Volovské vrchy
Kojšovská hoľa 1245m
27-28.05.2025r
Czas na jakiś wypad rowerowy z namiotem.
Od dłuższego czasu, myślałem o szczycie Kojšovská hoľa 1245m. Leżącym w Volovské vrchy (Góry Wołowskie). Niby prosta sprawa, bo można się tam bardzo łatwo i szybko dostać od miejscowości Zlatá Idka.
Ale przecież nie chodzi o to, żeby było łatwo i szybko, szczególnie na wypad rozłożony na dwa dni!
Myślałem i myślałem i wymyśliłem, zęby zrobić to od wschodniej strony, zaliczając ciekawy szczyt Zbojnícka skala 1147m i dalej Kloptáň 1153m.
Całość, aby nie wracać tym samym, zaplanowałem tak:
Planowana trasa mapy.cz - całość.
Ktoś by powiedział, 44km i 1260m UP, idzie zrobić w jeden dzień, po co nocować!? A właśnie po to, żeby było fajnie, miło. Upiec kiełbaskę, potestować nowe gadżety outdoorowe i oczywiście, porobić fotki o zachodzie i wschodzie słońca!
I, żeby nie umrzeć na szlaku 😝
P.s
Aaa, doszły mnie słuchy, iż ktoś marudził 😉 że mało tekstu, a za dużo zdjęć. Albo inaczej, dużo zdjęć, bez opisu. Odpowiem tak: Jedno zdjęcie, to tysiąc słów 😜
A tak na poważnie, to nie zawsze, dzieje się coś wyjątkowego, wartego opisu, według mnie. Aczkolwiek, postaram się poprawić i pisać nieco więcej.
Nie wiedziałem, że mam fanów, mej prozy 😆
Pakowanie...

Tu nie będę opisywał, widać. A jak ktoś nie wie co jest co i na co, zawsze może zapytać. Nie gryzę, odpowiem.
Czekam dość długo z wyjazdem, bo pogoda, mocno średnia. U mnie pada, a tam, ma być (teoretycznie) im później, tym lepiej.
W końcu, startuję buraczkowozem po 12.
Na miejscu jestem 14:20.
Parkuję przy cyklotrasie (za darmoszkę).
Wyciągam rower, pakuję się i wjeżdżam w głąb doliny.
Trasa pierwszego dnia (przewyższenie zakłamane):
To są po górnicze tereny. Tu, zza krzaków, straszy jakiś pokopalniany szkielet.
Tuż obok, na przeciwko, chatka.
Zamknięta i syf na werandzie 😔
P.s Sakwa źle spakowana/napięta. Zbyt nisko opada, o czym później, boleśnie się dowiedziałem.
Jadę dalej, tan, trochę jadę, trochę pcham 😜
I kolejna chatka:
Útulňa Jána Kruteka.
Tutaj wypas, jest kibelek...
W środku kominek, drewno. Dużo miejsca do spania na piętrowych łóżkach. Książki i albumy do czytania. Czysto, schludnie, górskie "pięć gwiazdek".
Wszystko super, ale chata pośrodku niczego. Żadnych widoczków, skałek, czy konkretnego szczytu.
Ot na przekimanie, przy długodystansowej wyprawie.
Jadę dalej.
To zabawa w podchody? Czy oznaczenie szlaku? 😉
Jest coraz stromiej, już nawet pchać jest ciężko.
Co ja wymyśliłem?!🙈
Dobrze, że przynajmniej upału nie ma, ale chmury, takie no... nie napawające optymizmem. Już blisko pierwszego, konkretnego szczytu, skalistego szczytu!
Przy tym powalonym drzewie, zostawiam rower. Idę na rekonesans, czy w ogóle fizycznie możliwe jest wytaszczyć rower na tą skałę.
Cyk foteczka, wracam po rower.
Da się! 😁 Ale nikomu tego nie polecam.
Miejsce oznaczone jako punk widokowy. Właściwy szczyt, dalej.
Szczyt.
Zbojnícka skala 1147 m.
Zeszło mi, nader długo, wydrapanie się na te skały. Robi się późnawo, a dodatkowo, dobija ten widok. Może i ładny, ale ten hen daleko szczyt z przekaźnikiem, to mój cel 😆
Nawet między owym skalistym szczytem, a kolejnym, czyli Kloptáň 1153 m, było mało jechania, a przed szczytem, ostre pchanie.
Spotykam tam parę Słowaków, idą takie ichniejsze GSB, aż do Bratysławy.
Trochę zdziwieni są mym widokiem, w takim terenie, od tej strony, pchając objuczony rower. Facet pyta, dokąd zmierzam. Odpowiadam, iż na Kojšovská hoľa.
Zrobił dziwną minę, nie tyle "wielkie oczy" z niedowierzania, co skiśnięty wyraz twarzy, mówiący coś w stylu "co ten szaleniec wyprawia" 😆
Popatrzył na zegarek, było gdzie po 17:30 i mówi, że nie dam rady.
Żebym zanocował na najbliższym szczycie. Albo dalej przy Trohánka (tam jest woda) - co i tak twierdził, że nawet tam nie dotrę. Chyba za świeżo nie wyglądałem 😂
Widać było, że bardzo dobrze zna teren, może nawet tamtędy szli tego dnia. Mówił, że od najbliższego szczytu (gdzie polecał spać), do Trohánka jest w prawdzie niemal cały czas w dół, ale na rower, też nie idealna droga.
Spytałem tylko, skoro taki obeznany, czy na Kloptáň jest woda (na na mapy.cz - nie widziałem). Odparł, że nie. Aha 😛
Pożegnaliśmy się, życzyłem im powodzenia, a oni, w duchu, pewnie modlili się za mnie.
Docieram do Kloptáň 1153 m.
Zatrzymywać się tu, jest bez sensu, bo nie mam wody na gotowanie/następny dzień.
Wieża bez schodów, pewnie ucięli, bo grozi zawaleniu(?).
No nic, trzeba jechać dalej, do Trohánka
Faktycznie w dół, ale wcale nie prosty i szeroki szlak. Wręcz przeciwnie, wąski, kręty, trochę powalonych drzew. Ale jadę, nie szybko, bo taki "techniczny odcinek" ale jadę i poruszam się szybciej jak piechur. To już coś.
Nieco wigoru, oddają widoczki, ale jestem już mocno zmęczony tym wypychem i walką na zjeździe.
Walkę na zjeździe, uprzykrza sakwa. O której wspominałem, że źle spakowałem/zorganizowałem.
Co większy dołek "tryyt" o oponę. Co dodatkowo wpływało na tracenie energii i po prostu wkurwaiło!😡 Fakt, mogłem się zatrzymać i poprawić. Ale to trzeba by wszystko wypakować, poukładać na nowo, pokombinować, podociągać paski. Z 20-30min stracone. A czas, zaczynał mi zbyt szybko uciekać.
Dotarłem do Trohánka.
Niech mnie ta "Matka Boska Górnicza" 😉 ma w opiece.
Jest trochę wiat, w tej środkowej miejsce na ognicho i miejsce do spania.
Jadę jeszcze nieco poniżej do źródełka.
Bardzo wydajne. Tankuję 1,5L i wracam na wiatki, zastanowić się, co dalej.
Jest godzina 18:31
Mocno wieje, więc tam na szczycie, będzie chciało łeb urwać i wodę trzeba taszczyć stąd, bo na szczycie nie ma źródła. Hotel który jest pod szczytem, zamknięty.
Może jakbym się wybrał wcześniej i miał zapas czasu. To jak bym zjadł, odpoczął, ruszył bym dalej.
Biorąc wszystkie za i przeciw, postanowiłem pozostać tutaj.
Żal było ładnego zachodu słońca i może ciekawych warunków o wschodzie, no ale cóż. Zapomniałem, że nie mam 20 czy nawet 30 lat. Forma ostatnio nie najlepsza i to targanie roweru w trudnym terenie, mnie wykończyło. Racjonalnie myśląc, to jak bym się uparł i za wszelką cenę chciał dotrzeć na szczyt, to bym dotarł. Ale w stanie agonalnym (dosłownie), kończąc bez wody i zapewne mało co śpiąc, przy tych warunkach na otwartym szczycie.
Rozkładam więc legowisko.
Wziąłem nową poduszeczkę, co dostałem od skarbiątka.
Czas na obiad.
Na szybko, zanim rozpalę ognisko i woda by się na nim zagotowała, to palniczek.
Liofilizat którego zabrałem, firmy Trek'N Eat, danie Chili con Carne.
O takowe:
No nie tanie, te liofizy. Ja od czasu do czasu, poluję na OLX, na różne marki.
Samo jedzonko, dla mnie, w smaku, było ok. Nie ostre, ale dobrze doprawione. Można się najeść. Ale tak, jak można przeczytać w komentarzach na skalniku, fasola to porażka! Co trzecia/czwarta fasolka, twarda jak pieprz. Grozi połamaniem zębów. Więc, nie polecam!
Pojadłem, rozpaliłem ognisko.
Kilkadziesiąt metrów od obozowiska, jest jakiś widoczek z drogi.
Kolorki o zachodzie.
Jadę jeszcze po wodę. Mało mi zostało na coc i rano.
Kiełbaska super wypieczona. Po liofizie nie chciało mi się od razu jeść, więc porządnie się wypiekła, tłuszczyk wykapał. I zjadłem ją, na późną kolację.
Kolejne zastosowanie mikro pompeczki.
Nie rozbijałem namiotu, bo całkiem przytulnie było w tej wiatce. Napaliłem jeszcze na noc, aby było nieco cieplej i żeby się zwierzaki bały.
Pobudka 4:10. Idę zobaczyć, na okoliczną drogę, z której "coś tam widać".
Noo, noo, nawet fajnie wyszła ta panoramka.
Jeszcze zoomik, taki kadr przykuł moją uwagę.
Podano do stołu - śniadanko w promieniach wschodzącego słońca, ahhh.
Pakuję majdan. Tym razem więcej czasu poświęciłem sakwie. I ruszam.
Noo nie, zaś pchanie!🙈
Aż do Biely kameň - mało było jechania, a bardzo dużo pchania.
Ale potem... 😈
Dobrze, że przeorganizowałem rzeczy w sakwie. Tego dnia nic już nie tarło = nie wkurwiało 😀
Niedaleko szczytu, pamiątkowa foteczka w takiej ramce 😉
Tu też jest chatka. Ale zamknięta. Pewnie w sezonie można coś kupić.
Mijam "hotel", tzn Chatę Erika (też zamknięte, doczytałem, ze otwierane na weekend).
Jeszcze "tylko" kilometr stromej, starej asfaltówki.
Jest i szczyt. Zdobyty!
Ładna droga, kusi, ale ja mam jechać w przeciwnym kierunku.
Tak trochę bieszczadzko 😉
Jadę jeszcze na punkt widokowy pod szczytem, z którego widoczne są Tatry.
Tzn, nie tego dnia 😒 Ledwo ich kontury rozpoznałem.
To choć takie ujęcie, z kamieniołomem w Margecanach.
W nagrodę, zjadam pysznego wafelka.
To teraz, już długooo w dół.
Hamulce się palą 😋
Po drodze, jeszcze takie ciekawe ujęcie wody.
Już blisko wioski i głównej drogi, zauważyłem coś na łące. Myślałem, że to jaka krowa. Wyhamowałem. Zoom na max - no nie krowa, byk! Tzn jeleń 😁
Zjeżdżam do głównej drogi.
Teraz już spokojnie, asfaltem.
Wjeżdżam do ostatniej wioski na mej trasie, czyli Mníšek nad Hnilcom. A tam... muzyka. Eee, festyn jakiś czy co? Nie, muzyka leciała z tego ich prehistorycznego, komunistycznego "radiowęzła". Nie wiedziałem, że gdzieś to jeszcze działa 👽
Za wioską, trochę mi się droga pokićkała, ale ciul. Jadę polną drogą, dojadę. No nie, samochód mam 30m za bramą, oczywiście zamkniętą. To nawrotka 😛
Trasa drugiego dania:
Jest, dojechałem. W końcu w samochodzie. Można wracać do domciu.
Zmiana skarpeciochów.
"Banany" na niziny, "merino" na wyżyny 😉
Ciekawy był to wypad. Uczy pokory, aby planować z większą rozwagą, zwracając szczególną uwagę na warstwice 😉 Targanie bicykla z sakwą i namiotem po skałach, też sobie odpuszczę na dłuższy czas 😝
Kącik kulinarny
Turbo zupka chińska!
Zapytacie, że co?!
Tak nisko już upadł 😆
Odpowiem, tak 😉 Jak widać, dania liofilizowane, są drogie. Pożywne, świetne, smaczne (w większości?), ale drogie.
Mnie tam, "zupki chińskie" (wiadomix, głównie Vifion - to jak z "Makiem", gówno, a ludziom smakuje i jedzą), smakują. Tak, wiem, że to paskudztwo 😜 ale zjeść coś gorącego z rana i smacznego ahh. Zresztą, tego nie je się na co dzień. Większym problemem jest to, że to ma znikome wartości odżywcze.
Wypadało by czymś ją wzbogacić.
I w tym wydaniu kącika, będzie o wzbogacaniu zupki chińskiej. Czyli, można powiedzieć, bieda-januszex liofiz 😁
A na inne liofizy (te prawdziwe), będę polował na olx czy "giełda sprzętu górskiego" na FB. Zostały mi tylko cztery 😟 Jakby ktoś widział gdzieś fajną promkę, dajcie znać.
Składniki:
- "Zupka chińska" - jakaś ulubiona 😀 - ostra, na rano (na rozgrzanie), mile widziana
- Kabanos
- Ser - polecę aromatyczny- Rolada Ustrzycka - inny - wystarczy parę plasterków
- Jajko ugotowane - w skorupce, na dnie plecaka, wytrzyma nam te parę godzin drogi. Nawet w upale.
- Garczek - do zagotowania wrzątku w terenie
Kabanosa i ser ciachamy drobniutko. Jajo może być w większe kawałki.
Gar już trochę przeżył. I czy to używany na palniku, czy na ognisku w żarze/ogniu, sprawdza się b.dobrze.
Każdy musi obczaić ile ml wody zagotować, aby do zupki, jak spuchnie, zmieściły się dodatki (zależy od pojemności garczka i ulubionej konsystencji - ja lubię gęstszą).
Aby dobrze się zagotowała, to najpierw do wrzątku dodajemy zupkę, a po tych ~3min resztę składników i znów czekamy parę minut. Ser fajnie się rozpuści 😁
Wychodzi nam taka potrawka, która jest bardzo rozgrzewająca, robi dobrze na brzuszku i daje nieco energii.
Smacznego i pozdrawiam.