środa, 15 sierpnia 2018



CYKLOKARPATY
Dukla
12.08.2018r.


W tamtych rejonach jeszcze nie jeździłem. Dziki Beskid Niski, a i błotko zapowiadało się niezłe, bo dzień wcześniej polało.
Jedziem, trzeba się zmierzyć z tym "mitycznym, dukielskim błotkiem".

Ekipa słaba, jedziemy tylko we dwójkę. Ja i Hiczkok.
Docieramy, jest jeszcze sporo miejsca. 
Ale tą trawkę mogli trochę przy kosić :p

Na miejscu spotykamy paru znajomych, jak i nawiązujemy znajomość, Bogusławem z Poznania! Jechaliśmy za nim od Krynicy, wczasuje się tu i wziął rower aby zasmakować lokalnych maratonów.

Namawiamy go, aby wracał za nami, przez Słowację, bo w planach mamy jeszcze zamek Zborov.
Jedzie hobby, w razie "W" poczekamy na niego.

I jego rowerek. 
Spec z XT + odblask i dzwonek :D Trochę śmiesznie, no ale liczy się zapał i chęci!

Doping! Doping!
Tego dnia w Krynicy było "Święto Miodu". Przy kościołach można było kupić pyszne miodki z lokalnych pasiek :)

Jedziemy do miasteczka zawodów.
Ooo, jeszcze nie wystartowali a już przedsmak tego co nas czeka na trasie :p
Śliskie, lepiące się błotko.

Moja maszyna.

 I inne, nader ciekawe, sprzęty. Rozmawiałem z gościem podczas wyścigu. Ponoć regulamin nie określa, że trzeba mieć dwa koła, on dla nikogo nie jest konkurencją, więc mu pozwalają startować na takim wehikule hehe.

Maciek dokupuje żelki.

A ja sobie coś tam focę.

Ooo pani fotograf...

witam, witam i o zdrowie pytam ;)

Myślałem, że to ja będę jednym z większych brodaczy którzy startują.
Jednak ten jegomość mnie zdyskwalifikował :(

Konkurs: Właściciel najcięższego roweru dostawał 100zł. Można było ważyć po zawodach, z błotkiem :D
Niezłe kowadła ludzie mieli, z tego co pamiętam, to najcięższy był coś ponad 16kg
Księdzowa brytfanka to nieco ponad 13kg. Dużo :p

Dobra, koniec tego zwiedzania. Startujemy.
Jest Maciuś! Jedzie dystans Mega.

Jestem i ja, gonię kobitkę z Dukli. Zaraz za rzeczka ją wyprzedzam i cisnę.

Jadę Hobby :p w dodatku skrócili trasy, ze względu na warunki/bezpieczeństwo startujących.
Trochę dupy dałem, bo niemal wszystko rozegrało się na początkowym asfalcie (3-4km). Tam trzeba było cisnąć na maxa, bo potem w lesie było strasznie wąsko i trudno było kogoś wyminąć :(
A ja jechałem zbyt zachowawczo, aby nie wypalić się przed terenem. Ot doganiałem kogoś, siedziałem mu chwilę na kole, aby odsapnąć i do następnej osoby hehe. Takim to sposobem udało mi się sporo wyprzedzić a nie wystrzelać się i wjeżdżając w las, na pierwszym błotnym podjeździe gdzie większość ogona prowadziła, cisnąłem za jakąś kobitką. Oboje krzycząc, aby puścili nas środkiem bo nijak bokiem nie szło jechać.

Jakoś nawet mi szło. Przynajmniej paręnaście osób wyprzedziłem, krzycząc co raz "lewa wolna", "prawa wolna". Mimo, że jechałem w tyle hobby, to mijając tych co prowadzili, czułem się jak mistrz świata :D ;)
Sam może, nie jestem wybitnym kolarzem, ale w ogonie trafiają się różne ananasy. Przede mną jechał mały chłopaczek. Brzydale nie chcieli go puszczać. Szli jak cielęta :( W pewnym miejscu jakaś dziewczyna wykopyrtnęła się i nie mogła wstać i zrobiła korek! Mały się wkurwił, patrzę, a ten lasem na dzikca objeżdża (miał powera!), to ja za nim, i tak chyba z 5 osób wzięliśmy hehe.
Wszystko było by fajnie, ale to błoto, a'la glina. Przy oponie 2,25 mam bardzo mało miejsca między tylnymi widełkami i amorem. Mordęga, wsio się klei ale idę jak burza (taa ;) ). I nagle na podjeździe, zmieniam bieg na lżejszy, za chrupało i przerzutka dynda. No kurwa, no nie! Urwał się hak.
Ale miałem wkurwa!
Jeszcze większego, jak osoby, które robiły mi miejsca i je pod górkę mijałem, teraz na zjeździe przejeżdżały koło mnie. Ale ja nie dam rady! Zawinąłem przerzutkę o korbę i dawaj, biegnę do mety. Jeszcze "tylko" 7km. W życiu nawet 3 nie przebiegłem :p
Na ostrych odcinkach miałem przewagę, bo i tak większość pchała, a ja nie musiałem zeskakiwać i wskakiwać na rower hehe. Na tyle dobrze, mi to pchanie szło, iż przeganiałem pod górkę jakiegoś grubaska ;) on mi uciekał w dół (jak dało się jechać - co nie zawsze było oczywiste!), a ja znów go doganiałem. Śmiałem się z nim, że na Festiwal Biegów chyba się zapiszę, zasugerował, że te warunki bardziej odpowiadają Runmageddon_owi buahaha.
No ale potem to już było na tyle w dół i mniej błota, że co chwila ktoś mnie mijał :(
Jednak na mecie zostałem nagrodzony gromkimi brawami. Wbiegłem z rowerem w takim stanie!

Błoto nie miało jak się wy telepać podczas zjazdów i pchałem machinę której tylne koło stawiało mega opór.
A mimo wszystko nie byłem ostatni! Za mną były jeszcze 23 osoby :p

Ło kurwens, to jest przyszłosć MTB, najnowszy model obręczy, stożek 50mm hehe. 



Powiem tak, lubię błotko i to nie pierwszyzna dla mnie, ale to co tam zastałem, przerosło moje najśmielsze oczekiwania :D
Najgorsze było to, ze jakby było świeżutkie, zaraz po deszczu, to by było lepiej, a tak to było już nieco podsuszone i dlatego strasznie się kleiło. Może by tak boki opon smalcem smarować? Hehehe.

Rower Hiczkoka, jakoś mało błotny, w porównaniu do mojego ;)

Lecim na bufet.
Goście chyba z Giga. Sam też wpieprzałem pomarańcze jak małpa kit. Dobre były, chyba z 10 albo i więcej tych ćwiartek zjadłem :p

Bierzemy jeszcze ciepłe danie, mało trochę, zjadamy i wracamy do samochodu. Poznanego przed startem, poznaniaka nigdzie nie ma. Nie możemy go znaleźć. Może poszedł gdzieś dalej myć rower, bo z tego co na wyniki patrzę, to przyjechał parę miejsce przede mną.
Pakujemy mandżur i ruszamy.
Oczywiście musimy odwiedzić browar rzemieślnyczy, Browar Dukla.

Łot tam w bramę za Janosikiem cza wlyźć ;)

Jakiś porządny szyld by się im przydał. Tak to jakoś wygląda dziwnie, jakby PTTK patronowało alkoturystom ;)

W środku całkiem przyjemnie :)

Księdzu, sio, to nie wino mszalne! Zresztą jesteś moim szoferem, oddawaj!
Kupiłem sobie jeszcze koszulkę. Zajebiste majato logo, takiego "zmęczonego" rysia :D

Piwka pyszne, naprawdę polecam. A grafika na butelkach świetna!

Zaopatrzeni w zacne trunki, kierujemy się w stronę Słowacji.
Ahh, piękny Beskid Niski!

Gdzieśmy trafili !?

Ha! Jest i parking.
Łee 2km, Maciuś rzuca:
- Może rowerami podjedziemy.
* Taa, do dupy sobie pojadę :p


Cóż, drałujemy z buta.

Jest i zamczysko!

Hehe, aż mi się przypomniało wnoszenie worka cebuli na Chatę pod Rysami.

Mała galeryjka z fotkami i historią panującego tam włodarza.

Cosik się rozpękła ta wieża :p


Osz jak ładnie, romantycznie, brakuje kocyka, butelki wina i dziołchy. No dobra, mogą być dwie butelki zamiast dziołchy hehe ;)

Wejście na górny zamek, przez takie okienko.

Drogowskazy, gdzie trzeba "piesok" zostawić.

Finisz.

I najwyższe "pięterko".


Tam za górami, za lasami mieszkają Piżmoki :D

I jeszcze panoramka z tego skalnego cypelka.

Pić, pić! Po drodze zahaczamy o Tesco. Promocja była na Kofole - 2L za 0,69E :D
Maciek bierze na spróbowanie smakową z melonem(?), kurcze, dobra!

I ląduje w jamie.
Fajnie było, choć straty w sprzęcie są. Hak zapasowy mam, nie wiem jeszcze w jakim stanie wózek przerzutki. Jestem zadowolony z siebie, że dałem rady i ostatni nie byłem :D
Na pocieszenie mam fajną koszulkę i sporo wspomnień!


Hoł!

4 komentarze:

  1. Szacunek za walkę do samego, a zwłaszcza za końcowy bieg :D

    Nie było opcji zerwania warstwy 'ochronnej' glin z tylnej obręczy po przejściu przez las (tam gdzie był korek po wywrotce)?

    Poza tym super zdjęcia, jak zawsze!

    (przywędrowałem tutaj z fraza, tak jakby co ;) )

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Błoto w sumie było niemal cały czas, no może jakieś ~2km przed metą się skończyło, ale to nawet nie myślałem, żeby się zatrzymywać i walczyć z tym. Wyskrobywałem tylko z okolic amora, żeby lag nie porysowało. Po korku z wywrotką było jeszcze dużooo błotka :D
      Pozdrawiam frazowicza :)

      Usuń
  2. Super relacja z szybkiego wyścigu,PIKUJTEAM ...

    OdpowiedzUsuń
  3. ...a kącik kulinarny gdzie?;-)

    OdpowiedzUsuń