoholu! :D
Są kiełbaski inne wynalazki. Ba, jeden z biesiadników przytaszczył kociołek! 

Każdy zainteresowany dostał po małej porcji. Pychota.
Jest i Marek, "kociołkowy", tu w roli rozlewajacego ;) 

Kładę się spać, gdzieś po 1.
Myślałem, aby wstać na wschód słońca, ale jednak postanawiam się wyspać i budzik nastawiam na 7.
Jednak nie dane było mi pospać. O 5:20 budzą mnie głośne rozmowy przy ognisku. To niedobitki imprezowiczów i ci  co już wstali :(
Z deka jestem wkurwiony. Bo ze wschodu słońca już nie wiele, a pospać, też nie pospałem. 

Trochę się tych namiotów nakociło.

Tron chatkowego i wejście do części prywatnej. Szyld... SKALNE :)

Idę w krzaczorki ;p ;)
A wezmę aparat. Coś tam znalazłem do focenia w promieniach wschodzącego słońca. 

Jem szybkie śniadanie. Zupka chińska + jajecznica. Pakuje się i uciekam o 7:20.
Towarzystwo trochę popłynęło i się zniesmaczyłem. Jestem za trzeźwy na to. Od niedobitków biorę łyczka żołądkowej i w drogę :) Szkoda tylko, ze się z Tomkiem nie pożegnałem. Ale ja go jeszcze znajdę hehe. 

Człapie dalej zielonym na Ostre. Po drodze, niedaleko Jasienia, fajne miejsce na biwak (nie wiem jak z wodą).

Dalej.


O i zaczyna się cięższe podejście, ta bita droga, pionowo w górę.

Tam droga/szlak nagle ginie w kotłowisku powalonych drzew.
Odbijam nieco na lewo, aby to obejść. Tragedia. Powalone drzewa, chaszcze, maliniaki, młodnik i kurwa co jeszcze?! Z trudem się przedzieram. Kruca, maczeta by się tu przydał. Żar leje się z nieba, a ze mnie hektolitry potu. Pokonywać takie zawaliska drzewne z plecakiem bazowym i ręką w gipsie, niee. Nie mam sił. Animuszu dodają mi osy. Musiały mieć gniazdo w którymś ze spróchniałych drzew i je wkurzyłem. Uciekam.
Przez takie coś, mniej więcej, trzeba było się przedzierać. Nie wygląda może tragicznie, ale wszystko zakrywają chaszcze, w tym jeżyny które sięgają po pas i chowają niespodzianki z butwiejących powalonych drzew. Masakra! 
W oddali Mogielica.

Dochodzę do jakiejś drogi leśnej, ale to nie szlak. Pierdzielę. Idę tym, nie przedzieram się dalej.
Tyle z tego dobrego, iż ustrzeliłem fajny widoczek, przed zejściem do...własnie, gdzie?

Od tubylca, dowiaduję się, iż wylądowałem jakieś 6-7km przed Mszaną Dolna. Nie no kurwa. Przeżyłem te chaszcze i osy, to zginę na asfalcie w upale :P
Przeszedłem jakieś 1.5km i udało się złapać stopa. Dzięki Ci dobry człowieku!
Ląduję w Mszanie Dolnej dość wcześnie. Uczynnego tubylca, podpytuje, gdzie można zjeść coś dobrego i w spokoju wypić piwko. Poleca restaurację "Perła Galerii". Fak, co za nazwa :p Ufam jednak w polecenie lokalsa.
Nie jest źle. Informują mnie, że kuchnia otwarta będzie za 15min. Ok, nie ma sprawy, to piwko na początek.
Co najlepsze na wkurwa, dobre jedzonko.
Biorę na początek:
Sałatka Andaluzyjska - mix sałat, marynowane polędwiczki, soczewica, mini mozzarella, pomidorki koktajlowe, ogórek, kukurydza, francuski sos balsamiczny ze świeżą mięta. Tej mięty to akurat nie czułem, chyba nie mieli, i bardzo dobrze bo nie lubię :p  
Za taki wynalazek 17zł.

Noo, noo, powiem wam, że jedzonko pierwsza klasa! Do tego jeszcze piwerko i jest dobrze.
Hmm, eee jeszcze czasu jest, akurat na następny browarek i coś na przegrychę.
Na stół leci grillowany oscypek z żurawiną. 15zł. 
Porcja, ok, fajnie przybrana i dupka dużego oscypka się trafiła :)

Potem tylko jedyny autobus na Nowy Sącz, odjeżdżający 14:15, przesiadka w N.S, na Krynicę i ląduję w domciu :)

Pozdrawiam i życzę wszystkim udanych wędrówek.

niedziela, 16 lipca 2017



Łącko=>Cebulówka 741m=>Koziarz 943 m n.p.m.
16.07.2017


Łapka się zepsuła :p Z rowerowania nici przez parę tygodni. Sobota deszczowa, co tu robić? Jadę więc wieczorem w sobotę do Łącka, do siostry. Małe grillowanie, partyjka w osadników :D Na niedzielę, mały spacerek. Tak na 5h :)

Główny cel to Koziarz, z wieżą widokową.
Plan, jest taki, aby z Łącka, przez przeprawę "promową" ruszyć na Cebulówkę (szlak żółty) i na Koziarza i zejście do Tylmanowej.

Trochę rano schodzi, zanim troliczek się wyguzdrał. Dobrze, że nie wiedziałem, iż w lipcu przewoźnik promowy działa od 6, bo tak to bym zarządził pobudkę na 5 :p
Po drodze sady łąckie. Pasmo w odddali na horyzoncie, z wieżą, to nasz cel.

Parę min po 9 jesteśmy na przeprawie. Żaden prom, łódź flisacka :D
Pan jest opłacany z gminy, więc nic się nie płaci!

Fajne miejsce. Panocek ma budkę, gdzie sobie koczuje w oczekiwaniu na przybyszów. Widząc nas, szybko się zbiera i odbija z przeciwległego brzegu, aby nas zabrać. Szybko, sprawnie i... za darmoszkę. Ukłon w stronę Gminy Łącko :)
  

Ostre podejście pod Cebulówkę. Gips na łapie, prawie mi się topi ;) więc ściągam temblak i wentyluję rękę. Wychodzimy z gęstwiny, słychać dzwonki, są pierwsze owieczki.
 
I dalsza droga.

Widoczek na Łącko z Cebulówki. Tak, prąd tam idzie, na takim wypidowie jest parę domów! Podziwiam tych ludzi.

 Pierwsze rozleglejsze widoki, ahhh.

 Przyszykowane ostrewki.

Widać już wieżę na Koziarzu. I tu ciągle są pojedyncze, tudzież malutkie skupiska domków. Ktoś pod lasem ma ule.

Takie tam chabazie, w tle popadające w runie domostwo.

Widok na Kotlinę Sądecką.

Kolejny widoczek na pasmo Radziejowej.

Żuczek.

 Jest i nasz główny cel!

Parę panoramek ze szczytu.

Tu z lewej miały być Tatry, ale złe chmury je zjadły :(



 Człapiem dalej, troliczek dorwał znów borówki :p

Tutaj dwóch rowerzystów próbowało przejechać bokiem, koło płotka. Mocno tonąc w błocie. Dobrze, że nie próbowali na chama przebijać się przez środek "kałuży". To istne jezioro! Niemal pół kija tam wlazło hehe.

I kolejny widoczek.

Super miejscówka. Jest chatka a'la spichlerz. Wielki głaz robiący za stół, grill/krata na łańcuchu. A na łączce to i parę namiotów można by rozbić :D

Schodząc do Tylmanowej, mała zagroda. Parę owieczek i kóz, oraz bojowy pies.
Ja tu pilnuję!

Idziemy dalej, nie wkurzając stróża.
- Udaję, że was nie widzę, ale owce i kozy są moje ;)
Fajny pieseł. Jak trochę odeszliśmy, to zaraz poleciał pod drzewo, doglądać stadka z bliska :D

Coś nad nami czuwa. W Tylmanowej łapiemy busika, na styk, do Łącka. Tam stołujemy się w znanym lokalu "Pod Jabłonią". Który nie jednego decydenta komunistycznego przeżył, a i innych  przeżyje ;)
Ja zamawiam "Zeberka w glazurze piwnej :D z ziemniakami i podsmażaną kapustą".
4,5zł za 100g - za to co na talerzu zapłaciłem 16,2 zł :)
Dodać należy, iż te żeberka, to z jakiś dzikich górskich zwierzów. Naprawdę sporo mięsa! Takie wypasione. Ziemniaczki ok, kapustka super :)


Pozdrawiam i życzę wszystkim, wielu udanych włóczykijstw.