poniedziałek, 17 sierpnia 2020

 


Trochę tu, trochę tam ;)

Opis zbiorczy.


Tak to bywa, że i Świętą Górę potrafię zaniedbać.

Aż się załoga schronu stęskniła za mną, albo tylko tak udają, żeby mi było miło :p Jakby nie było, postanowiłem ich odwiedzić.

Hmm, chyba mnie jednak troszkę lubią ;)

Dostałem krążek sera pleśniowego i... nie, nic sobie nie złamałem, nic nie odpadło i nie wiozę do szpitala hehe. To noga dzika, w soli i przyprawach.

Dzięki Łukasz!


Szmery bajery, a to jeszcze na szczyt. Zobaczymy co U Grażyny. U niej, też dawno nie byłem. Niestety nie zastałem jej, ale za to pobyczyłem się na leżaczkach :D


Jeszcze trasa na Runek i "nad Słotwinami" i na deptaczek.
Trochę śmiesznie wyglądałem z tą nogą dzika wystającą z plecaka i serem, w plastikowym pudle. Ojj, wytelepałem go po drodze, że trzeba było łyżką wyjadać. Śmierdziuch straszny, ale smak... coś niesamowitego. Dawno nie jadłem tak dobrego "śmierdziucha". Nóżka, to chyba jednak jest niejadalna. Sona strasznie i mocno ziołowa. Na razie "dojrzewa sobie", może nie wyjdzie sama :p Nie mam pomysłu co s tym zrobić (do bigosu/kwaśnicy?). Łukasz stwierdził, że najlepiej będzie, jak "zakopię" buahaha.

Ąę, czasem trzeba się odchamić ;)
Planowanie z Maćkiem.


Tak to z planów wyszło, że nic nie wyszło. Straszyli strasznymi burzami i co... jajco. Ehh. No cóż, góry nie uciekną.

Za to w sobotę z rana bawiłem się w człowieka lasu.
Siekierka, piłka i "trochę" drewienek naszykować na ognicho. A co to, panieńskie jakieś czy co?! Same baby! Żadnego chłopa nie zaprosili, nawet MNIE! ;) Cóż, wolę nie wiedzieć, co się tam wyprawiało :p

Co jak co, jako wielki zwolennik toporków, muszę powiedzieć, iż taka składana piłka, robi niezłą robotę!

Zamiast Tatr, miałem plan awaryjny, na wyjazd rowerkiem z namiotem. Pogoda ciągle niepewna a mnie ogarną leń. Zresztą, zanim bym się spakował i wyjechał eee. Będzie Jawo :p

Stylówa musi być ;)



Jak stylówa, to stylówa po całości! Cóż za piękny górski bucik.


HA! Ja też mam ognisko hehe.
Zostałem oddelegowany do pilnowania tego paleniska. Nie, nie było palone plastikami :p


Ileż można ślęczeć na schronie. Jeszcze się mną przejedzą i znów będę musiał zrobić sobie od nich wolne ;)
A może teraz trafię na Grażynę?
Zajeżdżam, a tu zamknięte. Kukam, stukam, jest gospodyni :) Ląduję w środku, przychodzi jeszcze goprowiec i... szczyt Jaworzyny, Gopr, a tu morskie opowieści, he?
Sam już nie wiem, czy to od tego "sztormu" na filmiku, czy od tego diabelskiego wynalazku co mi gospodyni zmajstrowała, podłoga w gospodzie, zaczęła się chyba lekko uginać ;)
Przecież ja mam być już grzeczny :p

Uciekam na dół.



Niedziela. Będą burze, czy nie będą?
Tak całkiem bez planu, a pogoda za oknem ciekawa. To może, sprawdzę co to wymajstrowali za trasę zjazdową koło wieży widokowej na Słotwinach. Więc Halną, przez Górę Krzyżową na Słotwiny.

Co oni zrobili z tym szlakiem?! Po tym nie da się jechać, no tak, uleży się, to zaś będzie jak asfalt, ehh.


Jest. Eee, nie lubię takich tras, band, hopek. Ani rower do tego, ani technika :p
Ale przejechać musiałem.


Łee, głupie to. Więcej nie pojadę, bardzo głupie :p Na jednej hopce, prawie mnie katapultowało hehe.
Zdjęć nie będzie, bo jest głupie i chciało mnie zabić ;)

Mały postój na dole.
Ooo, nowe Oshee. Jak ktoś narzekał, że chemia, to wprowadzili "nie chemiczne". Myślę, iż bardzo dobry krok.

Wracam na Przełęcz Krzyżową.
Pttk, halo! Coś się wam zepsuło! 

Jadę sobie spokojnie, a któż to? Adam!
Oj ty kusicielu, tii tii ;)
Zjeść coś musiałem, bo mnie ssało.


I mam nowego przyjaciela :D


Adam na dół, a ja jeszcze na szczyt i też w dół.
Przejeżdżam koło Edy i... no tego KTM_a wszędzie poznam. Po hamulcach.
A tu się ptaszki schowały :D


O, jak ładnie przystrojona blokada amora :D


Głupie opony, Vittoria Barzo. Szybko schodzą. Delikatne. Tu coś zjadło :p

Opowieści dziwnej treści.
A ja dalej głodny. No tak, dzień wcześniej w sumie nic nie jadłem, teraz miałem gastro fazę. Trzeba nadrobić :D
Gołąbki, nawet ładnie podane, chyba bym im sypnął trochę pieprzu i maggi, ale to już, wg smaku i uznania. 

Tak to się żyje, na tej wsi ;)


Kącik kulinarny...

 wyżej hehe.

środa, 12 sierpnia 2020

 


Folkmarská skala 915m n.p. m.

Góry Wołowskie - Słowacja.

02.08.2020



Kolejny wyjazd z TNGG.

Ostatnio, przez pogodę, nie siadł wyjazd w te rejony. Teraz, pogoda... miodzio! Może nawet za ciepło :p

Foteczku z dojazdu.

Pięknie widać Straże, a na prawo, ta ścięta górka, to ciekawa góreczka, gdzie znajduje się Šarišský hrad, u podnóża którego jest browar Saris.

fot. Paweł Chyc

Docieramy na miejsce startu.
Ha! Dorwała sierściucha. Dał się podejść i skusić saszetką.
Oby została mi kanapka dla psa, bo coś mam deficyt jedzenia na tym wyjeździe :p

Zaczynamy podejście.

Szybciej! Szybciej!
Ooo i już skałki. Fajowe!

Się wspindrają.

Są gwiazdy :D

I skałeczki dookoła.


Nioo tu też niezłe wspindranko.

Wow, ale fajna jama.

I palenisko jest, łokopcone troszkę w środku, ale przed deszczem/burzą, jest gdzie przekoczować.

Jest i jakaś górska trolica hehe.

Siła przyrody!
...

Człapu, człapu i docieramy. 
He? Gdzie te skałki?

Łoo. no są, są.
Tee, nie garbić się, cycki wypiąć! :p

Żebyś ty tam kiedy, nie poleciała w dół!

Są trolle ;)

i panocek w kapeluszu ze skóry kangura, się załapał...

Panoramka ze szczytu. Pięknie!



Coś tam na szybko porwałem z kuchni.
Lubię ten serek, do tego ciekawy chlebek, który ma 70% ziaren!



I wspólna foteczka :D
fot. Paweł Chyc

Lecim dalej.
Troszkę chaszczowania ;)

Stąd widać było, ledwo, bo ledwo (aparat tego nie wychwycił) najwyższą konstrukcję na Słowacji. Ponad trzysta metrowy maszt. Trochę mi zajęło, zanim mój sokoli ;) wzrok, ją dostrzegł. Mimo usilnych nakierunkowań "gremium przewodnickiego".

Schodzimy coraz niżej. Jeszcze tylko jedna góreczka.


Słonko smaży. Moje ręce i nos cierpią. Dzień wcześniej dostały na Krywaniu. Będzie piekło, niee już piecze :(

To jeszcze widoczek z owej góreczki z krzyżem.

I w stronę wioski do której mamy schodzić.

Jagniątko wylazło jakoś z zagrody i nie potrafiło wrócić. Bidne beczało za mamusią.

I piesek pasterski.
Dobrze, że był uwiązany, bo bawić się raczej nie chciał :p

Łot artystycznie.

Kierowca, Jacek, wyszukał dla nas ciekawą restaurację z miejscem grillowym.
Coo?! Cygański burger? Pewnie z psa :p



;p

Chillout.
Ale spieczne ryło :p
Zajefane są te siedziska, a stół, z jakiegoś starego wózka(?), majstersztyk!

Skusiliśmy się jednak na pizzę.
Odkażanie łapek i chrupiemy. Bardzo dobra, na super cienkim cieście. Taką lubię, nawet dupki fajne i zjadłem.


W drodze powrotnej, troszkę kimonka ;)
Piotrek rzucił hasłem, iż Krysia zaprasza na imieniny.
A pójdę, może choć ciut będzie jej miło i odmłodzę trochę tą dziadkową atmosferę :p

Sto lat w zdrowiu Krysiu!


Przylazł sępić o głaskanie.

Przepyszny deser z owocami i serniczkiem na zimno. Zjadłem dwa :D

A cóż to za podła minka?!
Czyżby kot wyczuwał, że się coś porobiło w grupie i... czyżby to był już ostatni wyjazd w takim składzie? :(
Ehh, takie to stare, a takie głupie. Jak dzieci :p
Jedno, bardziej uparte od drugiego. Nie wiem, jak to komentować, aby nikogo nie urazić.
Dajcie sobie buzi i hej do przodu ;) A jeszcze przy okazji, jakieś taki dziwnie "niezadowolenia" powychodziły wśród członów/członkiń...ehh, nie ładnie, nie ładnie. 

Ehh...



Kącik kulinarny

Już kiedyś była ta kaszka. Sama w sobie jest trochę skromna. To będzie wersja turbo.


Składniki:
- Kasz pęczak z kurkami, cebulką i natka pietruszki
- Kurki
- Pieczarki (siakieś BIO - cokolwiek to znaczy ;) )
- Czosnek niedźwiedzi (mam trochę zamrożonego)
- Cebula szalotka i na podkreślenie ząbek czosnku
- Jogurt naturalny do sosiku


Kaszę wg przepisu. Reszta ląduje na patelni i podsmażamy na maśle, potem troszkę dusimy pod przykryciem i dodajemy jogurt.

I gotowe!

Smacznego i pozdrawiam!