Węgry
Bogács - Eger
i okoliczne pagórki i skałki.
9-11.11.2024r.
Grupa znajomych, od lat odwiedzająca Bogács, namówiła nas na to węgierskie miasteczko (a raczej wioskę 😜).
Czemu nie. Ponoć mają na miejscu przepyszne i tanie hihi, wino, oraz baseny termalne.
Jedziemy!
Ojj, autostrady w remoncie, ktoś pojechał tak, ktoś siak, trzy samochody, każdy pojechał chyba inaczej. Nawigacja robiła w konia, my się myliliśmy. No ogólnie, masakra. Dzwonili z nami, gdzie jesteśmy, to śmialiśmy się, że my klikamy na googlowych mapach, te wszystkie drogi z "+" ileś tam minut, żeby pozwiedzać 😆
Po bojach z nawigacją i bocznymi drogami, docieramy!
Zajmujemy domek i co? Trzeba iść po wino!
Są i piwniczki winniczki 😉
Hłe? A co to za zbiorowisko?
Lokalna loża masońska, pali kogoś kto nie lubi wina? 😂
Jako, że ma być święto, to jest jarmark.
Dużo stoisk z chińskim badziewiem, ale sporo, z lokalnym, dobrym jedzonkiem. W tym wyśmienite sery! 😈
Wracamy do domku i zaczynamy degustację.
To białe, półsłodkie winko, wchodzi jak soczek!
Sery też bardzo dobre. Nie tanie były, no ale, wino jest tanie, to można wydać więcej na przegrychę 😁
Obok w namiocie jest stół do bilarda. Trochę krzywo postawiony, a ja grałem drugi raz w życiu (jakoś pod koniec, coś tam udało się wbić hehe). Za to Krzysztof i jego pro pozy. Noo, noo 😃
Po tej, jakże pasjonującej rozgrywce, trzeba się zastanowić, co dalej.
Większość idzie na baseny termalne.
My, jakoś weny nie mamy, zresztą, ma być koncert hitów Queen! A kto nie lubi Quenn? Choćby, ich paru, najbardziej rozpoznawalnych kawałków.
Przed koncertem, pokaz z ogniami.
Odpala tryb seryjny na aparacie (9kl/s) i... coś tam się ustrzeliło 😉
Koncert trwa. Jest fajowo, są humorki, ale... skończyło się wino! No nie!
Ale przecież, mamy jeszcze jedną "buteleczkę" w domku. Postanowiłem, że potruchtam, wszak, niedaleko.
Ustawiłem aparat i przekazałem Kamie. W między czasie zrobiła takie fajne ujęcie 😀
Bogács!!!
Koncert pełen emocji. Naprawdę fajnie grali i głos też bardzo na plus.
Kawałek na "bis" i trzeba zawijać się do domku.
Po drodze do toalety, spotykamy jeszcze podróżującą kamperem, parę. Nawet "wymieniamy się" numerami. W takim stanie winnego u... uniesienia, wszyscy są przyjaciółmi 😆
Powrót z koncertu był... nieco tropem węża 😜
Strasznie późno ten koncert się skończył (dla nas), bo poszliśmy od razu spać. Jak się okazało, o 20 😂
No cóż, bywa. Wino i muzyka, szybko imprezę zamyka 😝
Na kolejny dzień, zaplanowałem spacer. No można by rzecz, trekking, bo to takie ~16km.
Przyda się, aby choć co, wypocić procenty.
Wychodzimy nad miasteczko, na punkt widokowy z altaną.
Długo idziemy przez las, aby dojść do sąsiadującej wioski.
Jakby opuszczonej, tylko psy. Tyśka się śmiała, że tam mieszkają same psy i na usługach mają dwoje ludzi, których spotkaliśmy.
Widać już szczyt z wieżą. Całe 244m! 😆
Ba! Z dwoma wieżami!
Ujęcie na winnice.
Akuku!
Człapiemy dalej, do skałek, z "tajemniczymi oknami".
Po drodze...
Wejście na teren skałek.
Do dziś, nie jest pewne, czemu miały służyć, te wyżłobienia.
Schodząc, na skróty, takie piękne, wykute w skale, piwniczki 😍
I z powrotem przy "altance" nad
Bogács.
Artystycznie 😉
Wieczorkiem lądujemy na termach.
Dupy nie urywają. Ale fajnie wymoczyć skacowaną i zmęczoną truchtaniem, dupkę, w ciepłej wodzie.
Kolejnego dnia rano. idziemy jeszcze wydać wszystkie forinty, jakie mamy, na... wino 😈
Zakupy udane. Białe winko, półwytrawne, zakupione. I to nie u "Lewandowskiej" czy "Ślepego", tylko innego i... najbardziej nam smakowało. Więc, opinie, opiniami, smaki smakami. Trzeba samemu popróbować.
Po udanych zakupach, jedziemy do Egeru.
Drugie śniadanie w znanej cukierni: Marján cukrászda.
Eee, nie wolno z kotem, ok, rozumiem, z psem, ok, rozumiem. Ale, nie wolno z królikiem? Na egrzech chodzą z królikami na smyczy?😆 Dziwny kraj 😜
Idziemy na "stare miasto".
Ujęcie na Egri minaret.
Jesienne klimaty 😁
Jest i ów minaret.
Wchodzimy (wstęp płatny).
Mocno klaustrofobicznie!
Parę ujęć ze szczytu.
To jeszcze w dół.
Cała ekipa.
"Co zdjęcia robisz?! Zimno jest!"
Bazylika w Egerze - przeszła niedawno remont.
Ta kopuła, robi wrażenie.
Na koniec jeszcze jednorożec przy parkingu.
I czas wracać.
Powrót też był nader ciekawy. Ale wróciliśmy, bez dużej straty czasowej 😉
Wyjazd, rubaszny 😁
Winko, przednie, aż za dobre 😉 Termy, takie sobie. Siara w Vrbov, lepsza i bliżej.
Drugi raz, raczej się nie wybierzemy, bo tam, za bardzo nie ma co robić. Chyba, że traktować, jako bazę wypadową na jakieś górskie eskapady z dojazdem.
Kącik kulinarny.
Mix sałat z łososiem.
Składniki:
-Mix sałat (my lubimy ten z rukolą)
-Łosoś wędzony
-Żurawina suszona
-Sery: Camembert, Gorgonzola, Mozzarella (brakło na focie, była dorzucona)
- Sos - miód (nawłociowy jest ekstra!), musztarda, oliwa z oliwek i cytryna - szczegółowych proporcji podawać nie będę, bo każdy ma inne smaki. Trzeba poeksperymentować. Sos prosty i pyszny!
Sałatę wrzucamy do wysokiego szklanego naczynia.
Łososia szarpiemy widelcem, sery kroimy na małe kawałki.
Żurawinę zalewamy wrzątkiem i odczekujemy parę minut. Napęcznieje, zrobi się, prawie jak świeża 😉
Przygotowujemy sos i wrzucamy to wszystko, do owego wysokiego naczynia i mieszamy. Dobrze, zrobić ją, "nieco" wcześniej, a nie zaraz przed spożyciem. Aby się "przegryzło" z sosem.
Aaa, jako dodatek, super pasuje podprażony słonecznik, czy orzechy włoskie.
I gotowe.
Smacznego i pozdrawiam.