piątek, 3 stycznia 2025

 


Węgry

Bogács - Eger

i okoliczne pagórki i skałki.

9-11.11.2024r.


Grupa znajomych, od lat odwiedzająca Bogács, namówiła nas na to węgierskie miasteczko (a raczej wioskę 😜).

Czemu nie. Ponoć mają na miejscu przepyszne i tanie hihi, wino, oraz baseny termalne.

Jedziemy!


Ojj, autostrady w remoncie, ktoś pojechał tak, ktoś siak, trzy samochody, każdy pojechał chyba inaczej. Nawigacja robiła w konia, my się myliliśmy. No ogólnie, masakra. Dzwonili z nami, gdzie jesteśmy, to śmialiśmy się, że my klikamy na googlowych mapach, te wszystkie drogi z "+" ileś tam minut, żeby pozwiedzać 😆


Po bojach z nawigacją i bocznymi drogami, docieramy!

Zajmujemy domek i co? Trzeba iść po wino!


Są i piwniczki winniczki 😉



Hłe? A co to za zbiorowisko?
Lokalna loża masońska, pali kogoś kto nie lubi wina? 😂

Jako, że ma być święto, to jest jarmark.
Dużo stoisk z chińskim badziewiem, ale sporo, z lokalnym, dobrym jedzonkiem. W tym wyśmienite sery! 😈
Wracamy do domku i zaczynamy degustację.

To białe, półsłodkie winko, wchodzi jak soczek!
Sery też bardzo dobre. Nie tanie były, no ale, wino jest tanie, to można wydać więcej na przegrychę 😁

Obok w namiocie jest stół do bilarda. Trochę krzywo postawiony, a ja grałem drugi raz w życiu (jakoś pod koniec, coś tam udało się wbić hehe). Za to Krzysztof i jego pro pozy. Noo, noo 😃

Po tej, jakże pasjonującej rozgrywce, trzeba się zastanowić, co dalej.
Większość idzie na baseny termalne.
My, jakoś weny nie mamy, zresztą, ma być koncert hitów Queen! A kto nie lubi Quenn? Choćby, ich paru, najbardziej rozpoznawalnych kawałków.

Przed koncertem, pokaz z ogniami.
Odpala tryb seryjny na aparacie (9kl/s) i... coś tam się ustrzeliło 😉



Koncert trwa. Jest fajowo, są humorki, ale... skończyło się wino! No nie!
Ale przecież, mamy jeszcze jedną "buteleczkę" w domku. Postanowiłem, że potruchtam, wszak, niedaleko.

Ustawiłem aparat i przekazałem Kamie. W między czasie zrobiła takie fajne ujęcie 😀

Bogács!!!

Koncert pełen emocji. Naprawdę fajnie grali i głos też bardzo na plus.







Kawałek na "bis" i trzeba zawijać się do domku.

Po drodze do toalety, spotykamy jeszcze podróżującą kamperem, parę. Nawet "wymieniamy się" numerami. W takim stanie winnego u... uniesienia, wszyscy są przyjaciółmi 😆

Powrót z koncertu był... nieco tropem węża 😜
Strasznie późno ten koncert się skończył (dla nas), bo poszliśmy od razu spać. Jak się okazało, o 20 😂
No cóż, bywa. Wino i muzyka, szybko imprezę zamyka 😝

Na kolejny dzień, zaplanowałem spacer. No można by rzecz, trekking, bo to takie ~16km.
Przyda się, aby choć co, wypocić procenty.

Wychodzimy nad miasteczko, na punkt widokowy z altaną.

Długo idziemy przez las, aby dojść do sąsiadującej wioski.
Jakby opuszczonej, tylko psy. Tyśka się śmiała, że tam mieszkają same psy i na usługach mają dwoje ludzi, których spotkaliśmy.

Widać już szczyt z wieżą. Całe 244m! 😆

Ba! Z dwoma wieżami!

Ujęcie na winnice.

Akuku!



Człapiemy dalej, do skałek, z "tajemniczymi oknami".
Po drodze...

Wejście na teren skałek.

Do dziś, nie jest pewne, czemu miały służyć, te wyżłobienia.




Schodząc, na skróty, takie piękne, wykute w skale, piwniczki 😍

I z powrotem przy "altance" nad Bogács.

Artystycznie 😉

Wieczorkiem lądujemy na termach.
Dupy nie urywają. Ale fajnie wymoczyć skacowaną i zmęczoną truchtaniem, dupkę, w ciepłej wodzie.

Kolejnego dnia rano. idziemy jeszcze wydać wszystkie forinty, jakie mamy, na... wino 😈

Zakupy udane. Białe winko, półwytrawne, zakupione. I to nie u "Lewandowskiej" czy "Ślepego", tylko innego i... najbardziej nam smakowało. Więc, opinie, opiniami, smaki smakami. Trzeba samemu popróbować.

Po udanych zakupach, jedziemy do Egeru.

Drugie śniadanie w znanej cukierni: Marján cukrászda.

Eee, nie wolno z kotem, ok, rozumiem, z psem, ok, rozumiem. Ale, nie wolno z królikiem? Na egrzech chodzą z królikami na smyczy?😆 Dziwny kraj 😜

Idziemy na "stare miasto".

Ujęcie na Egri minaret.

Jesienne klimaty 😁


Jest i ów minaret.

Wchodzimy (wstęp płatny).
Mocno klaustrofobicznie!

Parę ujęć ze szczytu.



To jeszcze w dół.

Cała ekipa.

"Co zdjęcia robisz?! Zimno jest!"

Bazylika w Egerze - przeszła niedawno remont.


Ta kopuła, robi wrażenie.


Na koniec jeszcze jednorożec przy parkingu.
I czas wracać.

Powrót też był nader ciekawy. Ale wróciliśmy, bez dużej straty czasowej 😉


Wyjazd, rubaszny 😁
Winko, przednie, aż za dobre 😉 Termy, takie sobie. Siara w Vrbov, lepsza i bliżej.

Drugi raz, raczej się nie wybierzemy, bo tam, za bardzo nie ma co robić. Chyba, że traktować, jako bazę wypadową na jakieś górskie eskapady z dojazdem.



Kącik kulinarny.


Mix sałat z łososiem.


Składniki:

-Mix sałat (my lubimy ten z rukolą)

-Łosoś wędzony

-Żurawina suszona

-Sery: Camembert, Gorgonzola, Mozzarella (brakło na focie, była dorzucona)

- Sos - miód (nawłociowy jest ekstra!), musztarda, oliwa z oliwek i cytryna - szczegółowych proporcji podawać nie będę, bo każdy ma inne smaki. Trzeba poeksperymentować. Sos prosty i pyszny!


Sałatę wrzucamy do wysokiego szklanego naczynia.
Łososia szarpiemy widelcem, sery kroimy na małe kawałki.
Żurawinę zalewamy wrzątkiem i odczekujemy parę minut. Napęcznieje, zrobi się, prawie jak świeża 😉
Przygotowujemy sos i wrzucamy to wszystko, do owego wysokiego naczynia i mieszamy. Dobrze, zrobić ją, "nieco" wcześniej, a nie zaraz przed spożyciem. Aby się "przegryzło" z sosem.

Aaa, jako dodatek, super pasuje podprażony słonecznik, czy orzechy włoskie.

I gotowe.


Smacznego i pozdrawiam.