Fort Wapiti Zalasowa
+
Liwocz 562 m n.p.m.
17-18.07.2021r.
Od dłuższego czasu, miałem zaproszenie od Darka, wodza Fotru Wapiti. Ba, nawet już raz kiedyś byłem blisko jego włości, jednak naszym drogom, nie dane było się zejść. Aż do teraz!
W owym indiańskim przybytku, miał pojawić się jeszcze Wiesio. "Bob budowniczy" naszej ekipy od ratowania chatek.
Wybrałem się "buraczkowozem". Odbieram go z dworca PKP w Tuchowie.
Jedziemy po Darka i ahoj przygodo ;)
Uwidział mi się Liwocz, bo tam nie byłem :p Nie sprzeczali się więc jedziemy.
Po drodze "wódz" kieruje, abym zajechał mym rydwanem pod takie cuś:
https://pl.wikipedia.org/wiki/Latarnia_lądowa_w_Jodłówce_Tuchowskiej
Kawał historii, kapitalne miejsce. Oczami wyobraźni, widziałem siebie w wiekach średnich, bogato odziany, na pięknym wierzchowcu. A Darosław i Wiesiosław, moi słudzy, z wszelkich sił, starali się umilić mą kupiecką podróż 😆
I puff, ocknąłem się, wsiadamy do "buraczkowozu", łot taka machina zamiast pięknego wierzchowca. Ale królewskiego lwa ma w herbie, więc... ;)
Gnam Peugota dalej... pryy. Na siku.
Łot pełno tu takich wąskich, krętych i nieraz bardzo stromych dróżek. W oddali widać już nasz cel.
Po drodze, zahaczamy jeszcze o Ruiny pałacu Kotarskich.
Żal iż takie miejsca niszczeją :(
Za google maps, jedziemy dalej i...
docieramy do lasu. Kończy się asfalt i zero znaków, ani parkingu, ani nic.
Odpalam mapy.cz.
Idziemy obczaić jeszcze źródło wody siarkowej - faktycznie wali 😛
Osad ze źródła.
Człapiemy dalej, na szczyt!
Niezła duchota, ufff.
Me czujne oczy, wypatrują grzyby. Dwa okazy borowików ceglastoporych.
Będzie na aromat do gwoździa, nie nie do trumny :p (choć wielu tych grzybów nie zbiera), a do gwoździa programu kulinarnego, czyli, kociłka! Czy jak to zwą, duszonki, zapiekanka, jak zwał, tak zwał. Wiadomo o co chodzi ;)
Jest, docieramy.
Na owy taras widokowy, da się wyjść. Jest udostępniony, nieodpłatnie :)
Zboczenie zawodowe, karze mi, poobserwować antenki ;)
P.s
W czasie burzy, nie chciał bym tu stać :p
Ujęcie w kierunku "północnym".
Wódz opowiada.
Ujęcie na "większe górki".
Ogólnie, to było straszne mleko i w kierunku południowym, bideda warunki na focenie.
Schodzimy do samochodu, cosik zaczyna pokropiwać. Oby się nie rozlało!
A pogoda bardzo niepewna i zaniosło się dookoła.
Zgłodnieliśmy. Doszliśmy do wniosku, że zanim zrobimy zakupy, naruchamy warzyw na kociołek, rozpalimy i upieczemy, to trzeba coś zjeść.
Nasz lokalny przewodnik zasugerował jednoznacznie przydrożny Bar, tudzież "restauracyjkę" ;) w Zalasowej.
Nie wyglądało to super zachęcająco, aczkolwiek, do speluny temu daleko. Zarzekał się, że jest tanio i smacznie.
Zamawiam: piersiak po włosku, zapiekany z ziołami ziołami, suszonymi pomidorami w panierce + duze frytki i surówka z kapusty pekińskiej (i nie tylko jak się okazało) + Frugo.
To wszystko za... 19zł!!
Byłem w szoku, myślałem, że siepani pomyliła. Jedzonko bardzo dobre! Frytki, jak frytki ;) sałąteczka super, urozmaicona i świeża. No owy piersiaczek mógłby być nieco większy, ale za te pieniądze....mega!
Na minus, czas oczekiwania bo z 35minut, jak nie więcej, czekaliśmy. Zdążyliśmy zrobić zakupy w pobliskim markecie, wrócić i jeszcze "trochę" się czekało. No ale za to jest szansa, że robią to na świeżo.
Smacznie, i tanio. Polecam!
Zaukupy zrobione, więc wio do wioski.
Prawdziwa czacha Bizona. Darek był u indiańców w Hameryce :D
Wiesiosławie, mój sługo. Szybciej skrobaj!
Powoli produkty do kociołka, nabierają odpowiedniej postaci.
Kociołek napchany. Na wierzch, jeszcze skóra z boczku wędzonego :D
Nie jaraj mi tu fajek, tylko ogień na kociołek jaraj!
Jakieś te chmurki, takie jakby trochę burzowe ;)
Czekamy i czekamy, piwo się leje.
Jest! Gotowe!
Ojj, ojj, to jest orgazm kulinarny. W tych żeliwnych kociołkach, jest coś magicznego!
A do tego, jeszcze bimberek od Moni. Dobra to być, alkoholicka polivka 😈
Wiesławie, nie załamuj się, mamy jeszcze trochę piwa.
Wiesio zaklinacz... świerszczy!
I te jego zmęczone oczko 😁
Co by tu pisać. Rozmowy były na różnorakie tematy, a że dość zwarta z nas paczka, o podobnych (?) poglądach, to nikt w mordę nie dostał 😂 Wódz, był zmęczony, poszedł spać nieco wcześniej. A ja z Wieśkiem, odrobinę dłużej, kontemplowaliśmy przy biesiadnym stole.
Wstałem, na wschód, no dobra, taki nieco późniejszy wschód ;)
I zgrupowanie tipi.
Rachu ciachu i szybko po dobrej pogodzie.
Mamy zadaszenie, więc żadne deszcze nam nie straszne.
Robimy śniadanie.
Co najlepiej umieją robić chłopy po imprezie? Jajecznicę! 😆
Ale to taka "turbo jajecznica". Na bogato!
Om niom niom!
Pychotka i pieczone chlebek do tego :)
Wódz, niezbyt dobrze reaguje na alkohol, tak ogólnie, bo napitek, był pierwsza klasa. Ot, przeszedł swoje, wyrwał się śmierci z objęć. Więc, był nieco klapnięty ;) Wiesio, jak młody Bóg, a ja, ja musiałem nieco wywietrzeć, zanim porozwoziłem tych nicponi hehe. Pogoda i tak się kichciła, więc nie było sensu, włóczyć się na siłę. Dla mnie było mega sympatycznie i oby więcej takich spotkań!
Zdrowia wszystkim, w szczególności dla Darka!
Tak to minęło męskie spotkanie w indiańskich klimatach.
Dzięki Darek za zaproszenie, dzięki Wiesiu za towarzystwo i do następnego biesiadowania!
Hoł!
P.s
A Fort Wapiti polecam każdemu, kto szuka ciszy, spokoju i ciekawych klimatów!
https://www.wapiti.pl
Kącika kulinarnego nie będzie, jest wyżej ;) Nic nie może równać się z kociołkiem, zjedzonym w doborowym towarzystwie przy bimberku 😈
No może, turbo jajecznica na kaca z rana 😜
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz