"Miś jaworzyński"
w naturalnym środowisku.
7-8.01.2020r
Po powrocie z Bieszczad, od razu kolejne plany. Vanessa jeszcze w ten sam dzień w odwiedziny do "starych znajomych". A na kolejny, mamy zaklepany nocleg, na świętej górze, Jaworzynie :D
Ehh, ten latawiec, wraca dość późno, z odwiedzin. Szybki przepak i wio na Jawo.
Piękny księżyc! Całą drogę, pokonujemy bez odpalonych czołówek, gaworząc na wszelakie tematy.
Nieźle daje "łysy", nie?
Docieramy na schron.
-Niomm, dobrze w dupkę grzeje.
Tylko nie pierdnij ;p
Kolacja... pieczone na ogniu bułki z serem.
Całkiem zacnie to wyszło, takie przypieczono-uwędzone drewnem bukowym.
I tak sobie siedzimy i bajdurzymy.
-Eee, niech no już ten Piżmok skończy pierdzielić ;)
Idziemy spać.
Rano, zarządziłem pobudkę 6:50. Mieliśmy iść na wschód słońca.
Przebudziłem się 6:23, odpalam podgląd na kamerkę na szczycie. Hmm, cudów nie ma, ale cosik tam słonko się przebija. Może przewieje. Nie przewiało, tylko przywiało chmurska!
Sytuacja zmieniała się z minutę na minute, więc odpalam podgląd live :D Wygląda co najmniej mało zachęcająco. Vanessa się przebudza i w sumie stwierdzamy, że w takie coś, to nie ma sensu iść na szczyt. Więc miś zawija się w kokon i idzie spać. Miś w kokonie?! A ja głupi myślałem, że to one w jakiej gawrze pod liśćmi sypiają ;)
Schodzę na dół i wpadam na kuchnię, pobajerzyć z załogą :D
W między czasie, rzut obiektywem na górki widziane z tarasu schroniska.
Cosik leniwie, słonko je oświetla.
Już prawie 10_ta, a Ta ciągle śpi i śpi!
Eno, pora śniadaniowa zaraz się skończy! Zresztą, mi już burczy w brzuchu!
Idę po "śpiącą królewnę" :p
Noo, noo, dobre śniadańko, dobre. W dodatku wypiekają na miejscu bułeczki. Ahh, cieplutkie, świeżutkie, bułeczki do śniadania, see see. Mimo, iż nie jadam pieczywa, to tym razem się skuszę!
Jeszcze chcieli mi drugie tyle parówek dowalić, bo im zostało. Jednak faktycznie, żołądek mi się skurczył. Taką porcją najadłem się.
Podziękowania dla całej ekipy schroniska, za "królewskie przyjecie" :D
Trzymajcie się zdrowo!
Zaczyna robić się ekstra pogoda. Wyłazimy pobuszować po szczycie.
Cóż za piękny, mega sopel! Jeszcze tak wyskręcany, niczym najpiękniejszy stalaktyt :)
Oj, Tatry, Tary, jutro tam będę!
Odwiedzamy Golca i na ich tarasie, z widokiem na Tatry, degustujemy grzane wino.
Spotykamy sporo znajomych, w tym Piotrka.
Ma akurat lekcję. Na początek, rozgrzewka!
Foteczka na pamiątkę.
Miś jaworzyński, jest szczęśliwy.
Aż się jej łezka w oku zakręciła ;)
To nie koniec atrakcji. Udało mi się wyprosić u pani Grażyny leżaczki.
A uraczyła nas jeszcze, grzańcem z... wkładką. Dziękuję!
Żyć, nie umierać!
Schodzimy na dół "dwójką". Tylko 2a jest czynne, a potem nie będziemy nikomu przeszkadzać.
Vanessa z "lodową chorągiewką".
Jaką "chorągiewką", przecie to śliniące się, wczesne stadium obcego!!!
UWAGA! Lawina jaworzyńska ;)
I pod koniec, Ostry Wierch. Ojj, nieraz srogi wypych roweru, tam był :D
I tak to kończymy tą jaworzyńską przygodę.
Vanessa ucieka w trybie natychmiastowym, na autobus. Jedzie w Tatry, na szkolenie zimowe.
Kącik kulinarny.
Carpaccio z buraka
Składniki:
- Buraczki gotowane.
- Rukola.
- Ser feta.
- Czerwona fasola.
- Ocet balsamiczny
- Olej z czosnkiem i bazylią.
- Orzechy włoskie i pestki dyni.
- Cytryna.
Buraki kroimy na cienkie plasterki. Orzechy i pestki podsmażamy na patelni.
Układamy wszystko na talerzu, skrapiamy wyciśniętą cytryną, oliwą i octem balsamicznym.
Gotowe!
Smacznego i pozdrawiam!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz