piątek, 10 lipca 2020




Słowacki Raj
via ferrata Kysel
05.07.2020r


Długo chodziła za mną ta via ferratka. W prawdzie, to nie dolomickie ferraty, no ale, jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma (pod ręką ;) ).
Aby było bardziej atrakcyjnie, zamierzamy jeszcze zahaczyć o Tomášovský výhľad

Jedziemy limuzyną księdzową. Na pokładzie ląduje jeszcze Łukasz, Józek i namawiam (długo nie musiałem) Kamę. Dla niej i Józka, to pierwsza ferrata. Nie jest trudna, dadzą rady.

Zaczynamy podejście. Ojj, smaży do słońca. Dobrze, że niedługo schodzimy w wąwozy bo by nas upiekło. Tatry słabiuśko widoczne i w chmurach :(

Kamcia, co tak lecisz, czekaj, to miał być spacerek :p
Ja, Maćko i Józek, troszkę czujemy nogi po wczorajszym Jagnięcym.

Idzie wesoła ekipa!

Docieramy na Tomášovský výhľad.

fot. Maciek

Jeszcze rzut obiektywem na jaskinię na zboczach.

Żwawo schodzimy w dolinę potoku szukając ukojenia w cieniu i chłodu od wody i skał.
Tee, aż tak gorąco, że chcesz skakać na główkę? Chyba troszkę za płytko :p

Człapiemy sobie dalej.


Docieramy do wejścia na ferratę.
Jest pan z horskiej służby, który sprawdza bilety i "nadzoruje".
Nie wiem jak on nadzoruje i jakie ma obowiązki/uprawnienia, ale to co zobaczyłem, po stokroć przebiło Czecha w sandałach na śniegu, schodzącego z Jagnięcego.
Crocs_y owinięte jakąś taśmofolią?! No ja pierdole, serio?
Sorry za jakość, ale miałem taką głupią minę, byłem jednocześnie rozbawiony i przerażony, że nie śmiałem zrobić zdjęcia z bliska. Tu zoom i crop, jak odchodzili. Ja bym gościa nie wpuścił w czymś takim na ferratę.

Stroi się.
Trochę trzeba było podzwonić, aby ogarnąć szpej dla Kamy. Ba, nawet jakoś tak pod kolor pasuje :D
No ale prze gamoń ze mnie. Zaczynam ją ubierać w uprząż i zakładam tyłem na przód. Buahaha. Dobrze, że czujne oko naszego goprowca, Łukasza, patrzy.

Jest i Józek. Nie prezentuje się może tak pięknie jak owa niewiasta wyżej, ale co mu tam trzeba. Myślę, że na lonży z pęta kiełbasy, też by poszedł hehe ;)

Łukasz przeprowadza ekspresowe szkolenie.

Czasem było śmiesznie ;)
No ale jest gdzie oswoić się z uprzężą.

i troszkę rozgrzać łapki :)

Ciekawie tu...


Bardzo klimatyczne miejsce.


To jeszcze wspólna focia.
Łukasz, aleś przypiął łapę! Dobrze, ze via ferrat nie pozrywałeś po drodze :p

Niezły korek się zrobił.
fot. Maciek
My nie damy rady!?

O to, to, zaczyna się ciekawiej.

Wyżej nogę, wyżej!
A Maciek pajacuje :p

Stopień po stopniu, pniemy się.


Widać, dawniej były tu drewniane kładki. Nie dziwota, że zrobili klamry. Zapewne po każdym większym deszczu, wszystko porywała tu pędząca woda.
Jak Łukasz słusznie zauważył, nie chcieli byśmy tu być podczas burzy i oberwania chmury, oj nie!

Idzie nam nader sprawnie. Nikt nie ma problemów.

Tu był ciekawy odcinek, na owym skalnym przewężeniu :D



Supcio!

Ło jaki pikny selfiaczek, mojej dzielnej "alpinistki". Dziubeczka tylko brakuje hehe ;)

I wyjście z przewężenia.


Chwilka przerwy na łyk wody i jakiegoś batonika i wio dalej!


To jeszcze jedna foteczka w tył. Trochę trudno się foci, nie chciał bym, aby mi aparat spadł tam na dół.

WOW!

Noo noo, tu będzie fajne wspindranko.

To jeszcze wspólna fotka z Kamą...

i można atakować
fot. Maciek
Akuku

Chodź, chodź, z góry ładniej :)

I jeszcze widoczek w dół z metalowej kładki na samym szczycie.

Dalej, już tak bardziej, jak na Słowacki Raj przystało.



Aczkolwiek to jeszcze nie koniec atrakcji. Jeszcze jedna ścianka z wodospadzikiem


Przy wyjściu zrzucamy szpej i chowamy do plecaków.
Tu będze już trekkngowo.

Wpadamy na schron na Klasztorisku.
Kolejka do baru nie mała, ale dobrze trafiliśmy, bo parę minut później, zrobiła się znacznie większa. Bierzemy elektrlity, z zapasem :p (można płacić kartą).
Po posileniu się, które to "umilał" nam, puszczaną z telefoniku muzuczką, wytatuowany goguś ze złotym łańcuchem na szyji (pewnie jeszcze jeździ BMW :p ), ruszamy dalej. Ku przełomowi Hornadu.

Ooo, bufet i do piwka ciapowanego tylko 3min! Chodźmy, chodźmy!
Łukasz zrzędzi, że głodny jest, żebyśmy juz szli do samochodu i jechali coś zjeść. Co za mękoła, więcej go nie bierzemy! ;)

No to lecim dalej tym przełomem

Ahoj załogo!
Wciągnąć brzuch, cycki wypiąć! :p A nie odstawiać mi tu jakieś leniwe pozycje ;)

I jeszcze trochę metalowych podestów tuż nad rzeką.

I trochę skalnych jamek.


Taki krzaczorowaty klimat, też był :)

Na dobicie, jeszcze tylko to podejście pod vychladkę.

Ojj przypieka, duchotka, co nie :p
 

Docieramy do wozidła i jazda!
Postanawiamy stołować się w restauracji Palma w Starej Lubovli.

Na stole lądują pizze. Ja makaron z kaparami, oliwkami i sardynkami (mało ich :( ) w dobrym sosie, niby z chili ale, jakoś nie ostre. Doprawiłem jeszcze "chilli omáčka" :D
Kama wyprażany syr z frytami i sałatką.

Pojedzeni, wracamy do Krynicy, na zasłużóny odpoczynek.
Oby do następnego wyjazdu!

Via ferratka łatwa, przyjemna. Ba, mamy wręcz niedosyt! Już szukamy kolejnych wyzwań :)



Kącik kulinanry

Gruczotto buraczane - podkręcone.

- Gryczotto (do dostania w biedrze)
- Ser sałatkowy
- Gotowane w całości buraczki
- Korniszony z chili


Gryczotto robimy wg instrukcji na pudełku (4min roboty).
Później dodajemy na talerzu resztę składników i gotowy obiadek w kilka minut!

Smacznego i pozdrawiam!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz