wtorek, 27 czerwca 2017



DARE2b MTB Maraton
Iwkowa
25.06.2017 

Druga edycja maratonu, którego etapy są rozgrywane blisko mojej wioski.
Do Iwkowej, to zaledwie 60km. Ekipa się zmontowała, transport jest, czemu nie jechać. Ja oczywiście na najkrótszą trasę 25km, Hiczkoka wkopali w giga, Wojtek mega Artek - chyba pojechał mini :p
Start o 11, ale wyjeżdżamy dość wcześnie (7:30 zbiórka), aby znaleźć tą wioskę i bez spiny się przygotować.
Już w Łososinie Dolnej naprzeciwko lotniska.
Wszyscy z samochodu, oprócz mnie :p świeżo wyjeżdżeni bo zrobili Krynica Morska =>Krynica Zdrój. Coś ponad 1200km :D

Jesteśmy na miejscu. Odbieramy numery startowe i trytki (jeszcze jakieś naklejki są i batonik :p ).


Maszyna gotowa, tylko uciąć opaski.
 
Ostatnie przymiarki.

Chowamy się do cienia, bo stojąc i nic nie robiąc, leje się z nas! Mocno smaży.
Tats bum, będziesz pierwszy!
 
Hokus pokus, ty tez będziesz pierwszy.

Mnie nie zaczarowali bo szans na nic nie miałem, a w dodatku jak siedziałem na kocu to mnie ptak osrał! No, pięknie się zaczyna ;)

update 04.07.2017
Fiu fiu, nawet mnie fotograf w Iwkowej ustrzelił :D

Żar leje się z nieba, chłodzę moją łysą czachę ;)

Start.
Trochę luda się zjechało. Co nie fajne, to puścili wszystkie etapy na raz.
 
Pierwszy podjazd luźnym tłuczniem i potem stromo pod przekaźnik, mówi, że łatwo nie będzie. Pierwsze ofiary tej trasy, już tu prowadzą :p
Po skręcie 90st na łączce, rozpędzam się nieco, trzymając się blisko grubaska (no tak, jak ja bym był chudy ;) ) który jednak pod górę nie prowadził, jedzie moim tempem. Więc uznałem, że może być dobry kompan do dalszej jazdy. Jednak jegomość "popisał" się słabym opanowaniem roweru. Niby prosta, ale była hopka. Myślę sobie, dość szybko jedziemy, przelecimy. A koleś zaczął coś kombinować i gleba. Już nic nie mogłem zrobić, jak wypierdzielić prosto w niego. Rowery się szczepiły a ja rozpocząłem kilkumetrowy lot z saltem w powietrzu!
Na szczęście na tym odcinku nieco odjechaliśmy tym najsłabszym z mini i nikt w nas już nie wjechał.
Szybko się pozbieraliśmy, rozplątujemy rowery. Patrzę, a tu pss, kapeć i... koło strzelone. To po zawodach. A goguś złamany mostek :p Na szczęście, ten mostek w rowerze :)
Kręcił się tam organizator jak i zaraz przyjechał quad z obsługi medycznej. Organizator widział lot, był w szoku, mówiąc, że to było coś spektakularnego hehe. Upewnił się, że nic nam nie jest i kazał zameldować się na starcie, że już zakończyliśmy zawody :p 

Walnięte koło, słabo widać, ale już nie nacentruje takiego jajka. A choćby, to przy mojej wadze, lepiej nie :p

Koleś, to osobnik wyższy ode mnie, ale słuszna masa 110kg, swoje zrobiła.

Odmeldowałem się w biurze zawodów, dostałem posiłek i na pocieszenie... całego banana :D

Jedzonko.
Sam kurczak w ziołach fajny, ale w makaronie mogło by być więcej sosu.

Dobra, co tu robić, zanim kompani przyjadą. Idę pooglądać wystawione rowerki.
Zgadałem się z serwisantem od sponsora głównej nagrody - pozdrawiam. Chyba lubią GT ;)

Fat, z szerokim balonem 4,6.

GT Helion 2016 - nieco stuningowany.

Tak od słowa do słowa, a że sam mam GT, to wspólny język był ;) dali się karnąć :D
Fajnie to buja, ten ichniejszy ruchomy mechanizm korbowy. Ciekawy patent to blokada na kierownicy, która od razu blokuje przód i tył. Na asfalcie spora różnica na całkowitym sztywniaku. Do tego "myk, myk" czyli obniżana sztyca. Tylko trochę to waży, ponad 14kg :(
Ale jazda po wertepach przednia.

Główna nagroda.

Zlot GT :D Była jeszcze przełajówka, ale jakoś mnie nie urzekła, no i Sora - widać/czuć było, że budżetowy osprzęt.

Jest i Artek, jak i kolejna osoba z Krynicy.

Wyżerają pomarańcze z bufetu, jak dzikie świnie ;)
Chyba łatwo nie było.

Czekamy jeszcze na Wojtka i Hiczkoka. Dobrze było by się nawodnić.
Lądujemy w przydrożnym sklepo-barze. Zaczepiani przez ciekawych tubylców, nawiązujemy rozmowę przy złotym trunku. Są ciekawi co i jak, bo pierwszy raz u nich taka impreza. Ba, dołącza do nas pan kustosz. Dowiadujemy się, iż kościółek w Iwkowej, jest bardzo stary, a i królowie go odwiedzali. Powstał on w pod koniec XVw.

My tu gadu gadu, a tu pach, na stole lądują kolejne piwa, które to nowo zapoznani lokalsi, raczyli nam postawić. Po chwili dołącza Wojtek. Na wejściu dostaje browara. Gdy zjawia się Maciej, to ekipa się śmieje, że jak jeszcze kogoś zwerbujemy, to zbankrutują. Próbuję wcisnąć im parę złotych, ale stanowczo odmawiają i tak sobie siedzimy i gaworzymy.
Potem zmiana ekipy, przychodzi już stara gwardia hehe.

Różne to zwyczaje są na wioskach. Ale to co zobaczyliśmy, to Wojtkowi wykrzywiło nieźle twarz. Jeden z jegomościów, otrzymał od nas piwo, co za dużo już było u nas na stoliku. To domówił sobie ćwiartkę, wlał do szklanki i na tym upale siorpał, popijając piwkiem. Da się, da! :p
Ksiądz popadł w zadumę. Chyba modli się o super moce. Niestety nie udało mu się przejechać całego giga. Limit czasowy był ekstremalnie wyśrubowany, poza tym, pogubił trasę jadąc za kimś. Ogólnie, to ponoć tylko 4 osoby ukończyły giga. Mimo wszystko szacun, że próbował.

Przy okazji jest też jakiś festyn. No czemu nie zobaczyć co tam się wyprawia.

Fajna niemiecka (?) kapela, grająca nieco mocniejszego rocka. Nieźle grali, ale krótko, chyba lokalsów nie urzekło :p

Hmm, u mnie zauważyli, pokazującego się "siniaczka" na plecach.
To i tak cud, że się trochę poobijałem a nic poważnego się nie stało.

Emocjonalne opowieści z wyścigu.

Jest festyn, jest zabawa, nie mogło zabraknąć OSP! :D

Jeszcze jakaś ekipa "fiku miku" była.


Włączyło się gastro.


Hiczkok znika. Poszła się bidula zdrzemnąć chwilę. Tak jakoś wyszło, że został kierowcą na drogę powrotną. Bynajmniej, nie na ochotnika :p ;)

W Krynicy, lądujemy jeszcze na pizzy. A co tam :p


Dzięki chłopaki za wspólny wyjazd. Mimo, iż zbyt wiele to się nie najeździłem hehe, to i tak fajnie było. A to osranie przez ptaka, to chyba jednak na szczęście, bom nic nie połamał, więc tragedii nie ma :)
Do następnego!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz