niedziela, 26 marca 2017


Gorce
Kudłoń 1274m  => Turbacz 1310m n.p.m.
25.03.2017


       I ponownie w Gorcach, a czemu nie! Trzeba schodzić większość tego co ma się niemal pod nosem. Właśnie, niemal, jednak problemu wielkiego nie ma. Znów korzystam z gościnności troliczka i szwagra, w Łącku. Ba, tym razem, nawet namówiłem siostrę na wyjście.
Plan był następujący. Podjechać na Rzeki/Lubomierz - dokładnie Przysłop II. Stamtąd, trzymając się cały czas żółtego szlaku, przez Kudłoń na Turbacz. Nocleg na schronisku. Mój pierwotny plan zakładał samotne wyjście :p i dojście gdzieś pod obserwatorium astronomiczne na Suhorze. Znalezienie dogodnego miejsca i koczowanie w namiocie. Jednak prognozy mnie przestraszyły, po ładnym dniu miało przyjść ochłodzenie (przymrozek) i zapowiadali śnieg/deszcz ze śniegiem.
No nic, trzymamy się planu z noclegiem w schronisku na Turbaczu.
Skazany na busy, śwagier chory, młody śwagrowy... śpi :p jedziemy na raty. Najpierw na Zabrzeż, wysiadka na skrzyżowaniu koło kościoła i podejście na przystanek w kierunku Mszana Dolna/Kraków. Jest, jedzie coś, na Kraków. Eee taką puszkę wysłali aż do Krakowa? Toć to jak marszrutka z najodleglejszych zakątków ;) Nie ma co narzekać, w sobotę i tak wiele nie jeździ, wsiadamy. Miły kierowca widząc turystów z plecakami, kijami, aparatem, jest pomocny, na pytanie, czy zatrzyma się w Rzekach przy kościele, odpowiada półżartem pół serio, iż zatrzyma się wszędzie gdzie chcemy :D Jest aż, za miły, i jak to mawiała moja świętej pamięci babka: "nadgorliwość jest gorsza od faszyzmu!". Zapewne był przekonany, że chcemy iść niebieskim na Gorca. Wysadza nas wcześniej, "na dziko" za mostkiem. Pytam, czy dalej nie może podjechać, stwierdził, że tam się nie można zatrzymywać. Głupa sytuacja, on chciał dobrze, bo tamtędy większość ludzi chodzi, ja zgłupiałem, bo może to bus "pośpieszny" i nie wszędzie się zatrzymuje (no ale na dzikca dało się, hmm?). Miałem na myśli kolejny przystanek, a on pewnie myślał, że na tyle leniwi jesteśmy, że chcemy wysiąść na samym zakręcie przed zejściem na szlak ten niebieski :p Cóż, trzeba dyndać asfaltem z kilometr pod górę, ale wybaczam mu, chciał być pomocny, tylko nie dogadaliśmy się ;)
Zaczynamy podejście.
Ooo znów schody, blee. Na co to komu? :p

I dochodzimy do polanki z krokusami :D


 Ni to zima, ni to wiosna, ale już startują, aczkolwiek jeszcze ich mało i słabo rozwinięte.

 Combo = krokusy + przebiśniegi.

Dalej hale które zarastają borówkami.
 Hala za Jaworzynką, widać już Kudłoń.

Jeszcze ujecie w tył. Zaczynają się śniegi. Od czasu do czasu można wpaść po kolana czy nawet głębiej. Śnieg kasza, ciężko się idzie.

Natura pochłania starą bacówkę.

Niby słoneczny dzień i ciepło, ale na wysokości zimowa aura nie odpuszcza.

Mijamy Kudłoń i lecimy dalej. Podchodzimy na Czoło Turbacza pod pomnik.

Widok z Czoła Turbacza w kierunku właściwego szczytu. To pole śniegowe było straszne. Rozmemłane przez dziesiątki turystów. Ja ze swoją wagą, raz po raz, wpadałem po kolano :(

Docieramy na schronisko. Jednak okazuje się, iż jest jakiś zlot górołazów, większa grupa znajomych. Zajęli całą salę kominkową a i nocleg to tylko gleba w jadalni :p
Co tu począć? Na razie nie ważne, trzeba się posilić. Piwko jest, jest i pierś z sosem oscypkowym.

Szczerze powiem, strasznie to przeciętne. Ten sos, to chyba z jakiegoś podwędzanego sera, a'la Radamer wędzony, czy cuś. Jakoś słabo oscypkowy, mało słony, taki nijaki w sumie. Wszamałem też zupę oscypkową. Fajnie gęsta, ale tu ponownie, coś nie tak, nie zachwyciła mnie. A byłem już nieco zmachany i głodny. Za to siostra wzięła zupę cebulową, która była naprawdę dobra, mogę polecić. Za to pierogi, ruskie, znów zawód. Tyle, że obsługa ekspresowa. W sumie to poczułem się jak w jakiejś jadłodajni, szybko i tak... "tak sobie" (zapewne są i dobre jadłodajnie ;) ), tylko ceny wyższe :p

Postanowiliśmy jednak, ewakuować się na Nowy Targ i wracać do domów. Pan z obsługi, polecił nam szlak żółty, który w większości prowadzi drogami, jest dobrze przetarty, ubity. Spokojnie urywamy 30min z czasu ze znaków, będąc już lekko zmęczonymi. 
Po drodze.

 Czyżby jakieś szalone dzięcioły?

Idealnie trafiamy na ostatni autobus który podwozi nas do centrum, na dworzec autobusowy. 10min spóźnienia i był by nie lada problem. 
Czekając krótką chwile na ten autobus, zmierza ku nam zachwiany, w średnim wieku, jegomość. Co dopiero wyszedł ze sklepu. Oho, pewnie mu zabrakło na browara i będzie sępił. Przywitał się i wyskakujesz:
-Kolego, kupisz mi piwo, babsztyl mi nie sprzeda, pieprzy, żem pijany!
Skocz kup, bo nie zdzierżę, i sobie coś weź.
   Daje kasę. No cóż, poratowałem bidaka. Zakupiłem dwa Żywce, szaleć nie będę, bo wiela nie dał ;) a dokładać nie miałem zamiaru hehe.
Za ten czas, troliczkowi włączył się "samarytanin" i pytała, czy musi to piwo pić. To jej odpowiedział krótko, że się z babą nie dogaduje, z matką też, to musi! :p

I znów łapiemy się na ostatniego busa, na Nowy Sącz. Siorka wysiada w Łącku, a ja po przesiadce, kolejnym ostatnim hehe, Szwagropolem odjeżdżającym z Sącza o 21:50 wracam do mojej jamy :D




Kącik kulinarny.
Pierś z kurczaka zapiekana w sosie pomidorowo-paprykowym, z papryczkami z serowym nadzieniem. Z brązowym ryżem.
Składniki:
-Filet z kurczaka.
-Papryczki nadziewane.
-Ketchup Kotliński specjał z kawałkami warzyw (w tym papryką) - robił za bazę do sosu. 
-Czosnek i przyprawy.

Sosik to 1/3 słoiczka ketchupu, trochę przyprawy do dań włoskich/pizzy i pieprz cayenne. Wszystko rozrzedzone niewielką ilością wody do zapiekania w naczyniu żaroodpornym.

Około godziny w piekarniku i voilà!

Smacznego i pozdrawiam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz