Pierwsze urodzinki Kubusia
+
+
Veterný vrch 1112m n.p.m.
Tym razem, tak bardziej rodzinnie.
Troliczek zaprosił mnie na pierwsze urodzinki Kubusia. Jakże mógłbym odmówić.
Biegnę do "Modny Maluch", do znajomej, aby poratowała, co tu się kupuje na roczek?!
Ok, zabawka kupiona.
To teraz trzeba pomyśleć nad górskim planem, see see. Skoro mam jechać do Łącka i tam nocować, to coś by na drugi dzień (a pogoda, ma być w miarę ;) ), zdziałał.
Ale co. Całą okolicę Łącka schodziłem. Pieniny (te najbardziej oklepane szlaki, zaliczone), Gorce tak samo. Część Beskidu Sądeckiego nad Szczawnicą, wielokrotnie. Zaraz, zaraz, przecie ma być długi weekend, to będzie w PL armagedon z ludźmi. Trzeba uciekać na Słowację. Hmm... ooo, Veterný vrch niedaleko. Fajna górka, z pięknym widokiem na Tatry, Pieniny, Gorce i Beskid Sądecki. A nie było tam mnie jeszcze. Obmyśliłem kółeczko ~30km. W sam raz na rower. Pyk, rower ląduje w klekocie :D
Docieram do troliczka.
Wręczam prezent...
Dziadek, ratuj! Jakiś troll przyjechał i mówią mi, że to mój wujek!
Kubuś! Torcik!
Nie bój się wuja trolla. Nie zje cie... jeszcze nie, trochę trzeba podtuczyć ;)
Dmuchamy!
Babcia "wygina ciało śmiało" hehe.
Kurcze, ładny ten torcik, aż szkoda jeść.
Jest i solenizant, też wcina, kromala z masłem.
Jak nie przepadam za słodkim, to nawet zjadliwy ten tort.
Akuku!
I Łatka, musi się wszędzie wepchać, a Kuba, upodobał sobie, całować ją hehe.
No tak, ciężkie jest życie wujka.
Śwagier, nie umiesz robić zdjęć ;)
I wesoła rodzinka. Kolejny dzidziuś w drodze :D
Przyjechał drugi wuja. Chłopy składają prezent.
No dajcie już mu, a nie bawcie się sami ;)
Brummm!
Tak wygląda SZCZĘŚCIE!
No dobra, wujek Piżmok, musi kupić jakiś jasny obiektyw, co by lepiej focić w ruchu, bez lampy. Bo coś mu te zdjęcia słabo wychodzą :p
Jest mama, są dziadki, babcia i prababcia! I oczywiście, Kuba.
Tee, stary, coś taki wytrzeszcz zrobił?!
Chodź do wujka Piżmoka. Nie bój się. Nie wezmę cię do lasu i nie upiekę na ognisku see see!
Kuba był chyba mocno podekscytowany, ponieważ poszedł spać po 22! Ja też nie siedzę zbyt długo. Po Černým Kozelku ze szwagrem (no dobra, po dwa ;) ). I do spania.
I tak to minęły urodziny.
Wstaję po 7. Zupełnie mi się nie śpieszy, bo do miejsca startu mam godzinę drogi.
Wpadam do kuchni, prześwietlam lodówkę ;) i robię napój mocy (cytryna, imbir i miód) do camelbak_a.
Obawiam się tylko korków w na rondzie w Krościenku.
Ruszam gdzieś koło 9.
O dziwo, nie ma dużego ruchu, korków brak!
Taa, pewnie przy Czerwonym Klasztorze będzie masakra. Zaskoczenie! Pustki, parking pusty!
Hę?!
Czyżby wszystkie Janusze i Grażyny pojechały do Zakopanego? heheh.
Docieram do Veľký Lipník i parkuję koło kościoła, gdzie zaczyna się czerwony szlak.
Ogień w górę!
Łee, ale nasrane wszędzie :p
Wypasali tu niedawno owce. Jeszcze pieseły (aż trzy!), zostały na posterunku. A w owej kanciapie, urzędował baca. W dole Veľký Lipník.
Cisnę dalej.
Uff, ciężko. Mokro jest, błotko klei się do opon. Ale już nie daleko, dam rady, trochę pchania, trochę jechania ;)
I jest... eee, przecie to nie szczyt, trzeba jeszcze podejść na "vyhliadke".
Jest i prawilny szczyt!
Z charakterystyczną ławeczką z misiami i flagą. Tylko, Tatr nie widać :( Nad czym mocno ubolewam. A miało być tak pięknie. Cóż, trzeba tu kiedyś wrócić, przy lepszych warunkach.
I jeszcze jedna panoramka, bardziej w kierunku polskich górek.
Ciekawa chatka.
Nad skrzyneczką z zeszytem, rozpiska szczytów wraz z odległościami. Świetne! Cenię za to Słowaków.
Misio odpoczywa.
A prawdziwego, mam nadzieję, że nie prędko spotkam ;)
I fruu w dół starym asfaltem/szutrówką.
Pryyy! Trzeba trochę uważać, bo potem szlak odbija w lewo i dalej takimi leśnymi drogami.
Noo, zaczyna się!
Hmm... i gdzie ten szlak?!
Czy ja coś pisałem o lepiącym błotku?
Wymęczyłem się okrutnie. Myślałem, ze gorszego błota jak podczas zawodów w Dukli, to nie może być. Może! Jebańce rozryli drogę na odcinku ponad półtorej kilometra (zwózka drzewa). Błoto-glina + liście i igliwie, normalnie przód i tył przestawały się kręcić. Ciągnąłem za sobą rower, albo niosłem na ramieniu, lazłem krajem po trawie i krzakach (jak się dało). MASAKRA!
Jakby było tego więcej i był bym już styrany i w dalekiej dziczy, no chyba bym zadzwonił po Horská záchranná služba.
Biedny amor!
A potem, szlak tak zajebany powalonymi drzewami, iż przez gęsty las, taszczenie roweru. Miałem dość, kurwiłem ostro na tą kokocką krainę :p
Przeżyłem, już niedaleko asfalt.
Na asfalcie też były przygody. Wyjeżdżając z lasu, wpadłem na grupkę sikających Słowaków. No tak, od frontu, tzn, od strony pisiorów :DZatrzymałem się obok, bo może foteczka na przełęczy. A herszt tej bandy (no, już trochę zrobieni byli, lokalsi z Velky Lipniki i okolic - wracali z Belgii na weekend do domów), podchodzi do mnie, wita się i nawijamy. Pyta skąd, dokąd, jeden wyciąga z busa hulajnogę, (chyba elektryczną) i daje hersztowi, mówiąc, ścigaj się z nim na dół. Śmieszkujemy, mówię, że będzie fajnie, bo tu jest zjazd i znak… mityczne słowackie 12% ;) Wymigał się, bo twierdził, iż hulajnoga jest do 100kg, a on ma sporo ponad hehe.
Chwile jeszcze gaworzymy. Widać, chłopy wszystko skrańcowali przed domami, bo prezes, rzekł, że spoko ze mnie kamrat i jak by mieli piwo/wódkę to by mnie poczęstowali.
Mówię, że kierowca, zaraz będę jechał samochodem.
Ojj tam, u nas 0,5 jedno piwo można!
LOL
Nawet chcieli mnie podwieźć, bo zaczęło padać!, Odmówiłem, bo… kilometry trzeba robić! Zarechotali wszyscy. Ogólnie, zdziwieni byli, że po takich dzikich lasach, sam jeżdżę. Bo jak by mi się coś stało, to by mnie długo nikt nie znalazł :p
W sumie, coś racji w tym jest ;)
Tak czy siak, zawsze jest wesoło. Szkoda, że byłem samochodem, bo bym z lokalsami, w jakimś ichniejszym, mało miasteczkowym barze, pobalował!
Kącik kulinarny.
Sałatello maxicano!
Składniki:
- Mix sałat (tą z rukolą, lubię).
- Suszone pomidory w oleju.
- Groszek i kukurydza konserwowa.
- Śledziki po meksykańsku (były na promocji w Intermarche) hehe.
W sumie, z tego, już by coś było, bo ten sosik ze śledzi, mógłby robić za, ów właściwy sos.
Ale nie, nie idziemy na skróty!
Własny sosik jest dobry, bo własny! ;) I jeszcze bardziej podkreśla smak potrawy.
Więc...
Miód (łyżka - dziękuję troliczku za miodzik!), musztarda (łyżka), oliwa z oliwek (łyżka), ocet jabłkowy(łyżka) i ostra papryka (kto ile lubi ;) ) + suszone pomidory.
Mieszamy wsio w wysokim naczyniu i gotowe!
Przyznaję się, zjadłem całą michę :D
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz