sobota, 20 października 2018



Beskid Wyspowy
17-19.10.2018r.
Ćwilin 1072m - Lubogoszcz 968m  - Szczebel 976m - 
Luboń Wielki 1022m n.p.m.


Dostałem jeszcze "trochę" zaległego wolnego. Jupii.
Coś tu trzeba wymyślić. Najlepiej z namiotem. To już ostatni dzwonek na komfortowe spanie w lesie, jak i na uchwycenie jesiennych kolorków :)
Padło na Beskid Wyspowy.

Przebudowana płyta dworca w Nowym Sączu.
Dzień zapowiada się zacnie. Czekam na autobus. Słabe połączenie, ale jest jeden bezpośredni do Mszany Dolnej.

Z Mszanej startuję szlakiem żółtym, na Ćwilin.
Od lewej - Luboń Wielki - Szczebel - Lubogoszcz - Ćwilin. Wszystkie te szczyty mam w planie zaliczyć :D

Po drodze.

Jest ławeczka i krata do smażenia :)

Lecę dalej. Dość dobrze mi się idzie.
Jako, że szczyt na tą stronę jest zalesiony, strzelam panoramkę.

Pod szczytem pomnik i ołtarz.

Jest też stałe palenisko z kratą.
Jakieś dziadki sobie pichcą kiełbaski.

Idę na szczyt. Jest ławeczka.


Panorama ze szczytu.
Trochę słaba widoczność. Tatry ledwo widoczne :(

Ot mała przekąska i trzeba pędzić dalej.

Zejście na przełęcz Gruszkowiec jest bardzo strome.
Dobrze, ze zabrałem kije. Ot taki mix jeden Black Diamond Trial Ergo Cork + jeden Kohla Alpen Top hehe. Były bardzo pomocne w zejściu.
Zaraz za tym drzewem ostro w dół.

Ha! I znów tutaj.
Bar pod Cyckiem. Zjadłby co :D


Niezły PRL ;)

To na stole ląduje kwaśnica na żeberku i piwko.

 Na drugie, domowe pierożki (faktycznie ciasto całkiem ok) z kapustą i grzybami.

Posiliłem się, lecę dalej.

Jeszcze tylko z 6km asfaltu, blee.

Jadąc do Mszany Dolnej, wypatrzyłem Żabkę przy dobici na Lubogoszcz.
Zachodzę dokupić wodę, piwko i coś na śniadanie.

W przysklepowej altance skitrana lokalna "elita" ;)
Zachodzę z piwkiem, pytam czy można i dosiadam się.

Wódka "Ułańska"?!
Noo mają "ułańską fantazję" hehe.

Szybko zgaduje się z tubylcami.
Dopytuję, czy są tu miski i wilki.
-Nie ma!
Można spać w lesie z namiotem?
-Można.

Paweł robi drineczki :D

Dobra, uciekam bo trochę drogi jeszcze przede mną, a coraz więcej lokalsów się schodzi, chyba będą mieli dłuższe posiedzenie :p

Przed wejściem na szlak spotykam starszego pana. Zagaduje, że gdzie to ja o tej porze?!
Jak to gdzie, spać na Lubogoszczy!
Znajdujemy wspólny język. Miły pan w ~15min streszcza mi historię swojego życia :D
Jak poznał żonę i chajtnął się z nią jak miała 19 lat. O jej śmierci i jego chodzeniu po górach.
Stara szkoła, pomyka z takowym starusieńkim, materiałowym a'la harcerskim, plecaczkiem.

Żegnam go i ogień w górę bo robi się nieco późnawo.
Noo niezła wyrypa i dużo luźnych kamieni.


Uff, jest. Docieram na szczyt.

Jest i krzyż. O tyle ciekawy, że z tego co wyczytałem na mądrych stronach, jest kopią tego z Sass Pordoi w Dolomitach (nad przełęczą Pordoi którą to w tym roku zdobyłem rowerem).
Nie doczytałem się tylko, czemuż to akurat replika tego a nie innego. Jak ktoś zna historię powstania, napiszcie.

Szybko robi się ciemno.
Rozbijam namiot i rozpalam ognisko. Koszulka i bandamka wędzą się, coby nie waliły za bardzo na drugi dzień :p

Aaa, mam przecie jeszcze kanapkę z pasztetem i pomidorem.
Na kija ją i w ogień! :D

Idę lulu.
W nocy łazi coś po lesie. Pewnie sarny, bo przecie wilków tu nie ma, jak prawili tubylcy.
Wstaję o 6. Leniwie wygrzebuję się z ciepłego śpiworka.
Idę obczaić co z tym wschodem słońca.
Ojj chyba będzie fajnie.

Wracam do ognicha.
Turbo wrzątek na szykowanie śniadania.

Smakuje mi to purre. Zalewam i idę na stanowisko foto.
Czekam na wschód.

Noo, noo, nieźle. Ale pewnie lipa będzie ze słonkiem, bo chmur sporo.

Wtem...
Wyłazi, jest!

Wspaniale :D


Piękny "pomarańczowy" wschód słońca.

Pakuję mandżur. Czas iść zdobywać kolejne szczyty.
Idę sobie dość wartko.
Aż tu nagle, zza zakrętu wyłazi prosto na mnie... WILK!
Taa... kurwa, miało tu nie być wilków! Oszukiciele!

Stanąłem jak wryty, ten tropił, bo leciał z nosem przy ziemi. Dlatego nie zauważył mnie wcześniej.
Również ekspresowo się zatrzymał i tak w odległości jakiś 60m stoimy i się na siebie gapimy :p
Co tu robić?
a) wyciągać aparat i focić.
b) spieprzać :p
c) próbować go odstraszyć.

Nie ryzykowałem zabawy w fotografa łowcę ;) Więc gwizdnąłem!
Wilk się odwiesił i czmychnął sprawnie w las.
Uff.

Tuż przed bazą noclegową "Lubogoszcz".
Widać już Szczebel.

Schodzę do asfaltu i człapię.
Szukam sklepu, tudzież stacji benzynowej, aby uzupełnić zapasy.
Mijam po drodze ciekawy komis. Taka wioska, a takie ciekawostki :)

Szczególną uwagę przyciągnął "skrzydlak". Mój ojciec miał kiedyś takiego (tylko, że granatowego).
Cóż to była za "limuzyna". Ile miejsca w środku! I ten ciekawy prędkościomierz "słupek zmieniający kolory". Jako dzieciak, wpatrywałem się w niego podczas jazdy, niczym zahipnotyzowany. Ahhh te wspomnienia.

A teraz taki wóz, wystawiony za 150000 zł Wow.

I trochę nowoczesności.
Bentley.

Lamborghini.

Maserati.

Stara, wyścigowa Lancia :D

Wpadam na pobliski Orlen, robię zapasy i wciągam dużego hot-doga :D

Szczyt po prawej, Szczebel 962m n.p.m.
Początek asfaltem. Sapię pod górkę. Mija mnie dziadzio i pyta czy na Szczebel.
Tak.
-Ładnie, ładnie - komentuje z dozą szacunku.

Łee, dziadek, co ty mi tam tak przytakujesz, taka to górecka przecie, co nawet tysiaka nie ma.
Ojj. Dziadzio chyba nie raz tędy szedł i wiedział co mnie czeka.
Tu odbicie, przez potoczek i zaczyna się ściana!

Ło Matko Bosko! Co za wyrypa!


Końca nie widać, ciągle stromo i skały.
Na Stravie jest tam segment, wymownie nazwany "Horror na Szczebel" hehe.


Achillesy płoną. Na 24 stravowiczów, jestem tam 14-sty. Nie jest źle, patrząc na to, że podchodziłem z ciężkim plecorem :p

Uff... zmęczyłem.



Jeszcze panoramka ze szczytu.

Pędzę dalej. Na zejściu wyprzedzam stonkę. Paskudne bachory :p ;)

I atak na Luboń Wielki.

No nieee, ten Beskid Wyspowy mnie wykończy!
Znów strome podejście. Obficie puszczam soki :p


Na szczyt docieram o 13. Pierdole, nie idę już nigdzie.
Piwa mi dajcie!

I standardowo panorama ze szczytu.
Najbliższy masyw to Szczebel, nieco w oddali za drzewem, Lubogoszcz na którym spałem, a po prawo Ćwilin. Gdzieś tam pod gałęziami jabłonki majaczy Mogielica - najwyższy szczyt Beskidu Wyspowego.


Fajne to schronisko. Taka chatka na kurzej stopce ;)

Ponoć ;)

Żurek się skończył, to będzie znów kwaśnica dla porównania.
Smakowo lepszy jak ten w barze pod cyckiem. Jednak brakowało mi takiego kawała żeberka, jak tam.

Poprawiam bigosem :D
Dobry, mięsko, kiełbaska i grzyby. Jednak sporo mu brakuje do tego z Cyrli :p

Nie mają monet, to kupuję taką przypinkę.

Fajne miejsce grillowe.
Chatkowy pozwala się rozbić, tam gdzie chcę. Ciężko znaleźć kawałek płaskiego.
Miejsce namiotowe za free.
Tutaj trzeba mieć na uwadze, iż jest to schronisko bez bieżącej wody! Więc o kąpaniu nie ma mowy. Kibelek, to tylko polowa latryna :p


Idę zwiedzać schron.
Salka na 10 osób. Oprócz tego obok jest jeszcze "bacówka".
Super! Taki... domek Muminków :D

Ooo, schroniskowego sierścia zbudziłem.

Schodki na górę prowadzą do komnat chatkowego.

Kupiłem kiełbę. Będzie na kolację.

W tle widać motor. Nie przepadam (delikatnie mówiąc ;) ) za krossowcami.
Jednak z tym jegomościem fajnie mi się gadało. Okazało się, iż jeździ w Cyklokarpatach - dystanse giga! Tośmy znaleźli wspólny język.
Rzuca na ruszt kabanosy. Ekstra wyszły!
Czeka na kompana, jednak ten nie może wyjechać. Robi się ciemno, więc chapsnął parę kabanosów, resztę zostawiając mi. Dorzucił gratis parę orzechów ze swojej działki, dzięki, i pognał w dół.

Ciemność!

Noc może i nie była zbyt zimna, ale straszna wilgotność.
Gdzieś o 3-4 nad ranem przebudziłem się. Ubieram czapkę i zaciskam śpiwór najmocniej jak się da. Prawie dusi mnie na szyi ;)

Hmm, nici ze wschodu :p

Cóż za piękne widoki ;)

Kuchnia otwarta od 8. Jakoś doczekałem, siedząc godzinę na salce.
Na śniadanie siadła jajecznica z kiełbaską + herbata.
Dokupuję jeszcze wodę mineralną... ooo, Kryniczanka :D
I lecę na dół, kierunek na Mszanę Dolną.

Poranna toaleta. Krowa liże krowę :D

O taki tam jesienny klimacik.

Zdjęcie w tył. Z tej oto góry zlazłem i pędzę dalej.
Niby mi się nie śpieszy, bo jedyny bezpośredni autobus jest o 14:15, ale... pogoda nie rozpieszcza, cały czas lekka mżawka.

Ot i takie zadaszenie po drodze. Nie ma czasu na przystanki. Trzeba napierać dalej ;)

Wpadam na dworzec. Będąc już blisko, aż mi ślinka ciekła na myśl, co sobie zjem w restauracji w które byłem rok temu. Bardzo smakowicie ją wspominam.
A tu remont dworca, owej restauracji nie ma :(
Dopytuję złotówy. Gada, że przeniesiona gdzie indziej.
Pytam, gdzie można dobrze zjeść. Poleca restauracje "Lubogszcz" (w sumie to się zwie Alfa, ale mieści się w budynku o tej nazwie).

Faktycznie idzie tu dość dobrze zjeść i tanio. Danie dnia, zupa + drugie danie to 14zł.
Ale... ja chciałem dobrze, tzn... wykwintnie, no tak ąę, a nie "dobrze" się po "chłopsku" nażreć ;)
Cóż, będzie po chłopsku :p
Lądują frytki- ojj... słabe były :(

I żurek. Do wyboru mamy z białą lub wiejską kiełbasą. Biorę z wiejską, dobra.
Sam żurek, fajny, taki z omastą, skwarkami, jajo, kawałki cebuli. Może mógłby być bardziej gęsty (lubię taki.... żur, żur :D ) i troszkę więcej chrzanu :p

Dopycham się sałatką a'la Cezar.
Grillowany kurczak z mixem sałaty, pomidora i ogórka, wraz z grzankami. Wsio okraszone sosem czosnkowym. Nawet, nawet :)

Wracam na dworzec. W autobus do Nowego Sącza. Potem jeszcze do Krynicy i ląduję w mojej jaskini :)
Wszędzie dobrze, ale w domciu najlepiej :D



Kącik kulinarny.

Pstrąg zasmażany w piekarniku z kurkami.

Składniki:
- Pstrąg.
- Kurki.
- Czosnek, cebula, sól i pieprz + trochę świeżego rozmarynu. Polecam, nadaje fajnego aromatu.

Do piekarnika w żaroodpornym naczyniu i gotowe. 


Smacznego i pozdrawiam. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz