piątek, 7 czerwca 2019



Czeskie skalne miasto
+
Góry Stołowe
24-26.05.2019r.



I kolejny wyjazd Tajnej Nielegalnej Grupy Górskiej. Tym razem, wręcz epicki. Trzy dni w Górach Stołowych. Było pięknie i zabawnie.

Wyjazd już w czwartek o 16. Kawał drogi. Na miejscu jesteśmy coś po 23.
Dzięki znajomością Wandy, dość tanio, udaje nam się nocować w Zieleńcu. W obiekcie szkoleniowym przyklejonym do GOPR_ówki.
Wybieramy pokoje. Jeden, nie chce się otworzyć i razem z przewodnikiem Pawłem, próbujemy dobrać się do zamka. Noo, jak się popieści, to się zmieści ;) Wszyscy już się dobrali w pary, to wyszło tak, że śpimy razem. Gryy.
Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Przynajmniej żadnej kobicie (lub komuś, mniej wyrozumiałemu ;) ) nie będę chrapał do ucha. Zresztą Paweł, też święty nie jest hehe ;)

Na pierwszy dzień idzie Czeskie Skalne Miasto.
No po prostu bosko! I te wielkie ryby! Szok. 

Przepięknie 😍

Kaczucha nawet przyleciała, sępić od nas pokarm!

Prekursorzy graffiti :p
Dawniej, możni płacili niezłe hajsy ;) za możliwość umieszczenia swoich "bohomazów".

"Głowa cukru"



Wrota do skalnych labiryntów.


WOW


A ten foci wszystko jak nawiedzony ;)

"Facepalm King Konga"!

Z platformy na szczyciku.

Jakiś kotecek na prawo?


Paweł w szparce :p

Szparka Aliny, tfu, tzn Alina w szparce ;)

Fotel do odpoczynku.

 Mimo, że jest to piątek i dość wczesna godzina, ciężko zrobić zdjęcie bez ludzia! Mnóstwo wycieczek. Od stonki (dzieciaki), po ryczące "sześciesiątki" (bez ujmy, dla członkiń, naszej ekipy, te nie ryczały hehe ;) ).

 "Rynek Słoni".



Ot taki, brązowawy żurek się leje. Woda z torfowisk.

Biedne drzewo. Jak ono żyje?!

Można tam też, zrobić mini spływ łodzią. Łee, komercha, pędzimy dalej.

Spadnie kiedy komu na łeb, czy nie?

I torfowiska.

Część grupy wypruła na przód. Ktoś tak "spalił trampka", że podeszwę zgubił! Buahaha.

Oczywiście poszli źle! Gamonie ;)
Dobrze, że udało się do nich dodzwonić i zawrócili. Powinna być chłosta, pokrzywą na gołą dupę!

Ot na tą skalną wychodnię z flagą, mamy jeszcze wyjść.

Cóż za ściany, na pewno frezowane przez obcą "cywilizacyję"!

Pięknie!

Ot taki... "pierwotny las".

I różnorakie ciekawe skałki.


Przykład płytkiego, rozłożystego, systemu korzeniowego, obecnych tu drzew.

Dalej...

Meandry strumyczka :D

Niee no, te strzeliste skały, robią takie wrażenie, że szkoda chować aparat. Co zakręt, to coś, co powoduje opad szczeny! Tu nie da się robić mało zdjęć!


To też kiedyś, komuś, spadnie na łeb ;)


"Głowa konia". Ba, nawet siano żuje.


Hmm... na platformę widokową? Przecie, to tylko 300 stopni!
Idziem!
No dobra, nie każdy podszedł do tego ochoczo. Część została na dole.

Stromo!
Ale to jeszcze nic! Z tyłu widać, jaka była wcześniej drabinka. Zbyszek kierowca, stwierdził, że za chuja by tam, taką, nie wyszedł :p

Noo teściowe, dawać!

Grupa zdobywców szczytu!

Nioo, prawie jak nasze sokolickie drzewko (bidne, okaleczone już tak mocno :( ).

To już tylko w dół!
Parka Węgrów(?). przepuszcza nas. Dziewoja była... nieźle obsrana :p

Że ktoś tu zamczysko postawił. Czapki z głów!

Lądujemy tutaj.
Jednak to ładne parę kilometrów dyndania asfaltem do autobusu.
Na szczęście Zbigniew, nasz szofer, użył swojego uroku osobistego i shaltował skodiczkę z czeszkami :D Tylko po co, ta jego żona wsiadała z nim do samochodu?! Hmm... ;)

Ktoś tu kima. Z kim ja jeżdżę, misia sobie wzięła. No ja pie... ;)

Nie ma spania, trzeba po degustować czeskich specjałów. Browar Berdnard z ceramicznym kapslem (jak dawniej Kelt, aż się łezka w oku kręci), modnisiowe IPA.

To jeszcze seria Primatora (którą to w Polsce nie widziałem).
Do tego, szykuję dla grupy "talerzyk rozkoszy" :D

Gotowe!

Poznajemy sympatyczną parę, robiącą szkolenie dla GOPR_u. Wraz z ich psem... Benkiem. Hee, że jak? "Benek", kociarze robią podśmiechujki ;) Jak można nazwać psa, tak samo jak żwirek dla kota hehe. Świetny piesek, spokojny, ułożony!

Alina w żywiole! Benek w siódmym niebie!

Zebrało się sympozjum. Specyfiki są.
Kierowca, a taki gagatek, bimberek przywiózł :D

Bimber Zbyszka robi robotę.
Już dwie teściowe mam na oku, negocjujemy mój wkład. Przecie bogaty jestem, mam dwa rowery! (no w sumie trzy i trenażer hehe).

Twierdzą, że za kudłaty jestem. Brodę trzeba urżnąć.
Aaa!
fot. Alina M. 

Ejj, miało być urzynanie brody, a nie gilanie Piżmoka! ;)
 fot. Alina M

Całe życie z wariatami ;)
Wesoło było, oj wesoło.

Trochę niemrawo z rana, ale... trza wypocić. To po trzy schody i na Szczeliniec Wielki!


Panoramka spod schroniska.

I ujęcie ze schroniskiem.
Nie wchodzimy, nie ma czasu, tzn, nie ma tragedii, klinować nie trzeba hehe ;)

Nieco dalej, widoczek z platformy na skałce.

Ratunku! Gwałcą!
Hmm... a niech gwałcą :D
fot. Alina M.

Jest i słynny małpiszon ;)

To do szparki :D

Łot, okienko.

No tak, na każdym zakręcie, na każdym kamyczku, foteczka musi być! Ehhh :p

W czeluście tych szczelin, promienie słońca ledwo dochodzą. Śnieg jeszcze zalega. Rześko!

Kruca, ciasno, dobrze, że troszkę schudłem ;)
Biedny Paweł, hihihi



Nowa mapa do kolekcji, a na przegrychę banan i Bouty.

Klasyka.

Ale noga :)
Choć tu do mnie, moja "różowa landryneczko" 😈
fot. Alina M.

I ujęcie na jeszcze jedną ściankę.

Przy zejściu. Niezła ściana. Na górze, klamry dla wspinaczy.

Trzeba coś zjeść. Ileż można żreć same warzywa. Schabowego mi dawać!
Do tego, rzemieślnicze, lokalne piwko. Drogo... 12zł, ale warto.
Sudeckie to pszeniczne, a prawdziwy kunszt poznasz po Pilsie (ipę sripę, czy inne wynalazki, każdy głupi może zrobić, jak nawali amerykańskiego chmielu ;) ). Naprawdę jeden z ciekawszych pilsów jakie piłem.

Brzozowa alejka...

A na jej końcu, wylegują się "foczki".

Chodźcie tu moje foczki, pójdziemy razem do piekła :D
fot. Alina M.

Jeszcze jedno ujęcie, z parkingu, na Szczeliniec. Coś się pogoda kiełbasi.
Trochę popadało, po grzmiało, trzymaliśmy się blisko autobusu, aby w razie "W", wykonać ewakuację. Już jakieś plany chodziły, aby odpuścić Białe Skały i pojechać do Kaplicy Czaszek.

Jednak udało nam się, dookoła się zaniosło, a my wśród okolicznych deszczy, dreptamy sobie spokojnie.
Faktyczne białe te skały. W oddali Szczeliniec Wielki, a na prawo... leje :p

Wydrapałem się na skałkę. Alina mnie męczy, abym pozował, a takiego!
fot. Alina M

Dalej...

Czy ja mówiłem, ze dreptamy spokojnie. Grupa oczywiście znów się rozczłonkowała. Paweł gdzieś ucieka. Ja zostałem w tyle, fotki, siusiu... i... no nie ma ich, to ogień!
Lecę jak szalony, Zbyszek zasuwa za mną. Doganiam jakaś grupę i coś mi nie pasuje. Przecie Paweł nie narzucił by takiego tempa!
Podpytują owych ludzi, czy mijała ich grupka polaków. No nie... upss. Dzwonię do Pawła, gdzie to się skitrał. No tak, odbił gdzieś w bok focić, a ja głupi myślałem, że mi uciekli.
Zatrzymujemy się, jak pan bUk (tzn przewodnik) przykazał, na rozwidleniu i czekamy.

A tu odpoczywa, małpeczka lubi bananka. Jaka to małpeczka?! Toż to stary, siwy goryl :p
Ale złego słowa nie powiem. Zbyszek zapieprza jak mały samochodzik. Chciałbym mieć taką kondycję w jego wieku (o ile, w ogóle dożyję ;) ). Szacun!

Przez podmokłe tereny, taki chodniczek.

Za dużo trawska, gdzie skały! Ano są.

Z drugim Zbyszkiem, odbijamy jeszcze na jakieś skałki. Kusi nas "czarny trójkąt", cokolwiek on oznacza (chyba trasy wspinaczkowe lol).
Niezła wyrypa. Przeciskamy się na czworaka w szczelinie i... dalej robi się za stromo. Nie ma co kusić losu, nie wspindramy się dalej.

Wracamy.

Jeszcze na "Fale Morskie".

Mało nam było, to odbijamy, znów sami na "Wiszącą Skałę". Eee nic ciekawego ;) jesteśmy już tak przesiąknięci, różnorakimi mega widokami, że nie robi to na nas wrażenia. Szybko złazimy i doganiamy grupę.

Po drodze, odwiedzamy świątynię każdego "polaka cebulaka" ;) Świątynia pod wezwaniem Wielkiej Biedronki :p
Kupuję winko i "robale morskie".
Gotuję.

Uchowały się jeszcze resztki z "talerzyka rozkoszy".
Zapachami zwabiam ludzi do kuchni. Jednak większość, jakaś skwaszona, twierdzi, iż zasmrodziłem cały przybytek. Że coo?! Piękny zapach owoców morza, "Futi srutti di mare", a ci marudzą. Nie znają się, stare pierdziele ;) No dobra, może faktycznie trochę jebało "rybą" :p

Stara gwardia zasiada.
Jakieś "robale z morza", wino, a weź! Bułka, pomidorek, konserwa i flacha czystej na stół. Stara szkoła :D

"Teściowe" przeglądają zdjęcia.

Benek sępi cały czas. I jak psiakowi o takim spojrzeniu, nic nie dać?

Rano, przed wyjściem w góry, trzeba spełnić obywatelski obowiązek, zagłosować. Szacunek.

Tego dnia, jedziemy na Błędne Skały.
Po drodze, piękny las z paprociami.

Jeszcze tylko jedno podejście...

i sjesta :)

A może by tak jakiś kamyczek do ogródka?

Włazimy, w te labirynty.



Bajkowo!






No to jeszcze zdjęcie grupowe. Wciągać brzuchy, wypinać cycki!

Ciekawie poprowadzona granica, urwiskiem.

Ahh, co dobre i miłe, szybko się kończy. Trzeba wracać.
Ciśniemy, różnorakimi drogami, przez różnorakie miejscowości. Sporo drogi przed nami, trzeba się gdzieś zatrzymać i coś przekąsić. Pierwsza próba nie wypala, bo lokal zajęty. Jedziemy dalej.

Słowa uznania dla kierowcy, łocy mo dołokoła głowy.
Wyczaił szyld...

Odbijamy! W prawdzie w lokalu jakaś komunia, czy coś, ale syn właścicieli, ugaszcza nas na zewnątrz.
W tle pałacyk, który przechodzi remont. Znalazł się inwestor. Ponoć mają być inscenizacje bitew rycerskich i rożne inne atrakcje :)

Rybkę, można złowić sobie samemu :)

Bardzo zachwalają, ową specjalność zakładu "Karp po Niemodlińsku", za którą dostawali nagrody.
Biere!

Powiem tak, miałem obawy, bo nie przepadam za karpiem. Trzeba go dobrze zrobić i musi być z dobrej hodowli. Inaczej, no wali mułem :p

Ten był, perfekt. I ten sosik warzywny (na maśle?). Miodzio. Naprawdę majstersztyk!



Kącik kulinarny.

Wyjazd w góry, a tu kulinarnie, tak "morsko".
Idąc tym tropem, musiała być ryba! Wyczaiłem w Intermarche, płoć.

Składniki:
- Płoć
- Rukola
- Oliwa z oliwek
- Cytryna
- Ocet balsamiczny
- Warzywa (marchew, pietruszka, seler, por, czosnek).
- Sól i pieprz

Rybki sprzedawane w "dwupaku". Nafaszerowane warzywami i natarte solą i pieprzem, wylądowały w lodówce na 24h.

Rybka lubi pływać ;) więc nie mogło zabraknąć, mołdawskiego (bardzo dobre), białego wina.

Całkiem dobra ryba, aczkolwiek ma trochę małych ości.
Przyznam się, bez bicia, iż ten "Karp po Niemodlińsku", bardziej mi smakował. No cóż, wybitnym kucharzem nie jestem, schabowego z zimniokami i kapustą, też zrobię i zjem (eee, kruca, już miesiącami takiego zestawienia nie jadłem?!).

Smacznego i pozdrawiam!

3 komentarze:

  1. Radzio,szacuneczek!Fotki cudne,masz talent!Moje przy nich tak mizerne,że wpadłam w depresje buuuu.Opis piękny,(chociaż pewnie,za te ,,ryczące sześćdziesiątki''Twoje teściowe się z Tobą rozprawią he he he,oj biedny będziesz!)Do zobaczenia na następnej wędrówce.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za dobre słowo. Do zobaczenia na szlaku :)

      Usuń
  2. Cieszę się, że bliskie mi okolice odwiedziłeś i pokazałeś. Fajne miejsca. Fajne foty! Jak widać pogoda dopisała.

    OdpowiedzUsuń