Zimowy biwak na Kráľova studňa
z Julką i Mirkiem
oraz
niedzielny spacerek z Sandrą.
11-12.01.2020r.
11-12.01.2020r.
Ciągle coś się dzieje. Nie odsapnąłem jeszcze po ostatnich wojażach, a tu kolejna ekipa zapowiada się w piżmoczej jamie.
Jakże mógłbym odmówić mym "prawie, że najlepszym przyjaciołom", z którymi to utrzymuję znajomość, od zacnego wyjazdu do Albanii, tym bardziej, iż jadą aż z Gdyni!
Są! Wylądowali.
To "wieczorek zapoznawczy". Nawet Julka coś przygotowała. Ponoć, jest to jedyna przekąska, którą potrafi zrobić ;)
Do tego bardzo zdrowe jedzonko w postaci chipsów i popkornu karmelowego (co to nie wymyślą?!).
Kolejnego dnia po "wieczorku", ja do pracy, Mirek na narty, a Julka... chyba ją trochę głowa bolała. Ale spacer na świętą górę zaliczony, więc tragedii chyba nie było (albo zjadła wszystkie "przeciwbóle" :p ).
Jako, że nakupili sprzętu biwakowego. Namiot, materacyki, kuchenkę i śpiwory. Marzył im się nocleg w zimie pod namiotem. Jadąc z tej dalekiej północy, nie wierzyli, że u nas może być śnieg i mróz. W całej Polsce wiosna :p
Gdzie by tu ich zabrać, aby nie było za dużo łażenia, a w razie "W", można było szybko się ewakuować ;)
A to może fajowe miejsce Kráľova studňa. Właśnie!
Idziemy jeszcze, kupić kiełbę na ognisko. Wychodzę z Delikatesów Centrum, pada deszcz! Eee, czy oni na prawdę chcą tam iść w taką pogodę, musimy?! W sumie dobrze, że byli zawziięci i nie marudzili, bo zostali byśmy w jamie i... zapewne, znowu zapili pałę :p
Zostawiamy samochód pod szkołą i idziemy na Królewską Studnię, takim małym kołeczkiem przez hale.
Ooo, na bogato! Cerkiew w Wojkowej, dostaje nową blachę, miedzianą!
Pogrodzili strasznie.
Na szczęście dalej, są już fajne, otwarte hale.
Przestało padać! Nawet coś poprószyło śnieżkiem.
Foka trzymie.
Skitury odpalone tej zimy, dopalone! Heheh.
Sporo tam krzaków jałowca. Idealna przyprawa do bigosu, pieczeni czy jakiś ciemnych sosów.
Łot tam na przeciwległą górkę idziemy koczować.
Schowana, po łemkowska piwniczka.
Tee, nie ma oszukiwania, my się musimy z buta męczyć!
Dobrze, że mam krótkie nóżki i nie stawiam zbyt wielkich kroków.
Julka strategicznie, człapie idealnie po moich śladach. Cwaniara ;)
Idziemy! Idziemy!
I jest już punkt docelowy na Słowacji.
Zachodzimy pod chatkę, a tak jakieś ludzie się kręcą. Parę samochodów terenowych. "Trudno", na noc i tak się zmyją, a przynajmniej ogień rozpalony ;)
Ale, ale... cóż za niespodzianka. Otwierają się drzwi i wprost na mnie wychodzi Igor!
Kamrat lokalny, z którym skumplowałem się rok temu, jak namiotowałem tu w zimie.
A on, szczery uśmiech i mówi mi, że co za zbieg okoliczności, bo co dopiero opowiadał swoim znajomym, jak to taki jeden taki wariat, spał tu w namiocie przy -13.
Zaprasza do środka i co? A pyta, czy "kapurkovą" pamiętam hahaha.
No to na rozgrzewkę :D
fot. Mirek
Stół suto zastawiony. Przeróżne kiełbaski (w tym, jedna, taka, jakby z mięsa dojrzewającego(?), wędzonego, robiona przez Igora - genialna!) i "słowacki hamburger" - chleb ze smalcem i cebulą :D
fot. Mirek
Dzięki Igor. Zacny z Ciebie gospodarz!
Chciałbym w tym wieku, mieć tyle pozytywnej energii co on.
fot. Mirek
"Coo, oni chcą spać pod namiotami?!"
Pięknie wykończyli sobie środek. Jest piec kaflowy, duże kanapy i... gobeliny na ścianach :D
Dobra, gadu, gadu, "kapurkova" się leje, a tu trzeba namioty rozbić, póki widno :p
Naturhike rządzi ;)
Mój CloudUp2 (ver1), niezbyt się nadaje na zimę, ale, trudno :p Za to Pomorzanie, mają całkiem fajną konstrukcję: Star river 2 z fartuchami śnieżnymi.
Zlot miłośników Cumulusa?
I ich nowe śpiworki i mój (wszystkie Alaska 1300). Środkowy to XL Mirka. Oboje "nieco" odpuszyli psiwory (-150g puchu). Mój po prawej, najstarsza wersja, faktycznie, taki no, można określić "przepuszony", ale nie narzekam.
I ponownie chińczyk w akcji.
Naturehike Ultralight Outdoor -550g - ciężkie :p Nie wyglądały na za ciepłe.
Znajomi przeżyli (było -7C), ale ponoć o 3 w nocy, trochę im już ciągnęło od spodu. Chińczyk, jak to chińczyk, R-Value nie podaje (zapewne nie testują tego nawet :p ), a szkoda.
Chińska dwójka, ciasno. Dobrze, że są dwa spore przedsionki, bo inaczej, było by źle.
I jeszcze "utulnia" dostępna dla każdego.
W środku sporo książek i albumów.
Stare materace pod dupkę. W razie "W", można tu przeżyć ;)
I pamiątkowa kronika.
Królewska ławka :)
Na pierwszym planie wóz Igora. A tam z tylca, co oni robią, jakieś "zlewki" dla zwierzaków do lasu wynoszą?! Mam nadzieję, że nic w nocy, nie będzie nam chrumkało koło namiotów. Zresztą, moje chrapanie, zapewne skutecznie odstraszy wszelką zwierzynę :p
PATROL!
Mirek płacze, sprzedał swojego, ahh te sentymenty.
To jeszcze siup na wieżę widokową, która znajduje się kilkaset metrów obok chatki.
Wyciągaj czekan i raki! Dasz radę!
Tee, tylko nie w obiektyw ;)
Jest i "królewska studnia".
Trochę śniegu jest, białe szaleństwo!
Nieco "wiosennego" akcentu ;)
Oki doki, trzeba zjeść coś ciepłego. Bo piździ wiatrem, nieprzyjemnie.
Słowaccy kamraci, dbają o nas, przynieśli nam jeszcze drewna, cobyśmy nie umarzli. Dziękujemy!
Automatyczne stanowisko smażenia kiełbasek :D
Mirek prezentuje lokalsowi kolejny chiński wynalazek. Kuchenka (zestaw) Fire Maple FMS-X2.
Hop siup i mamy wrzątek.
Śmiejcie się, ale to chemiczne danie"Pure boczek z cebulką", jest naprawdę smaczne. I nie aż tak bardzo chemiczne, tylko mało odżywcze, no ale to nie liofizat za 50zł :p
Z dobrze wypieczoną kiełbasą, powoduje orgazm kubków smakowych hehe.
Niam, niam...
fot. Mirek
Coo, pizdzi troszkę? ;)
A to jeszcze wpadamy na chwilę do słowackiej ekipy, na ostatki. To faktycznie jest już kapurkova :D
Za bardzo nie mamy czym ich poczęstować, więc polewam mój napój mocy: Imbir, cytryna, miód rzepakowy - bardzo im smakował :)
Żegnamy ekipę Igora.
Łee, młoda godzina. Robi się coraz zimniej i ciągle wieje.
W namioty, to za wcześnie. Idziemy do utulni. Pogadamy, poczytamy, śpiworki zagrzejemy ;)
Wpis jest.
A do poczytania/pooglądania ciekawy album.
Żelazna racja, na czarną godzinę. Mirek wyciąga suchary :D
Zostało mi jeszcze trochę napoju mocy w termosie. I tak to sobie leżymy i gaworzymy.
Ha! Nawet jakieś internety łapie :D
fot. Mirek
Wychodzę na siku.
Pięknie jest. Niebieskie światło z Jawo, a żółte ze Słotwin.
Po 21 idziemy w namioty.
Księżyc mocno daje.
Zarządzam pobudkę na 6:50. Mają być nie najgorsze warunki na wschód.
I są!
Tuż przed wschodem, rzut obiektywem na Busov, najwyższy szczyt Beskidu Niskiego.
Jest, wyłazi :D
To jeszcze panoramka.
Ahh...
Wracamy na obozowisko.
Chatka skąpana w promieniach wschodzącego słońca.
Ciężki ten zestaw, ale na 3 ludziów, idzie zagotować wodę bardzo szybko.
Dzień wcześniej była odwilż. Szpilki nie chciały za bardzo trzymać, to sięje moktym śniegiem przywaliło.
Rano, beton. Zamarzło wszystko w trzy dupy. W ruch idzie toporek. Buhaha.
Ci to mieli dopiero zabawę, jak im zbetonowało z podłożem fartuchy śnieżne :p
Ciekawa konstrukcja. Chińczyki coraz lepiej małpują ;)
Ja już spakowany. Wszystko w środku w plecaku 55L+komin. Śpiwór zajmuje 3/4 plecaka hehe.
Łot taki muchomorek, a w oddali Jawo.
Szybka ewakuacja na dół, drogą.
Ja już o 10 jestem umówiony, na "niedzielny spacerek z koleżanką".
W skiturowych skorupach, nie pojedzie, trza normalne trzewiki ubrać do samochodu.
Szybki przepak, prysznic (i tak waliłem ogniskiem, niczym najprawdziwszy troll górski) i wio na Wierchomlę.
Hmm, kogoś tu chyba suszy :p
Jak tam było na koncercie? A ponoć jeszcze siedlisko "kurwy i szatana" czyli "Domuffka", była zaliczona. Ojj, ojj!
Jest po prostu ładnie :D
Pogoda na spacerek, wymarzona.
1..2...3... Sandra patrzy ;)
Noo, noo, nawet coś widać.
Jak obiecałem, tak zrobiłem. Miało być wino i to białe i nie wytrawne. Komuś mordkę wykrzywiało ostatnio, po półwytrawnym czerwonym. Amatorzy :p
Jest klimacik.
Nie ma to jak pogadać o sensie życia, przy butelce wina i... pierogach buahaha
Za tatusia, za Radusia ;)
Ooo, jaki, super puchaty, młody Husky :D
Wracamy na Krynicę przez Runek i Jaworzynę.
Sporo śniegu tutaj. Więcej jak nad Wojkową.
Jest pięknie...
Dzięki "ekipo z północy" za odwiedziny. Mam nadzieję, że się podobało i polecam się na przyszłość.
Sandra, dziękuję za miło spędzone, niedzielne popołudnie. Takie spacerki, bez ciśnięcia, dobrze robią dla ciała i duszy ;)
Kącik kulinarny.
Pomidory z pesto i serem feta.
Tak troszkę zmałpowane z "przekasku Julki".
Tylko tutaj pesto własnej roboty.
Składniki:
- Liście rzodkiewki - z dwóch pęczków
- Pomidory
- Orzechy włoskie
- Czosnek
- Ser feta
- Oliwa z oliwek
Na zdjęciu zabrakło cytryny, przydatne do pesto.
Pesto: Liście z rzodkiewki myjemy. Wrzucamy do wysokiego naczynia, dodajemy czosnku, oliwy z oliwek i podsmażone na patelni orzechy włoskie. Wyciskamy pół cytryny. Blendujemy.
Pomidory kroimy w grubsze plastry, układamy na nich gotowe pesto, z serem.
Dodatkowo, posypane rukolą.
Gotowe.
Szybka, smaczna przekąska.
Pozdrawiam i smacznego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz