wtorek, 2 lipca 2019



Dobšinská ľadová jaskyňa
+
Havraní skála 1153 m n.p.m.
Stratenský kaňon
20.06.2019r.

Już czwartek. Wyjazd w Dolomity już jutro! Będąc z Mackiem w Decathlonie w Prešov, postanowiłem nieco się doposażyć. Co by "ciągle" nie pożyczać lonży, zakupiłem ją. Chodziłem z taką samą rok temu i całkiem mi pod pasowała. Coś jeszcze wpadło do koszyka. Podobały mi się rękawiczki na ferraty, Simond_a, jednak nieco ponad 18E, ze studziło mój zapał, już mi się tak nie podobały :p i wziąłem najtańsze rowerowe za 5E Też dobrze się sprawują.
Wymieniłem też wkładki w bucirach. Bardzo fajny model, skórka z góry a od spodu taki a'la korek/pianka. Powinno to dobrze amortyzować z ciężkim plecakiem.

 Zakupy zrobione. Może by gdzieś przetestował sprzęt. Hmm, tylko gdzie mamy najbliższą ferrate? A w Słowackim Raju! W dodatku na miejscu, po Tatrach grasuje Vanessa z rodzinką. A mój genialny umysł stratega (Napoleon to małe miki ;) ), wykombinował, że jak będziemy wracać, to wrócimy przez Krościenko nad Dunajcem i w Tylmanowej zostawię część pakunków i rower, na piątkowy wyjazd do Włoszech.
"Trochę" gratów na wyjazd. Miałem najwięcej bagaży z całej ekipy... lol.

Jesteśmy umówieni z misiem i jej rodzinką wo 9 w Čingov, co by skoczyć na Tomášovský výhľad i potem na ferratę Kysel.
Pogoda jest mocno niepewna, straszą burzami. Raczej wolał bym, aby nikt nie trzymał się metalowych elementów via ferraty podczas burzy :p
Nic to, jedziem. na jakieś 20km przed Popradem, dzwoni Vanessa i nieco załamanym, cichutkim głosikiem, oznajmia, ze raczej nie ma sensu iść, bo w Popradzie leje. Coo, u nas nie leje ;p Upss, rozłało się na 14km przed mieściną... dobra, umawiamy się, że jedziemy do nich, do hotelu i na miejscu opracujemy plan awaryjny.
Centrum i cicha, boczna uliczka, z widokiem na coś interesującego... jest to Galeria Sztuki w dawnej elektrowni - "Tatranská galéria".

Bunkrujemy się w ich hotelowym pokoju i... co tu robić. Wyciągamy mapę.
Rzucam hasłem, żeby pojechać do Dobšinská ľadová jaskyňa, a potem zobaczymy co z pogodą. Nie było głosów sprzeciwu, no może poza... umierającą Vanessą. Biedny misio, naprawdę wyglądała źle. Struła się biedula, jakimś słowackim, kolorowym wynalazkiem (absynt zmieszany z czymś, czy ki uj?). Także na stół wylądowała herbata i ciasteczka (dziękujemy za gościnę) i chwilę bajdużyliśmy, dając zdechlaczkowi nieco czasu na dojście do siebie.
Jest, powstała!
Jedziemy!
Jednak droga do jaskini, z wieloma zakrętami + duchota, dobiły miśka. Bidulka, naprawdę przykro było na nią patrzeć. Postanowiła zostać w samochodzie i odpocząć.

A reszta pyk do lodowej nory!
Wstęp 8E, możliwość robienia zdjęć 10E :(

Ojj, ale super ciągnie zimnem, z tej jamy :D Lepsze, od najlepszej klimatyzacji.
Średnia temperatura w zlodowaciałych częściach:-3,9 až -0,2°C 
Średnia temperatura w częściach bez lodu:0,8 až 3,5°C.

WoW!
Fajnowo, schodzimy takim lodowym tunelem w głąb.

Dużo lodu.

Wręcz gigantyczne ściany lodowe, kontrastujące z takimi formacjami skalnymi.


Trasa ładnie oświetlona i w całości wygodna, ba, panie w szpileczkach dały by rady ;)

Kolejny tunel lodowy.

Pięknie!
Tutaj muszę pochwalić panią przewodnik, zamykająca pochód. Ot mój szarmancki uśmiech, osobisty urok, błysk w oku i w ułamanym zębie, sprawił... nie no, pani była po prostu, bardzo miła i nie pośpieszała mnie. Zostawałem z tyłu, aby ufocić coś bez ludzi, a potem nadganialiśy grupę. Starając się odwdzięczyć za to folgowanie, lekkim ukłonem głowy i uśmiechem na twarzy, dostawałem nawet wskazówki, gdzie jest lepiej coś przyfocić.. Z Demänovská ľadová jaskyňa mam niemiłe doświadczenia, pod tym względem.

Są i poznaniaki :)

Ślady po pierwszych eksploracjach jaskini?

Ciekawe oświetlenie.


Pyk do szlany i było by na drina ;)

Dalej...



To ci śmieszek z tej przewodniczki :D


Wychodząc z jaskini, dostajemy gorącem po twarzy!

Docieramy do parkingu, gdzie dogorywa Vanessa.
Pogoda, wydaj się być łaskawa, jednak jest już za późno, aby robić ferratę. Szybko rzucam okiem na mapę i wymyślam trasę na jakieś ~3h.

Startujemy.
Idzie cała wesoła rodzinka :)
Ahh ten uparciuszek. Mimo stanu agonalnego, idzie z nami. Poniekąd, podziwiam, ma mocny charakter, jak się na coś uprze... w Tatrach, w zimowych warunkach, nie małą trasę, dała rady (trochę mam wyrzuty sumienia, że Ją tak wymęczyłem, ale chyba podobał się Jej... mam nadzieję :p ).

Zamykam tyły wraz z księdzem, który to chyba modli się o powodzenie tej eskapady. Umierający miś i jej tatko z siadniętymi kolanami (kolejny uparciuszek, to chyba rodzinne ;) - poratowałem stabilizatorem i bandażem elastycznym i dawał rady!).

Ot takie krzaczorowanie.

Misio daje znać, abym szedł przodem, bo chce siku. Ok, lecę do przodu, poinformować czołówkę, żeby poczekali. Po drodze mijam mamę Vanessy i przekazuję informację, że będzie małą pauza.
Doganiam trzon pochodu przy pierwszych skałkach.
Czekamy już chwilę, nikt się nie pojawia, nieco się martwimy, nawołujemy, nic! W końcu dzwonimy. Vanessa postanowiła się wycofać, pod eskortą matki. Szczerze, bardzo mądra decyzja. Jak mówiłem reszcie, góry nie uciekną, one będą tu nadal czekać, a zrobić sobie krzywdę i dzwonić po Horská služba - po co?! (Polecam ubezpieczyć się na wyjazdy zagraniczne).

Krzaczoring ciąg dalszy.

Górski "próg zwalniający" :D

Stołówka niedziwedzia, albo wilków? Eee, chodźmy szybciej :p

Szlak bardzo dobrze oznakowany.

Docieramy do rozgałęzienia.

Kierunek na punkt widokowy Havraní skála 1153 m n.p.m.
Tu będzie nieco stromo.

I jest. Skałki, korzonki i w górę!

Jest i jama.

E tam jama, dziura jak dziura.

Na śwagra zawsze można liczyć :)

Kolejna dziura, taka nieco głębsza. W razie burzy można się skitrać.

Docieramy na szczyt.
Ładny widoczek, choć Tatry w chmurach. Nie ma co narzekać, pogoda i tak jest nader łaskawa dla nas. Jednak, zaczyna kapać. Cza spieprzać na dół :p

Ciekawie tu, urozmaicone widoczki.

