poniedziałek, 19 sierpnia 2019



Parchowatka
dzikcowanie
17.08.2019r.


Nadszedł TEN czas. Czas chatkowania z ekipą.
Elektryka nie udało mi się pożyczyć, a taki miałem niecny plan :p To trzeba z buta.

Piszę rano sms_a. Kiedy będą. 
Już są! 
Coo? Szybcy.
Szybko weryfikuję plan, ekspresowe pakowanie i ląduję w busiku jadącym na Piwniczna-Zdrój.
Niestety nie zajeżdża on w głąb Wierchomli, wysiadam tuż za torami i resztę do Wierchomli Wielkiej, trzeba butować.
Na szczęście kawałek, podwozi mnie tubylec.

Ojj, tak. Uwielbiam takie małe wioski, czy to w Beskidzie Sądeckim, czy Niskim. 

"Wolniej"? Chyba zatrzymało się w czasie. Ot taki stary merc "terenowy".

Nieco wcześniej stodółki z tą ciekawą grafiką, jest źródełko.

Kilkadziesiąt metrów za cerkwią, odbijamy od głównej drogi w lewo i dalej idziemy polną drogą, stromo w górę.
Ten samochód, stara skoda, wartburg? Zostanie tutaj, już chyba na zawsze ;p

Schronienie psa pasterskiego. Dobrze, że blisko nic się nie wypasało, bo te pieski, potrafią być... dobrze pilnować ;)

Cudownie. Czuć to "wolne",  spokojne życie.
Na przeciwległym wzgórzu pod lasem, pasą się owce, w dolinie znikomy ruch, paru ludzi na polach, przy przy pracy.

Nieco wyżej, przed granicą lasu, wyłania się widok na dalsze pasmo.

A tuż obok stado owieczek. Część schowała się w cieniu drzewa, a mała grupka skubie soczystą trawę.

Wchodzę w las i idę dalej drogą leśną. Dalej, taka trochę autostrada. Nudzi mnie to, odbijam pionowo w górę, podejść nad Kiczorę 839m. Nakociło się tu tych Kiczor, bo po drugiej stronie dolinki jest kolejna, nieco niższa 806m.

Następnie, kieruję się w stronę szczytu Przypór. Jak miało być trochę dzikcowania, to jest :)
Wpadam na drogę leśną, przez Boga i leśników zapomnianą. I co na jej środku wali po gałach?
Maślaki! Do plecaka :D

I znów. Oj będzie gulasz, mam nadzieję, że chłopaki mają jakiś gar, bo nie brałem nerki US Army.

I kolejna rodzinka. Kruca, miejsca w plecaku mi już brakuje. Zbieram tylko te ładniejsze. Potem to już nawet nie focę, ani nie zrywam. Starczy.

Znów trochę dzikcowania, nie będę iść na Siodło Pod Parchowatką i się wracał. Idę "na skróty". A jeszcze mam plan zajść ekipę od boku i zrobić im "akuku" ;) nie od frontu, gdzie z daleka by mnie widzieli.
"Akuku", to zrobiłem sobie! Odwaliłem niezłą akcję.
Zachodzę z cichacza od boku, wskakuję na polanę i... nie ma nikogo!
Jak to? Może poszli na grzyby, albo do schroniska.
Dzwonię:
- Cześć, ja już jestem, gdzie jesteście?
* Jak to gdzie, przy chatce.
- Jak przy chatce, jak ja jestem przy chatkach i was nie ma.
* Eee (chatkach)... a gdzie jesteś?
- No na Parchowatce.
* A my przecie na Wierzbanowskiej Górze (Beskid Wyspowy)
i słyszę w słuchawce szyderczy śmiech Sebastiana.

No kurwa, popieprzyłem miejsca/terminy. Niezły Zonk. Ręce mi opadły, co mi się w głowie popierdoliło. Od tygodnia żyłem w przekonaniu, że to na Parchowatce mieli być w tym terminie. Chyba trzeba kupić kalendarz i znaczyć wszystkie te terminy, albo... mniej pić ;)

Stoję jak ten orangutan, z "ręcoma" do ziemi... co tu robić? Plecak pełen maślaków i jeszcze flaszka w środku. Rozpalił bym ognisko, ale nie mam na czym zrobić gulaszu. Smutno mi i jednocześnie głupio, naprawdę chciałem spotkać się z ekipą. Z tego całego stanu rzeczy, dobrze, że nie wyciągnąłem flachy, bo bym do domu na noc już nie wrócił (a rano o 7 wyjazd w Bransisko na Słowacji).

Ehh, pstrykam standardowo panoramkę z hali na Parchowatce.

Palenisko ok, nawet chyba dołożono trochę kamieni. Względny porządek, znalazłem tylko jedną puszkę po jakimś "radlerku".

No nic, trzeba wracać do piżmoczej jamy.

Ooo, w końcu ktoś zrobił tu oznaczenie (po lewo na drzewie). Bo ludzi notorycznie wchodzili na polanę i się gubili.

Wymyśliłem, iż nie będę szedł na Schronisko Na Hali Łabowskiej. Jeszcze bym dossał się do browarów, albo flacha z kimś interesującym poszła by w ruch ;) Niebezpiecznie takie rzeczy nosić po szlakach. Z siodła schodzę trasą "biegówkową". Do Doliny Potaszni.

Ooo, jeszcze boróweczek jest sporo :D

Kawałek jeszcze sobie dzikcuje, aby ponownie trafić na narciarską ścieżkę.

STOP! Nie jeden tu, zapewne wylądował w drzewach :p

I jest.
Teraz żmudnie, ale szybko, bitą drogą leśną, wzdłuż rezerwatu Lembarczek, pod Runek.

Takie różności po drodze. Tyle fajnie się idzie, iż w cieniu a od potoczków bije przyjemny chłodek.
Jednak, zdecydowanie jest to droga na rower, a nie na ciężkiego buciora.

A jak tam maślaczki? No jeszcze nie zrobiła się z nich ciapa. Nie jest źle :)

Aaa, to ta droga. Zawsze kusiło mnie, żeby sprawdzić ją rowerem, to zrobiłem z buta hehe.

Idę żwawo. Po drodze mijam dwóch znajomków. Idą na luzaka, iście w stylu "turysty warszawskiego" (papierosek, piweczko, stój "hawajski" :D) na Bacówkę nad Wierchomlą. Mają wykupiony nocleg, ale jedna osoba się im wykruszyła. Ojj, nie dam się namówić. Mam silną wolę ;) Eee, no może nie do końca, bo jakby nie poranny wyjazd, to bym pewnie z nimi poszedł. Co pewnie skończyło by się... ZŁEM :p

Docieram do znajomych na schron na Jaworzynie.
Gaworzymy sobie trochę, w międzyczasie uzupełniam elektrolity ;)
Chciałem kupić koszulkę z serii "Tylko góry mogą dyktować mi warunki", ale nie mieli M-ek :(
A ta nowa, schroniskowa, całkiem ładny ma kolor. Tylko, ta M-ka, trochę wisi na mnie.
Jedynie słuszna góra, zdobywana latem w upały, zimą w śniegu po pępek, w jesienne deszcze, czy podczas burzy dziesięciolecia ;) Zdobyć ją łatwo, gorzej opuścić "jaworzyński trójkąt Bermudzki" :D Tyle wspomnień...

Dzięki za rabacik na piwko, dla starego trolla górskiego.
Wszystkim innym polecam miejsce. Obecna, miłościwie tam panująca ekipa, przywróciła blask temu miejscu. Niee, niee, nie przekupili mnie koszulką, ze mną nie tak łatwo. Ba, powinni mi dopłacić, za bycie żywą reklamą ;)

Ląduję na dole.
Przygotowania do Spartan_a idą pełną parą.

Zahaczam jeszcze o grillowisko za "Pegazem", zagadać z księdzem. Mają tam poprawiny... nie, nie, jeszcze raz nie. Uciekam :p
Aaa, Olek, pamiętam o zdjęciach (nota bene z tego miejsca) z Twoich poprawin. Obrabiają się ;)
I ogień do chałupy.

Cała trasa, ze szwendaniem poza szlakami i zbieraniem grzybów, to 27km. Zrobiona, myślę, że i tak w dobrym czasie.
Link do śladu na STRAVA




Kącik kulinarny.


Jakoś, maślaczki przeżyły ładne parę godzin w plecaku.
Trzeba je spożytkować. Marzył mi się kawał dobrego mięcha (stek), kasza i wszystko w sosie grzybowym.
Jednak, sobota, dość późno zlazłem z Jawo :p Otwarta była tylko żabka.
Hmm... no dobra, mają jakieś grillowe kiełbaski (zrobi się na patelni), pikantne (wcale nie były pikantne).
Trochę zabawy z grzybami.

I gotowe, sosik z gaszą, miodzio, kiełbaski, takie se :p

Smacznego i pozdrawiam.

P.s.
Pojawiły się już rydze! See see see.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz