niedziela, 4 czerwca 2017



Osly vrch => Eliaszówka => Szczawnica
powrót
02-04.06.2017



Wolny weekend, pogoda ma być rewelacyjna. Trzeba coś zdziałać. Tym bardziej, iż wszystko dobrze się złożyło, nowy namiot, jak i ciuszki, doszły przed weekendem.
Wysępiłem urwanie się z pracy o 15. Niby miałem wyjechać od razu, ale to żwirek dokupić dla sierścia, zostawić mu żarcia, sprawdzić plecak i "dopakować" się. Tak to schodzi i ruszam dopiero 16:08. Jadę asfaltem, doliną Popradu. Lubię tą trasę. Dupsko już trochę boli, statyczna pozycja na asfalcie z ciężkim plecakiem, nie jest to dobre.
O 17:38 jestem na słowackiej stronie w Mniszku - wysokość 382m n.p.m. Wg znaku/mapy to jeszcze 3:30 pieszo. Kurcze, może zdążę przed zachodem słońca.
 
Zaczyna się górski teren z podjazdem na dzień dobry. Mozolnie zdobywam wysokość.
Opuszczone domostwo z zabudowaniami, w oddali kamieniołom w Wierchomli.
 
Jest już trochę późno, ale słońce cały czas mocno daje. Widoki wynagradzają wszelkie trudy.
 
Czyż nie piękne tereny na rower.

 Trochę ciężko jedzie się po tak gęstej trawie, ale daję rady.

 
Ha, fajnie zamaskowana ambona.

 19:46 zaliczam docelowy szczyt.
Osly vrch 859m n.p.m.
  
Jest wiata i palenisko.

Pod drzewem, z widokiem na pasmo Beskidu Sądeckiego, rozbijam namiot. 
 
Nowy nabytek od "my fierndów". Naturehike CloudUP2.
Sama sypialnia.


 I z tropikiem.

 
Miejsca w środku sporo. Niby to "dwójka", ale z "betami" ciężko by było w dwie osoby. W pojedynkę, to są normalnie salony, w porównaniu do trumienki Camp_a Minima 1 SL.

 Ahh. Odpoczynek.

A i miejsca sporo na gotowanie w przedsionku.
Test garów tytanowych i tytanowego sporka.
 
Nadchodzi zachód, trzeba iść spać.
 
Rano, coś nade mną czuwam, jakiś leśny słowiański bożek? ;) Nie ustawiam budzika, samoistnie budzę się, czy też czynią to leśne ptaszyska o 4:48. Idealnie trafiam na wschód. Słońce wyłaniające się zaa pasma Radziejowej. Parę minut później i było by za późno.

 Jeszcze legowisko w promieniach wschodzącego słońca.

Jeden z odciągów przepleciony przez szprychy, ot tak dla bezpieczeństwa maszyny w nocy :p

Czas na śniadanie.
Chleb, na naturalnym zakwasie bez sztucznych dodatków. Bardzo syty. Do tego mam jajca, 3 sztuki. Przewiezione w takowym to pojemniczku po skoczku.
  

Ruszam dalej. Mam jednak mały problem. Bo nie mam wody. Nie znalazłem po drodze żadnego strumyczka. Chcę odbić szlakiem żółtym na Sedlo Vabec, z nadzieją, iż budowana tam knajpa jest już gotowa i coś zakupię.
Po drodze mijam "CYKLOSTOPY" :D

 Nie wiedziałem, że zrobili tam single. Kusi, ale nie mam pojęcia gdzie zjeżdżają (domyślam się, iż do Starej Lubowli), a i z ciężkim plecakiem. Szukam żółtego. Który potem gdzieś ginie i summa summarum wpadam na tego singla. Cóż, zobaczymy, w sumie jak zjadę na dół to kupię jakąś wodę i coś do przegryzienia. Atakuję zjazd oznaczony jako "Vlcia".
W paru miejscach przyznaję się, musiałem się zatrzymać, z obawy, że mnie plecak wyprzedzi i zrobię fikołka :p Ale jakiegoś hardcoru nie było, bez plecora to nawet fajna trasa.
Trasa przecina bitą drogą i leci dalej w kierunku Starej Lubowli.

Dalej ścieżki rozdzielają się na wilka, rysia i niedziwienia. Zwinny jak ryś to nie jestem, do wilka też mi daleko. Najbliżej mi do misia :D

Ojj zły wybór, to chyba na "misiowate" fulle do downhillu ;)
To już taka poważna trasa ze skoczniami itd itp. Objeżdżam je bokiem, bardziej strome odcinki... prowadzę :p
Mapka dla zainteresowanych.


 Po zjechaniu na dół, postanawiam podskoczyć jeszcze pod zamek. Dawno tam nie byłem


Zajeżdżam na stację benzynową koło "franka". Kupuję wodę, batonika i czekoladę Studencką :D
Teraz tylko parę kilometrów hehe, podjazdu pod Sedlo Vabec.
Jest, zmordowałem!

Panoramka. A tej knajpki to jeszcze nie otworzyli. Jakbym tu wylądował bez wody, to było by nie fajnie :p Wiec, nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło :D

Dalej żółtym szlakiem na Eliaszówkę z wieżą widokową.
Hłe hłe.

Po drodze piękne widoki.




Parę fotek ze szczytu wieży.
Jeszcze parę lat i Tatr nie będzie w ogóle widać :(

W kierunku Pienin, z lewa widać Trzy Korony.

Szlak przez borówczyska, którym przyjechałem.

Pędzim dalej, na Obidzę i potem czerwonym na Jaworki i do Szczawnicy, gdzie umówiony byłem ze znajomym z forum.
Za Obidzą z czerwonego. Cudnie!

Jadę żwawo, gdzieś mi czerwony umyka, ale oj tam, oj tam, jest inna fajna droga. Trochę wytelepało, bo nieźle wymyta a i korzeni nie brakowało. Trudno jest, hamulce się gotują, jest zabawa i nagle... pać! Uuu. Dobrze, że dało się obejść bokiem. Ale widać, górole swego bronią za wszelką cenę ;)

Docieram do użyszokodnika Yemiol. Zostawiam toboły. Pochłaniamy dwie zupy chmielowe. Fajnie się gaworzy, ale w planach mam jeszcze Czerwony Klasztor.
Juże bez plecaka i po elektrolitach, fajnie mi się jedzie. Trasa łatwa i widokowo zacna.


Docieram na klasztor.

Małe co nieco.
Pierogi z bryndzą, ze śmietaną i skwareczkami. Te skwareczki całkiem fajowe, szkoda, że tak mało :(

Jeszcze widok na Trzy Korony od strony klasztoru.

Wracam, też w dobrym tempie i rozbijam namiot u gospodarza w ogródku.
Wieczorkiem wychodzimy na browarka i małe co nie co.
Stołujemy się w Jazz Barze zamawiając burgery.
Świetnie podane, na kamiennej, lekko podgrzanej tacy. Sam burger, pyszności!
Miej więcej wygląda to tak:

Napojony, najedzony idę grzecznie spać.

Dnia kolejnego wstaje o 7. Pakuję się i o 8 wyruszam. Nie ma co zwlekać, aby upał nie dopadł.
W tą stronę jadę przez rezerwat Biała Woda.

 

Oj ciężko było wypchać rower pod Przełęcz Rozdziela.
Za to widoczki przednie.

Krowisie jedne, wyłożyły się centralnie na szlaku :p

I przełęcz.



Potem już tylko na Obidzę i zjazd do Piwnicznej-Zdój i Krynica :p Wycyckałem się nieźle, bo chciałem picie kupić a tu zonk. Noo tak, znów jakieś święto, wszystko pozamykane! Umrę z pragnienia! Chyba będę musiał filtrować wodę z Popradu hehe ;)
Na szczęście w Piwnicznej, na rynku, otwarty był kiosk ruchu :D Gdzie zakupuję wodę i dwa snickersy.
Zjadam jeszcze gałkowanego loda, całkiem dobre te w rynku na rogu, i wio do domciu. Przed Zubrzykiem doganiam jakiegoś kolesia i siedzę mu na kole. Nie śpieszy mi się, a wieje już na zmianę pogody, to sobie jadę powoli, na sępa, w tunelu :p
Za Muszyną dupa chce mi odpaść. Męczę się. Robię na chwilę postój, mocząc gębę w rzece.
Przed 13 docieram do domu. Żyję, ale dupsko będę czuł przez parę dni :(





Kącik kulinarny:
Coś szybkiego pożywnego :)

Makaron z kurczakiem i serem pleśniowym.
Najlepiej wybrać dobry pełnoziarnisty, polecam ciemny Lubelli. Ten biedronowy 100% Durum, jest... taki se :p
Pierś z kurczaka w marynacie z oliwy z oliwek i przyprawach (tych z torebek) do tego cebulka szalotka. Czosnek dodaję już po wlaniu sosu.
Całkiem fajna jest ta sól morska czosnkowa z ziołami.


Sera pleśniowego dodaję trochę do gotującego się sosu, aby całkowicie się rozpuścił robiąc kremowy mus, a część na wierz już na talerzu.

Pozdrawiam i smacznego.

P.s.
Szczególne podziękowania dla Yemioł_a, za gościnę. Dzięki!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz