środa, 29 stycznia 2020



Jaworzyńskie wyjście
z "tobołkami" ;)
26.01.2020r.



W końcu trzeba wybrać się na Jawo, zrobić z routerem w Gospodzie.
Więc trzeba zabrać router, laptopa z zasilaczem i kabelki, do tego dochodzi "ładunek zaopatrzeniowy" dla znajomych. Coś tam w szkle, na czarną godzinę, jeszcze było ;) Oby, nie zostało otwarte już w I-Sport :p

Bo i tam zachodzimy. Tomek chce iść, ale... myślałem, że to będzie "krótka piłka" i wylecimy, po prostu nartostradą. A nie, gdzie tam, Tomek uparł się na krzaczorowanie. Tak po lesie, bez szlaku, może być "trochę" śniegu, a ja nawet stuptutów nie zabrałem :p
-To bież rakiety!
Jakoś tak niechętnie, przypinam te "łopaty" do plecaka. Ciężkie to, niewygodnie się w tym łazi. Może nie trzeba będzie ubierać :p

Gotowi!

Tu da się odbić z nartostrady i wejść w las.

Parę kroków poza ubitą nartostradą, zmusiło mnie do założenia rakiet. Miejscami jest i po kolana.

Trochę mi zajęło ogarnięcie tego ustrojstwa. Jedna rakieta, nie miała jednego zapięcia (nawet nie zauważyłem wychodząc z wypożyczalni) i trzymała się tylko na czubku buta. Dam radę :p

No chodź, chodź ślimoku!

I znów trochę lasu, ciekawiej tu jak na nartostradzie.

Czasem bywało i tak...

Piękne polany nad trasami biegowymi. Słonko i oszronione drzewa. Bajka!


Ejj, czekajcie na mnie. Nie ma oszukiwania, ja się z góreczki nie mogę ślizgać :p
fot. Tomek

Trzeba ostro maszerować, aby nadążyć za tymi diabłami.
fot. Maciek

Coś a'la efekt "halo".
 fot. Maciek

Tutaj znów odbijamy w las.

Noo, niezła ścianka.

Dalej zabawę, popsuli nam leśnicy :(
Droga, goła, zero śniegu. Wszystko rozjeżdżone i pełno pociętych i połamanych gałęzi :(

Robimy wycof w kierunku "dwójki".
Nikt mi nie powie, że nie było stromo :p
A ja jeszcze z tym ładunkiem i w rakietach. Nie powiem, troszeczkę się spociłem.

Wyłazimy na nartostradę. Koniec krzaczorowania.

Ja zapinam rakiety do plecaka, tu już nie są mi potrzebne. Uff, jaka ulga, od razu lepiej się idzie.
A dół, jak to w krynickim zwyczaju bywa, kisi się w chmurach.
 fot. Maciek

Ooo, jaki mały bąbel na nartach.
Trochę mi wstyd, ale tylko tak troszkę :p
  fot. Maciek

Docieramy do pani Grażyny. Zmiana koszulki, szybki "posiłek", zostawiam część gratów i lecę na schronisko. Maciek z Tomkiem mają za chwilę dotrzeć.

Z drogi na schron: Lackowa i Busov, nieśmiało wyłaniają się spod chmur.

Hmm, coś ich długo nie ma.
Dzwonię. No tak, utknęli na Ski-Stop_ie. Tomcio niemal na dobre ;)

Jakiś kolejny "miś jaworzyński".
Opala się za oknem. Jest inwersja. Na dole -4C, na górze +5C.

A cóż to za zestrachany szczurek? :p

Chwila bajery na kuchni i w okienku recepcji i ucieczka na Ski-Stop, zobaczyć co u Tomka.
Eee, nie spać, zwiedzać! :p

Cosik ciemno już.
Przecie trzeba wrócić do Gospody, podziałać z "internetami".
Tomcio się zregenerował i zjeżdża na dół.


Coolio na salonach ;)

Ooo, znajomi z Dubnego.
Jednak dziś już nie działamy nic. Za dużo działo się tego dnia (złamana noga u znajomej i poważny wypadek na stoku, też kogoś znajomego). Pani Grażyna, siedzi przejęta.

Robi się późno. Interes zamykany, załoga do domu.
A mnie burczy w brzuszku. Może było słychać, ponieważ gospodyni zaproponowała zupy.
Wybieram kwaśnicę.
Dziękuję bardzo Grażyno, bo nic nie jadłem przez cały dzień i ta zupa (nota bene smakowita), postawiła mnie na nogi.

Jeszcze tylko, doczołgać się do domu ;)
Niby takie nic, kolejne wyjście na Jawo, ale było sympatycznie. Mała rzecz, a cieszy hehe :D



Kącik kulinarny.

Ostatnio narzekałem na cesnaková polievka którą jadłem na Popradzkim plesie.
Akurat mam jeszcze trochę bulionu, to będzie do zupki. A wyłowione warzywka, do kolejnego kącika. Nie lubię jak się coś marnuje.

Cesnaková Polievka wersja krem.

Składniki:
- Bulion - czyli rosołek mocno warzywny.
- Ser: pleśniowy turkusowy, cheddar (wiem, nie godzi się do słowackiej zupki angielski ser, ale, pasuje on nader dobrze i to nie tylko moje zdanie).
- Cebula
- Czosnek - jakże by inaczej
- Jajka - w wersji czeskiej, a i na Słowacji spotkałem się z wbitym do zupy.
- Do przyprawienie pieprz, majeranek i świeży szczypior na wierzch.

Aaa, musiałem kupić pół chleba (bo nie jadam), aby zrobić grzanki. Nie chce ktoś?! :p

Grzanki, to dwa kromale z dupki, skrojone w kostkę (musi być ostry nóż!). Posypane przyprawą do pizzy i skropione olejem z czosnkiem i bazylią.
Jajca rozmemłane, takim ręczny, drewnianym "rozmemływaczem" :D
A podgrzewającą się zupę z serem i resztą składników, mieszam, ręcznym mieszadełkiem (co by blendera z plastikową końcówką nie wsadzać do ciepłego gara :p ).

Cebulę podsmażam na patelni z oliwą, potem na chwilę (nie przypalić bo będzie gorzki) wyciśnięty przez praskę czosnek i do gara z wywarem. Na owej patelni po cebuli i czosnku, podpiekam grzanki.

I gotowe!

Smakowo... bomba!
Jednak nie jestem zadowolony z konsystencji. Jutro na zimno spróbuję potraktować blenderem, co by było bardziej kremowe. Niektórzy lubią chrupać cebulę, więc niby, mogło by być. Ale grudki sera, nie są wskazane :p
Pyszną zupkę w wersji krem jadłem w Tatrach w Bilíkova Chata. Możliwe, iż użyli tylko sera... topionego, albo trochę pleśniowego i zagęścili śmietaną z mąką?
Tak czy siak, moja jest mojsza i bardziej mi smakuje, jednak, takiej fajnej kremowej konsystencji jeszcze nie osiągnąłem :(

Smacznego i pozdrawiam!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz