środa, 11 czerwca 2025

 


Volovské vrchy

Kojšovská hoľa 1245m

27-28.05.2025r



Czas na jakiś wypad rowerowy z namiotem.

Od dłuższego czasu, myślałem o szczycie Kojšovská hoľa 1245m. Leżącym w Volovské vrchy (Góry Wołowskie). Niby prosta sprawa, bo można się tam bardzo łatwo i szybko dostać od miejscowości Zlatá Idka.

Ale przecież nie chodzi o to, żeby było łatwo i szybko, szczególnie na wypad rozłożony na dwa dni!

Myślałem i myślałem i wymyśliłem, zęby zrobić to od wschodniej strony, zaliczając ciekawy szczyt Zbojnícka skala 1147m i dalej Kloptáň 1153m.

Całość, aby nie wracać tym samym, zaplanowałem tak:

Planowana trasa mapy.cz - całość.


Ktoś by powiedział, 44km i 1260m UP, idzie zrobić w jeden dzień, po co nocować!? A właśnie po to, żeby było fajnie, miło. Upiec kiełbaskę, potestować nowe gadżety outdoorowe i oczywiście, porobić fotki o zachodzie i wschodzie słońca!

I, żeby nie umrzeć na szlaku 😝


P.s

Aaa, doszły mnie słuchy, iż ktoś marudził 😉 że mało tekstu, a za dużo zdjęć. Albo inaczej, dużo zdjęć, bez opisu. Odpowiem tak: Jedno zdjęcie, to tysiąc słów 😜

A tak na poważnie, to nie zawsze, dzieje się coś wyjątkowego, wartego opisu, według mnie. Aczkolwiek, postaram się poprawić i pisać nieco więcej.
Nie wiedziałem, że mam fanów, mej prozy 😆


Pakowanie...

Tu nie będę opisywał, widać. A jak ktoś nie wie co jest co i na co, zawsze może zapytać. Nie gryzę, odpowiem.


Czekam dość długo z wyjazdem, bo pogoda, mocno średnia. U mnie pada, a tam, ma być (teoretycznie) im później, tym lepiej.
W końcu, startuję buraczkowozem po 12.


Na miejscu jestem 14:20.

Parkuję przy cyklotrasie (za darmoszkę).
Wyciągam rower, pakuję się i wjeżdżam w głąb doliny.

Trasa pierwszego dnia (przewyższenie zakłamane):

To są po górnicze tereny. Tu, zza krzaków, straszy jakiś pokopalniany szkielet.

Tuż obok, na przeciwko, chatka.
Zamknięta i syf na werandzie 😔

P.s Sakwa źle spakowana/napięta. Zbyt nisko opada, o czym później, boleśnie się dowiedziałem.


Jadę dalej, tan, trochę jadę, trochę pcham 😜

I kolejna chatka:
Útulňa Jána Kruteka.

Tutaj wypas, jest kibelek...

W środku kominek, drewno. Dużo miejsca do spania na piętrowych łóżkach. Książki i albumy do czytania. Czysto, schludnie, górskie "pięć gwiazdek".

Wszystko super, ale chata pośrodku niczego. Żadnych widoczków, skałek, czy konkretnego szczytu.
Ot na przekimanie, przy długodystansowej wyprawie.

Jadę dalej.
To zabawa w podchody? Czy oznaczenie szlaku? 😉

Jest coraz stromiej, już nawet pchać jest ciężko.
Co ja wymyśliłem?!🙈

Dobrze, że przynajmniej upału nie ma, ale chmury, takie no... nie napawające optymizmem. Już blisko pierwszego, konkretnego szczytu, skalistego szczytu!

Przy tym powalonym drzewie, zostawiam rower. Idę na rekonesans, czy w ogóle fizycznie możliwe jest wytaszczyć rower na tą skałę.

Cyk foteczka, wracam po rower.

Da się! 😁 Ale nikomu tego nie polecam.
Miejsce oznaczone jako punk widokowy. Właściwy szczyt, dalej.

Szczyt.
Zbojnícka skala 1147 m.

Zeszło mi, nader długo, wydrapanie się na te skały. Robi się późnawo, a dodatkowo, dobija ten widok. Może i ładny, ale ten hen daleko szczyt z przekaźnikiem, to mój cel 😆

Nawet między owym skalistym szczytem, a kolejnym, czyli Kloptáň 1153 m, było mało jechania, a przed szczytem, ostre pchanie.

Spotykam tam parę Słowaków, idą takie ichniejsze GSB, aż do Bratysławy.
Trochę zdziwieni są mym widokiem, w takim terenie, od tej strony, pchając objuczony rower. Facet pyta, dokąd zmierzam. Odpowiadam, iż na Kojšovská hoľa.
Zrobił dziwną minę, nie tyle "wielkie oczy" z niedowierzania, co skiśnięty wyraz twarzy, mówiący coś w stylu "co ten szaleniec wyprawia" 😆
Popatrzył na zegarek, było gdzie po 17:30 i mówi, że nie dam rady.
Żebym zanocował na najbliższym szczycie. Albo dalej przy Trohánka (tam jest woda) - co i tak twierdził, że nawet tam nie dotrę. Chyba za świeżo nie wyglądałem 😂
Widać było, że bardzo dobrze zna teren, może nawet tamtędy szli tego dnia. Mówił, że od najbliższego szczytu (gdzie polecał spać), do Trohánka jest w prawdzie niemal cały czas w dół, ale na rower, też nie idealna droga.
Spytałem tylko, skoro taki obeznany, czy na Kloptáň jest woda (na na mapy.cz - nie widziałem). Odparł, że nie. Aha 😛
Pożegnaliśmy się, życzyłem im powodzenia, a oni, w duchu, pewnie modlili się za mnie.

Docieram do Kloptáň 1153 m.
Zatrzymywać się tu, jest bez sensu, bo nie mam wody na gotowanie/następny dzień.
Wieża bez schodów, pewnie ucięli, bo grozi zawaleniu(?).
No nic, trzeba jechać dalej, do Trohánka

Faktycznie w dół, ale wcale nie prosty i szeroki szlak. Wręcz przeciwnie, wąski, kręty, trochę powalonych drzew. Ale jadę, nie szybko, bo taki "techniczny odcinek" ale jadę i poruszam się szybciej jak piechur. To już coś.
Nieco wigoru, oddają widoczki, ale jestem już mocno zmęczony tym wypychem i walką na zjeździe.

Walkę na zjeździe, uprzykrza sakwa. O której wspominałem, że źle spakowałem/zorganizowałem.
Co większy dołek "tryyt" o oponę. Co dodatkowo wpływało na tracenie energii i po prostu wkurwaiło!😡 Fakt, mogłem się zatrzymać i poprawić. Ale to trzeba by wszystko wypakować, poukładać na nowo, pokombinować, podociągać paski. Z 20-30min stracone. A czas, zaczynał mi zbyt szybko uciekać.

Dotarłem do Trohánka.
Niech mnie ta "Matka Boska Górnicza" 😉 ma w opiece.

Jest trochę wiat, w tej środkowej miejsce na ognicho i miejsce do spania.

Jadę jeszcze nieco poniżej do źródełka.
Bardzo wydajne. Tankuję 1,5L i wracam na wiatki, zastanowić się, co dalej.

Jest godzina 18:31
Mocno wieje, więc tam na szczycie, będzie chciało łeb urwać i wodę trzeba taszczyć stąd, bo na szczycie nie ma źródła. Hotel który jest pod szczytem, zamknięty.
Może jakbym się wybrał wcześniej i miał zapas czasu. To jak bym zjadł, odpoczął, ruszył bym dalej.
Biorąc wszystkie za i przeciw, postanowiłem pozostać tutaj.
Żal było ładnego zachodu słońca i może ciekawych warunków o wschodzie, no ale cóż. Zapomniałem, że nie mam 20 czy nawet 30 lat. Forma ostatnio nie najlepsza i to targanie roweru w trudnym terenie, mnie wykończyło. Racjonalnie myśląc, to jak bym się uparł i za wszelką cenę chciał dotrzeć na szczyt, to bym dotarł. Ale w stanie agonalnym (dosłownie), kończąc bez wody i zapewne mało co śpiąc, przy tych warunkach na otwartym szczycie.


Rozkładam więc legowisko.
Wziąłem nową poduszeczkę, co dostałem od skarbiątka.

Czas na obiad.
Na szybko, zanim rozpalę ognisko i woda by się na nim zagotowała, to palniczek.

Liofilizat którego zabrałem, firmy Trek'N Eat, danie Chili con Carne.
O takowe:
No nie tanie, te liofizy. Ja od czasu do czasu, poluję na OLX, na różne marki.

Samo jedzonko, dla mnie, w smaku, było ok. Nie ostre, ale dobrze doprawione. Można się najeść. Ale tak, jak można przeczytać w komentarzach na skalniku, fasola to porażka! Co trzecia/czwarta fasolka, twarda jak pieprz. Grozi połamaniem zębów. Więc, nie polecam!


Pojadłem, rozpaliłem ognisko.
Kilkadziesiąt metrów od obozowiska, jest jakiś widoczek z drogi.

Kolorki o zachodzie.



Jadę jeszcze po wodę. Mało mi zostało na coc i rano.

Kiełbaska super wypieczona. Po liofizie nie chciało mi się od razu jeść, więc porządnie się wypiekła, tłuszczyk wykapał. I zjadłem ją, na późną kolację.

Kolejne zastosowanie mikro pompeczki.

Nie rozbijałem namiotu, bo całkiem przytulnie było w tej wiatce. Napaliłem jeszcze na noc, aby było nieco cieplej i żeby się zwierzaki bały.

Pobudka 4:10. Idę zobaczyć, na okoliczną drogę, z której "coś tam widać".
Noo, noo, nawet fajnie wyszła ta panoramka.

Jeszcze zoomik, taki kadr przykuł moją uwagę.

Podano do stołu - śniadanko w promieniach wschodzącego słońca, ahhh.

Pakuję majdan. Tym razem więcej czasu poświęciłem sakwie. I ruszam.

Noo nie, zaś pchanie!🙈

Aż do Biely kameň - mało było jechania, a bardzo dużo pchania.
Ale potem... 😈

Dobrze, że przeorganizowałem rzeczy w sakwie. Tego dnia nic już nie tarło = nie wkurwiało 😀

Niedaleko szczytu, pamiątkowa foteczka w takiej ramce 😉

Tu też jest chatka. Ale zamknięta. Pewnie w sezonie można coś kupić.

Mijam "hotel", tzn Chatę Erika (też zamknięte, doczytałem, ze otwierane na weekend).
Jeszcze "tylko" kilometr stromej, starej asfaltówki.

Jest i szczyt. Zdobyty!

Ładna droga, kusi, ale ja mam jechać w przeciwnym kierunku.

Tak trochę bieszczadzko 😉

Jadę jeszcze na punkt widokowy pod szczytem, z którego widoczne są Tatry.
Tzn, nie tego dnia 😒 Ledwo ich kontury rozpoznałem.
To choć takie ujęcie, z kamieniołomem w Margecanach.

W nagrodę, zjadam pysznego wafelka.

To teraz, już długooo w dół.
Hamulce się palą 😋

Po drodze, jeszcze takie ciekawe ujęcie wody.

Już blisko wioski i głównej drogi, zauważyłem coś na łące. Myślałem, że to jaka krowa. Wyhamowałem. Zoom na max - no nie krowa, byk! Tzn jeleń 😁

Zjeżdżam do głównej drogi.
Teraz już spokojnie, asfaltem.
Wjeżdżam do ostatniej wioski na mej trasie, czyli Mníšek nad Hnilcom. A tam... muzyka. Eee, festyn jakiś czy co? Nie, muzyka leciała z tego ich prehistorycznego, komunistycznego "radiowęzła". Nie wiedziałem, że gdzieś to jeszcze działa 👽

Za wioską, trochę mi się droga pokićkała, ale ciul. Jadę polną drogą, dojadę. No nie, samochód mam 30m za bramą, oczywiście zamkniętą. To nawrotka 😛

Trasa drugiego dania:

Jest, dojechałem. W końcu w samochodzie. Można wracać do domciu.
Zmiana skarpeciochów.
"Banany" na niziny, "merino" na wyżyny 😉

Ciekawy był to wypad. Uczy pokory, aby planować z większą rozwagą, zwracając szczególną uwagę na warstwice 😉 Targanie bicykla z sakwą i namiotem po skałach, też sobie odpuszczę na dłuższy czas 😝



Kącik kulinarny

Turbo zupka chińska!

Zapytacie, że co?!
Tak nisko już upadł 😆
Odpowiem, tak 😉 Jak widać, dania liofilizowane, są drogie. Pożywne, świetne, smaczne (w większości?), ale drogie.
Mnie tam, "zupki chińskie" (wiadomix, głównie Vifion - to jak z "Makiem", gówno, a ludziom smakuje i jedzą), smakują. Tak, wiem, że to paskudztwo 😜 ale zjeść coś gorącego z rana i smacznego ahh. Zresztą, tego nie je się na co dzień. Większym problemem jest to, że to ma znikome wartości odżywcze.
Wypadało by czymś ją wzbogacić.
I w tym wydaniu kącika, będzie o wzbogacaniu zupki chińskiej. Czyli, można powiedzieć, bieda-januszex liofiz 😁
A na inne liofizy (te prawdziwe), będę polował na olx czy "giełda sprzętu górskiego" na FB. Zostały mi tylko cztery 😟 Jakby ktoś widział gdzieś fajną promkę, dajcie znać.



Składniki:

- "Zupka chińska" - jakaś ulubiona 😀 - ostra, na rano (na rozgrzanie), mile widziana
- Kabanos 
- Ser - polecę aromatyczny- Rolada Ustrzycka - inny - wystarczy parę plasterków
- Jajko ugotowane - w skorupce, na dnie plecaka, wytrzyma nam te parę godzin drogi. Nawet w upale.
- Garczek - do zagotowania wrzątku w terenie


Kabanosa i ser ciachamy drobniutko. Jajo może być w większe kawałki.
Gar już trochę przeżył. I czy to używany na palniku, czy na ognisku w żarze/ogniu, sprawdza się b.dobrze.

Każdy musi obczaić ile ml wody zagotować, aby do zupki, jak spuchnie, zmieściły się dodatki (zależy od pojemności garczka i ulubionej konsystencji - ja lubię gęstszą).
Aby dobrze się zagotowała, to najpierw do wrzątku dodajemy zupkę, a po tych ~3min resztę składników i znów czekamy parę minut. Ser fajnie się rozpuści 😁 

Wychodzi nam taka potrawka, która jest bardzo rozgrzewająca, robi dobrze na brzuszku i daje nieco energii.

Smacznego i pozdrawiam.


wtorek, 3 czerwca 2025

 


Zestawienie rowerowe

04/05.2025



21.04.2025r

Plan na świąteczne spalanie kalorii.

Wypad z rowerami w słowackie Tatry, ale tak bardziej od południa. Źeby nie pchać się samochodem na główną, podtatrzańską drogę.

Lądujemy więc na dużym parkingu w Strážky za Spišská Belá. Tuż obok, kasztelu z parkiem.

Wpadamy na drogę rowerową i jedziemy.

Trasa mapy.cz


Przeprawa, przez wąski, bujający się mostek.


Podtatrzańskie postapo 😉

"Nikt nie spodziewa się hiszpańskiej inkwizycji!"

Aż, tu nagle! 😆

Ale ci byli jacyś milsi, pomachali i pojechali w siną dal.

Jedziemy żwawo dalej. Cały czas nabierając wysokości.
Trzeba się w końcu zatrzymać, na "świąteczny obiadek". Mamy żurek, taki treściwy, jak i na deser, czekoladowe jajeczka 😁
Wiata

Posilenie, wkraczamy na ścieżkę przyrodniczą, prowadzącą przez mokradła, takim drewnianym chodnikiem.

Nie wiem po co to, bo widoki z, czy, bez, takie same 😛

Mkniemy wśród kaczeńcy.

Ciepło jest, powiedział bym, ze nawet bardzo.
Trzeba się czymś schłodzić.

Przepraszam mości murgrabio 😉 gdzie tu, nasze plebejskie gardła, mogą przepłukać się z kurzu?

Tam! =>

No to cyk!

Bardzo zacne piwka, polecam każdemu ten Pub.

Trzeba wracać.
Teraz, przynajmniej już z górki 😁

Foteczka w tył.

Nasze pojazdy.

Jest ok!
fot. Kama


I zoomik na odległe łąki.

Kamcia zapiernicza!😈


Artystycznie 😉

My mamy swojego Rudego 102, Słowacy mają Janosika 023 😁

Zamek w Kieżmarku (tzn Kežmarok_u).
Jakoś nie było woli/czasu na zwiedzania. Kiedyś trzeba jeszcze tam wpaść.

I z powrotem przy kasztelu w Strážky.
Ten niestety zamknięty, a mają tam kawiarnię.

Objechaliśmy jeszcze park, z różnymi rzeźbami.
fot. Kama

I do samochodu.

Fajny był to wyjazd. Te podtatrzańskie cyklotrasy są fajne i jest ich wiele.

Polecam.


01.05.2025


I kolejna rowerowa eskapada.
Dzień wolny, trzeba było jakoś wykorzystać. 

Wymyśliłem zwiedzanie skansenu w Pribylina. A za nim, ciekawe, kolejowe atrakcje (w tym, można się przejechać kawałek wąskotorówką).
Coś tam jeszcze myślałem nad wjazdem do Tichá dolina, no ale, nic na siłę.


Trasa mapy.cz

Docieramy na parking. Na ten czas, był, bezpłatny.
Zostawiamy buraczkowóz z roweremi na parkingu i idziemy pieszo na atrakcje skansenowo-kolejowe.



Jakieś hobbity tu mieszkały 😜






O! Może by mi moje Meindl Perfekt, naprawili? 

Aaa! Zapomniałem zabrać zapasowej baterii do aparatu. Dlatego więc, sporo zdjęć z telefonu 😔



Jedzie "ciufcia".

Dalej ścieżką przyrodniczą...



Akuku!



I kolejowy raj.



Ciekawa "hybryda" 😉





Relax...

No ale, jak tu się relaksować, jak tam taka małpa skacze 😂

Dreptamy dalej...

Jest też takie "bajorko" z wieżą widokową obok.


Jedyny sensowny widoczek z owej wieży, to tej (duży zoom).

Robimy małą pętelkę i z powrotem jeszcze w skansenie.




Wracamy na parking. Wyciągamy rowery i wio!

Cii, leczymy ciszą.🙉

Urozmaicenia terenowe.

Dajesz przez wodę!

Jest i wydajne źródło.

Obok stół, ławy i chatka.

Otwarta. W razie "w", dobra na nocleg.

Obok nawet "basen", jest gdzie dupę umyć po noclegu 😝

My ciśniemy dalej.

Krywań 😍

Docieramy do Koliba Permoník.

Czas na... Bryndzové halušky 😁

Wielka łąka, z widokiem na Krywań. Tu by zrobił jakiś festiwal muzyki/filmów górskich.

Jest i ambitna rowerzystka 😘

Na konice, jeszcze jadna "rzeżba" charakterystyczna dla tego obszaru. Do samochodu i wracamy do domciu.

Fajny to był wyjazd, piesze zwiedzanie, rowerowanie, dobre jedzonko. I wspaniałe widoczki, wraz z kapitalną pogodą.



Kącik kulinarny


Burgery.

Niezbyt często, wrzucam polecajki restauracji i gotowe dania z ich menu.
Jednak, uważam, iż ta burgerownia z Bardejov_a, zasługuje na pochwałę i trochę reklamy.
Tym bardziej, że blisko.


Bardzo dobre burgery!
Ja wziąłem z kozim serem. Super!
Mięcho, ten ser + buła, dało mi rady.

Kama miała jakiegoś bardziej klasycznego, nieco na słodko. Też bardzo zadowolona, ale nie mogła już dojeść 😛
Są wersje "mini" za pół ceny 😉
Koszt "dużego" ~8,90E

Smacznego i pozdrawiam.