środa, 22 czerwca 2016

Ľubovnianska vrchovina
 19.06.2016

Naszło mnie na dzikcowanie w okolicznych słowackich górkach. Uparłem się na tą część bez szlaków. Ot taki zwiad miał być. 
Domniemany przebieg trasy (wyznaczony ręcznie, bez GPS).
Endomondo

Busikiem za 3,5zł z Krynicy do Żegiestowa. Start 7:07 spod szpitala.
Nawiązałem miłą rozmowę z młodym kierowcą, który tez łazi po górach, a jest z Piwnicznej-Zdrój. Był na tyle uprzejmy, iż wysadził mnie blisko nowego mostu na słowacki brzeg.

Owy most. Dla ruchu pieszego i rowerowego, samochodem nie przejedzie.

Dalej podchodząc nieco asfaltem w kierunku na Mały Lipnik, odbijam później czerwonym szlakiem prowadzacym w kierunku Starej Lubowni.

 
Docieram na szczyt Slibon.

Na mapie zaznaczone jest, że gdzieś w okolicy szczytu znajduje siępunkt widokowy. Jakoś nie znalazłem, a polany są zarośnięte :(





Następnie schodzę leśną drogą na Mały Lipnik.
Schodząć ładna panorama na dalsze wzniesienia owego pasma a i w oddali (na prawo) widać górujące Levockie Vyrchy. W tym ten prawy Siminy 1287 m n.p.m. zdobyty w tamtym roku rowerem :D

 

Orientuję się dzięki kościołowi i na dziko podchodzę na szczyt Patria 772 m n.p.m.
Szło się fajnie, dopóki droga leśna nie urwała się nagle w gęstym lesie z jerzynami, ale dałem rady. Jednak nogi mi trochę po kłuło, jakoś nie chciało mi się zatrzymywać i ubierać nogawek, tym bardziej, że gorąc i duchota była niesamowita.
Po drodze zahaczam o maszt ... możliwe, iż telewizyjny. Kumple radiowcy nie doszli do jednoznacznych wniosków :p


Nieco poniżej masztu rozpościera się ładny widok na grzbiet Jaworzyny Krynickiej (na lewo) oraz dalsze wierzchołki Pasma Lubowelskiego.


Dalej w kierunku Patri znajduję świeżutkie ślady dzikich zwierzów.


Niby nic, ale dziś dowiedziałem się od znajomych, że w po słowackiej stronie grasuje jakiś duży kot. Niektórzy mówią o pumie, inni o tygrysie! 

Z taką wiedzą, to bym się raczej w tą dzicz nie zapuszczał :p
A i pewnie we wszystkich napotkanych tropach, widział bym ślady tygrysa ;)
Idę kolejna leśną drogą, bez GPS_a orientując się tylko na słońce i ukształtowanie terenu. I co... kolejna droga nagle się urywa. trawsko i pokrzywy po jajca. Odbijam próbuję obejść, trafiam na taki hardcore!
Pierdziele, ugotuję jajka ale przynajmniej noóg mi nie scharata. Ubieram nogawki.
 

 Krzaczoruję dalej. Znajduję małą polankę z której ukazują się, jużbardziej okazale Lewockie.




Idę dalej, kolejna, na wpół już dzika leśna droga zostawia mnie w lesie. Idę na czuja, tracę wysokość. Musiałem zbyt na północ odbić, w kierunku strumienia Lazy. Tuż przed pierwszymi zabudowaniami wioski Starina, zorientowałem się, gdzie jestem. Ale ni uja, nie wracam juzna grań. To krzaczorowanie w upale mnie wykończyło.





Zboczenie zawodowe w moich obserwacjach. Wioska straszna, niby wg wikipedi aż 1 243 ludności, jednak nigdy bym nie powiedział. A tu światłowód :D I to obok piękne słupy wirowe, a to podwieszone na jakiś "tyczkach" stalowych, bez stelaża zapasu kabla (na "trytkach" spięte) i po starych słupka, ewenementu słowackich wiosek, radio węźle wioskowym :D
Można, można!




 
Wracam z buta asfaltem przez Legnawę.
Widok w tył na pasmo którym dzikcowałem.


Następnie wpadam na niebieski szlak i ląduję na Zapopradziu. Tam spotykam kumpla z dzieciakami i żoną. Siadam z nimi. Jestem mocno wymęczony. Wypijam piwko, chwilę gaworzymy i załapuję się na podwózkę do Krynicy, którą oferuje mi żona kumpla. 


Kącik kulinarny.
Może dla żeńskiej części niezbyt wyrafinowany. Ale nie znam ani jednego faceta, który nie lubił by dobrej kaszanki z grilla. A jak dobrze poszukamy, to lokalni masarze potrafią nam zaserwować dobrą kaszaneczkę, niemal takąjak z grilla (podwędzonką?). Potem tylko na patelnię z cebulką, do tego młode ziemnaczki z masłem (nie jakimiś masmixami!( i szczypiorem. Obowiązkowo kefir.
  
Ahhh!


Proste, szybkie (młode ziemniaczki, małe, szybko się gotują), a ile radości :D
Smacznego!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz