wtorek, 29 października 2019



Nocleg na Koziarzu
943m n.p.m.
+
Wieża widokowa "Słotwiny Arena".
26-27.10.2019r.

Październik był piękny. A wszystko wskazywało, iż to ostatni tak ładny weekend.
Nie byłbym sobą, jak bym czegoś nie wymyślił. Marzyło mi się namiotowanie z zachodem i wschodem słońca. A dodać jeszcze do tego rower i zrobić jakieś kółeczko. Hmm... myślałem nad Lubaniem, ale wygrał Koziarz. Byłem tylko raz z troliczkiem, spodobało mi się. Więc czemu nie być tam drugi raz ;)
Mój wyjazd nieco się opóźnia. Czekam na parkę instruktorów (pozdrawiam), co wynajmowali u mnie jamę. Głupio było by, choćby się nie zobaczyć. Jest, są! Buzi buzi, przekazuję klucze, szybka bajera ;)
Uciekam.

Plan zakłada odpalenie klekota, podjechanie do Tylmanowej. "Gdzieś" pod lasem, zaparkować i rowerem na Koziarza. Następnego dnia, przez Bereśnik, zjechać do Szczawnicy i na Tylmanową do samochodu.

Samochód zostawiłem, przy ostatnim, drewnianym domku, obok szlaku na Koziarza.
Wsio na cztery spusty pozamykane roletami, eee, dobra, nie będę się u nich na posesji zatrzymywał, podjadę na trawsko.
Zostawiam pojazd spalinowy i wio rowerem.
Staram się jechać i... pchać :D miejscami w piździec stromo! dość żwawo, aby zdążyć na zachód, a i jeszcze przed ciemnościami rozbić namiot.

Już widać wieżę. Jednak, to jeszcze troszkę jest, na około, granią.

Docieram. Świetne miejsce na obozowisko.

Obóz rozbity. Wychodzę na wieżę. Nawet długo nie czekałem na zachód.

Ujęcie w kierunku wschodnim, w promieniach zachodzącego słońca.

Słońce zachodzi nad masywem Lubania.

I późny zachód.

Oki doki. Robi się zimnawo i zaczyna srogo wiać. Trzeba złazić z tej "konstrykcyji", rozpalić ogień i coś zjeść.

Co my tu mamy? Na obiadokolację idzie "REAL TURMAT". Dostałem tego "liofiza" od Łukasza z Jawo. Kupił jak siedział w Norwegii, przed wyjazdem na Mont Blanc. Ponoć dobre. Mam mieszane uczucia, ale zobaczymy. Na rano expres mis, kasza gryczana i takie tam pierdoły + moja ulubiona przyprawa terenowa (i nie tylko), suszone pomidory z czosnkiem i bazylią. Do tego sól i pieprz.

Trochę wrzątku, mieszanie, i... "Matko Bosko, Jezusie nazarejski i wszyscy święci", to jest... ZAJEBISTE!
Naprawdę mega dobre! I pożywne.

Dość szybko ląduję w namiocie, bo robi się zimno i pizga wiatrem. Mam książkę, ale zanim do niej "zasiądę", sprawdzam ten jedzeniowy wynalazek.
O chuj! Wolałem nie wiedzieć ile to kosztuje...
£9.99
link:
REAL TURMAT

Jak dobrze, że komórka sama przestawia godzinę.
Pobudka przed wschodem, i szybko na wieżę.

Zaczyna robić się ciekawie.

Ujęcie na wschód, tam, gdzie tak z zasady, słońce wschodzi :p

Masyw Lubania w promieniach wschodzącego słońca.

Jest bajecznie!

I panoramka z której jestem bardzo zadowolony.
Dla takich chwil/ujęć, się żyje :D
Mały opis dla mniej obeznanych: Od lewej widać odrobinę Beskidu Sądeckiego, Tatry, Gorce (w tym Lubań z wieżą, najwyższy szczyt Turbacz i Gorc, też z wieżą), jak i Beskid Wyspowy, z Mogielicą (najwyższy szczyt, również z wieżą).
Orgazm górski hehe.

Zanim złoży się majdan, trzeba coś upichcić.
Obozowisko w promieniach wschodzącego słońca.

Niam, niam. Nerka US Army, jest genialna. Lubię ją, na ognicha prze jedyna.

Żegnaj Koziarzu.

Trochę jechania, trochę pchania. Można trawersować szlakiem rowerowym, ale nie godzi się. Prawdziwy troll górski, podąża przez największe chaszcze i wyrypy! ;)

"Słynna" tabliczka "HIMALAJE". No cóż, może nie dziś :p

Klimat tatrzańsko pieniński.

I mój wehikuł. Namiot idealnie mieści się na kierownicy.

Zapierdalam sobie dalej... ojj, psy pasterskie i łowiecki!
Daję po hamulcach.
Ba, nawet schodzę z roweru, co by nie wkurwiać czworonożnych stróżów.
Na szczęście, na miejscu jest baca. Jeden piesek coś po wyrczał, ale tak bardziej dla odstraszenia, a nie z wrodzonej agresji.
Zagaduję do bacy i trochę gaworzymy. Pieski już mnie lubią, a ten owczarek podhalański, to młodzik, chce się bawić :D

Rozmawiamy trochę o wilkach i o ciężkim życiu bacy.
Jak to mówił, gorzej jak w małżeństwie, bo tu, to i przy babie się napijesz (albo jak nie widzi ;) ), a przy zwierzętach... świątek piątek, czy niedziele, trzeba być na nogach. Karmić, doić, doglądać. A do kościoła pany, 8km. Nie zawsze się idzie. Poczciwy baca, religijny. Ponownie żałuję, że nie mam piersióweczki z zacnym trunkiem. Fajnie by się "baciarzyło" heheh.

Pilnuj piesek, pilnuj!

Gnam dalej. Tuż przed schroniskiem, no tak stromiej. Ale, ale, co z tego, że z plecokiem i namiotem na kierownicy. Ja nie zjadę, wstyd będzie przed ludźmi sprowadzać.
Aaaa... prawie przyjebałem jak dzik w sosnę ;) Dobra, żyję, położyłem się na bok. Ale nikt nie widział buahaha.

Koty, to są kosmici! Ten niemal lewituje, na żerdkach płotu.

Zamawiam na śniadanie... pierogi z mięsem. Muszę się najeść. A jajecznicę to w domu sobie mogę zrobić. Chcę pierogi!. Gość z obsługi dziwnie na mnie patrzy ;)
Myślałem, że pierogi, to nawet szybciej zrobią jak zestaw śniadaniowy.

Do tego, herbata. Piżmok kierowca, tego dawno nie grali :p

Są pierogi. "Trochę" czekałem, ale trafiłem na śniadanie mocnej ekipy (40 luda) a i byli, zapewne, mocno głodni (grube gastro po balandze). Wybaczam im! ;)

Pierożki takie se, mile widziane były by skwarki (może to nie pora na skwarki hehe).

I na dół, w kierunku Szczawnicy.
Szersze ujęcie na klimaty tatrzańsko-pienińskie.

Docieram do samochodu.
Ooo, w owym domku, ktoś przyjechał na weekend. Fajne dzieciaki, a właściciel... chciał mnie oskórować, za to, że mu przejechałem po wy plantowanym podwórku :p Jakoś, dogadaliśmy się ;) Ja ujeżdżam dwa kółka, on też, tylko te mechaniczne (nie lubię krossowców, o czym mu otwarcie powiedziałem). Ale ze mnie dupek! Nie dość, że mu podwórko rozjeździłem, to jeszcze dymię do krossowców buahaha.
Ale tak jakoś, mimo wszystko, było miło :D Nawet, pokazał mi na mapie chatkę (ponoć nie zamykaną) którą znaleźli w okolicy.

Palę klekota... raz, dwa, trzy... upss.
Owy jegomość podchodzi, radzimy, myślimy ;)... cztery, pięć... zapalił. Jebany złom! :p

Miałem po drodze odwiedzić troliczka (moja siostrunia, co mieszka w... Łącku. Tak, tak ŁĄCKU! ;) ), ale jakoś tak późnawo się zrobiło, a ja umówiony już z "misiem jaworzyńskim" (i jej kumpelą). "Cisnę" klekota bez pit stopu w Łacku. Ba! Mój genialny umysł, przewiduje korki, na równie genialnym ;) krynickim rondzie. Jadę Doliną Popradu.

Szybkie ogarniecie. Mycie dupy :p Ekspresowe jedzonko, przepak i jestem gotów.
Idę!

A gdzie te sieroty są?!
Ojj, ta Vaneska, zachciało się dzikcowania. Trochę im skiełzło :p Ale tragedii nie ma. Nie zgubiły się.
Spotykamy się pod Gondolą i truchtamy przez Przełęcz Krzyżową na Słotwiny.

Taak, tam musisz wyjść! Nie pietraj!


Będzie świetnie. Trafiliśmy na zachód słońca. Wprawdzie, to trochę taki oszukany, bo zachód tutaj jest za jawo, ale, będzie dobrze!

Robi wrażenie. Dobrze, że nie zjeżdżamy krzesłem. Kolejka masakryczna (pizdusie ;p Robi się "krupówkowo". Wypudrowane dziunie, kolejeczką, a potem, aby zrobić selfika na wieży :p ).

"Nieład" architektoniczny. MEGA!

Dalej...

Na pamiątkę, z Natalią.
fot. Vanessa

Idziemy! Idziemy! Bo nam zachód słońca przepadnie!
fot. Vanessa

Szczyt.
A co tam ten łasuch wyciąga?!

Ojj, czekoladka z orzechami! A dupa rośnie! :P
Dobra, święty nie jestem, zjadłem dwa paski. Zmusiły mnie! ;)

I szczyt, na platformie widokowej (metalowej).

Podziwianie widoczków.
Czyż nie pięknie?

Cicho, miSzCz foci ;)
fot. Vanessa

I ujęcie na kładkę.

Łee, brzydkie te iglice piorunochronów.

Lepsze ujęcie z tarasu na gołąbeczki.

Coo, słonko zachodzi, to 5 warstw na siebie ;)

Takie klimaty przy zejściu z wieży.


"Licho"?! Jakie kurwa licho? Toż to Vanessa czyta (słucha, to też gada :D), legendę o fit Piżmoku. No właśnie, jebać marchewkę i sałatę, chyba jestem już za chudy! ;)

Jest i owe "licho" ;)
fot. Vanessa


Rach ciach pach, lądujemy w Węgierskiej Koronie.
Fit pizza. Szczerze, "brokulica" którą namiętnie zamawia Cinek w Panoramie, jest dużo lepsza.
Ale, ale, nie pizza gra tu pierwsze skrzypce. A wyluzowana babcia na drugim planie.
Frywolny kapelusik i  piweczko ze słomką hehe.

Zdjęcie, niemal z przyczajki i na szybko. Co by nie zwracać uwagi na nasz stolik ;)

Tak to zakończył się ten zacny weekend.





Kącik kulinarny.


Papryczki nadziewane pastą grzybowo-wątróbkową :D

Składniki:
- Pęczak z warzywami i grzybami.
- Wątróbką króliczą - ciekawy smak, nieco bardziej "intensywny", niż drobiowa (15zł/kg w Intermarche... drogo, wolę drobiową :p ).
- Pieczarki.
- Serek pleśniowy z grzybami.
- Papryczki.

Owa pasta, a'la pasztet:
Gotujemy pęczak i wątróbkę. Pieczarki kroimy i delikatnie podsmażamy. Potem te trzy składniki, blendujemy i takowym "mazidłem", nadziewamy papkryki.

Do piekarnika, a potem na wierzch, trochę serka pleśniowego.
I gotowe!

Smacznego i pozdrawiam.