I troszkę stromiej...

Stary paśnik.

Jeszcze pod koniec trafił się jakiś szczerszy widoczek.

I w dół!

Pędzimy dalej, co by nas jakowa burza nie naszła. Fajnie się nam gaworzy, rozluźnienie. I... trzy gamonie tak się rozgadały, jak stare baby ;) iż przeleciały odbicie szlaku. Trochę mieliśmy zonka, trzeba było się wrócić jakieś 300m. No ale żyjemy, nie zabłądziliśmy całkiem :p

Kwintesencja Słowackiego Raju. Skałki, strumyczki, powalone drzewa.
Trzeba uważać w tym potoczku, ponieważ skała śliska, porośnięta mchem i wyślizgana.

Mini wodospadzik.

I sesja zdjęciowa :D
  
Dobra górska woda?
Zapomniałem Ci powiedzieć, sikałem parę metrów wyżej :D - no dobra, żartowałem :p

I wpada do potoka, który płynie dalej przez Stratenský kaňon.

Docieramy z powrotem do wioski Stratená.

Docieramy do miejsca gdzie zaparkowaliśmy samochody. Fajnie by było jeszcze, pogadać, jednak trochę się nam śpieszy. Mamy jeszcze sporo kilometrów przed sobą, trzeba przecież zawieźć moje tobołki i szosę do znajomego.
Aczkolwiek, coś zjeść trzeba :D
Ekipa poznańska jedzie ogarnąć się do hotelu i stołować w Popradzie, a nas z Mackiem, skusił przybytek w stylu "dzikiego zachodu".

W środku.

Gnocchi wraz z podsmażaną kiszoną kapustą ze skwarkami i grillowanym karczkiem - 6,3E.
Fak, przejadam kasę na wyjazd w Dolomity. Będę musiał zbierać alpejskie zioła i robić z nich potrawy ;)

Księdzu standard słowacki, czyli:
Cesnaková polievka ?E + Bryndzové halušky so sloninku 5,5E

Pewnie byś coś chcaił, sierściuchu!

Wracamy. Dopada nas deszczyk i Kráľova hoľa chowająca się w chmurach.

Trochę późno lądujemy w Tylmanowej, dobrze, że Paweł nie chodzi wcześnie spać ;)

Mimo, że nie udało się wykonać planu A, to zawsze dobrze, mieć plan B. Który, myślę, też był nie głupi. Miło było poznać ekipę z Poznania. Mega pozytywna rodzinka! Oby do zobaczenia na szlaku.
Misiu jaworzyński, uważaj na siebie i dbaj o siebie!
Podziękowania dla mojego, "prawie, że najlepszego przyjaciela" Maćka. Za to, że ma siłę wozić moje dupsko, tu i tam :D



Kącik kulinarny.

Kalarepa w panierce z sałatką z liści kalarepy.

Składniki:
- Kalarepa z liśćmi.
- Suszone pomidory w oleju z pestkami dyni.
- Ocet balsamiczny.

Do panierki potrzebne oczywiście jajo i bułka tarta.
Kalarepę obieramy, kroimy na centymetrowe talary i gotujemy ~20min.
Liście ścinamy i mieszamy z suszonymi pomidorami z pestkami dyni. Polewamy octem balsamicznym. Podgotowaną kalarepę obtaczamy w jakju i bułce i na patelnię. Ja wykorzystałem olej z suszonych pomidorów i trochę masła.

I gotowe!


Smacznego i pozdrawiam.

2 komentarze:

  1. Dzięki za fotki z jaskini,piękne,musimy się tam wreszcie wybrać.A przepis wegetariański,czyżbyś pomyślał o mnie...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To ja dziękuję i miło mi, że się foteczki podobają. Co do jedzonka, cóż, jakiś tam wege nie jestem, ot czasem poniesie "fit Radzia" ;) i zrobi coś bez mięsa.

      Usuń