sobota, 23 listopada 2024

 


Bośnia i Hercegowina oraz Chorwacja

i ich najwyższe szczyty.

12-14.10.2024r.



Buszuję sobie po "ryjbook_u" i... jak dobrze mieć w znajomych/śledzić górski kontent. A bo mi wyskoczyło, iż znajomy, zdobywający Koronę Gór Europy (noo, noo, ambitnie!), zbiera ludzi na wyjazd. Tym razem, za jednym zamachem (na jednym wyjeździe), do zdobycia najwyższy szczyt Bośni i Hercegowiny - Maglić 2386m oraz, najwyższy Chorwacji - Dinara 1831m. Myślę sobie... no fajowo, bo o ile o Chorwacje można jakoś zahaczyć, tak o Bośnie, będzie trudniej.

Zaklepuję miejsce. Cenowo, też ma wyjść całkiem zjadliwie.


Nadchodzi dzień wyjazdu. Ruszam buraczkowozem do Gorlic. Stamtąd jedziemy "busikiem" w 9 osób.

Zajeżdżam pod pływalnię. Mamy ruszyć o 20, jestem dużo wcześniej i cieszę się, że się nie spóźniłem. Moja radość znika, jak pojawiają się pierwsze osoby z ekipy i po rozmowie o kasie/płatności, uświadamiam sobie, że nie zabrałem portfela z kasą! No ciul z nią, zrobił bym przelew, lub zapłacił po powrocie, czy jak. No ale dowód osobisty, wartało by mieć 😆 No kurwa!

Na szczęście, byli bardzo wyrozumiali dla mnie, nawet nie krzyczeli, nie marudzili... musieliśy jechać przez Krynicę 😛 No to godzina w plecy 😔


Jedziemy i jedziemy. Dłuży się ta droga. Gdzieś tam remont autostrady, gdzieś nawigacja "guglowa" straciła neta i zwariowała, ale jedziemy.


Widoczki na morze, a raczej zatokę, przywitały nas z rana na Chorwacji. Jednak nie ma czasu na zjazd. Mkniemy dalej.

Ostatni postój w Chorwacji.

Herszt kociej mafii, wyłudzającej jedzenie.


Poliaki, dawać kabanosy!

Wjeżdzamy do Bośni i Hercegowin. Piotrowi tak się śpieszy, że miną linię/wyznaczone miejsce stopu, na granicy. Aż pogranicznik poderwał się z krzesełka 😂

Ojj, zaczynają się widoczki.
Nawet nie wiem co to za mieścina i góra, ale nie ważne, jest pięknie!

Zoomik na kościół i twierdzę 😊

Okoliczny wiadukt autostradowy, którym jechaliśmy.

Docieramy do zaznanych wodospadów Kravica.
Jednak zanim zejdziemy do nich na dół, to... degustacja nalewek na stanowiskach. Ojj, po samym próbowaniu, już świat ładniejszy 😆 Co by nie było, zakupiłem dwie sztuki. Cytrynówkę, bo po prostu dobra i z granatu. Ta ma bardzo ciekawy smak. A trunki 38% 0,5l za 5E 😊 (jak się okazało już w PL - przy degustacji - zalatują bimbrem 😕. Do degustacji, dają lepszy destylat).

Człapiemy...

Coraz bliżej.

Są i one 😍

Niestety, taka pora dnia, że było pod słońce, a jeszcze ta rozbryzgująca się mgiełka wodna. No ale i ciekawe efekty były.

Można pływać 😀


Jeszcze po piweczku i w drogę!
fot. kom.


Teraz, do świętego miejsca, Međugorje. Eee, tzn Kościół oficjalnie nie uznaje tego "objawienia". Ale interes się kręci 😉
Kościół... skromny.

Większe wrażenie robi ogromny plac z ołtarzem "polowym". Tu trochę ludzi się zmieści.

I samo wzgórze i owe "święte miejsce".
Można być wierzącym lub nie, ale ci ludzie klęczący na skale, modlący się. Starsi, młodsi, chorzy (kogoś na noszach nieśli) i zdrowi... jakoś tak czuć atmosferę "nadziei".
Ktoś by powiedział, że "fanatycy", ale czy robią komuś krzywdę? Myślę, iż nie jeden człowiek, wyszedł w życiu z ciężkiego doła/choroby, przez gorliwą modlitwę. Bo uwierzył (samoleczenie czy jakkolwiek inaczej to zwał) i... nie potrzeba tu cudu.

W bocznych uliczkach Međugorje.

Pozwiedzali, wymodlili się 😉
To jeszcze na Mostar!

Panorama na miasto.

Nad nim, góruje taki szczycik, z ciekawą "platformą widokową"(?).

Wszędzie, jeszcze(!), widoczne ślady wojny.

Ha, nie ma to jak cygańskie weselicho.

Człapiemy dalej.
Chrześcijanie, mocno tu akcentują swój wpływ.

Kolejne ślady wojny. Kierujemy się na stare miasto i słynny most.

Stara część miasta.

Wszędzie różności do kupienia.

Widoczek z mostu.

W dole klimatyczna restauracja.

Różnorakie zastawy.

W tym takie na bogato, eee, dla ruskich? 😉

Wąskie uliczki i...

wszędobylskie lampy.

Jest i ów, słynny most.

Robi się już późnawo.

W brzuchach burczy, ale w końcu zasiadamy.
Dużo osób wzięło coś regionalnego, czyli takie mięska/szaszłyki. Zwie się to "cevapcici". Do tego sałatka, ajvar, taki chlebek a'la pita.
Nawet dobre to było, mięsko, takie, no na wpół wysmażone. Ale, ale... pizza którą wziął Marek z Mariolą, no kurczę, przepyszna 😳 Trochę żałowałem, że nie wziałem pizzy.

Pojedzeni, brzuszki szczęśliwe. Można uciekać na nocleg. Robi się późno, a trochę drogi przed nami.
I tu zonk! Szlaban nie chce nas wypuścić z parkingu. Trzeba dopłacić. Ale, żeby nie było za łatwo to, gotówką... w lokalnej walucie 😆 Która w Polsce, jest chyba nie do zdobycia. Przynajmniej nikt z nas nie miał. Trzeba było wymienić w knajpie euro na owe marki.

Jedziemy!
I jedziemy i jedziemy. Jakieś góry, doliny, droga 1001 zakrętów. Docieramy!
I... chatki zamknięte, nikogo nie ma. Telefonu nie odbierają 😠
Zdesperowani, jedziemy do najbliższego (jedynego) hotelu. Tyle naszego szczęścia, iż prowadzący hotel, jest właścicielem domków. Jesteśmy uratowani!
Prysznic, piwko... albo to było najpierw piwko, potem prysznic 😉 i w końcu można odpocząć.
Nawet, próbowaliśmy zdegustować coś cięższego, ale degustacja się nie kleiła. Natomiast kleiły się oczy. 
Spać!

Pobudka. Przed śniadaniem, które jest w cenie, idziemy na okoliczny pomnik, upamiętniający walki z IIWŚ.


Sam pomnik + te mgły i okoliczne górki 😍

Śniadanko zjedzone.
Ludziska zadowoleni, bo coś ciepłego, gotowego i przyniesionego pod nos 😉 wpadło na brzuszek, ale... mamy spore opóźnienie 😐

Teraz tylko łapówka, tfu, opłata za wjazd do parku narodowego 😕 i kilkanaście kilometrów w górę.

Docieramy do takiego pięknego miejsca.


Ooo, "bracia Słowaki" zza miedzy.
Ci to musieli mieć wschód słońca i poranne mgiełki (na które, spóźniliśmy się 😔).

Zaczynamy podejście na Maglić.
Nieco dalej, chatki do wynajęcia.

Coraz wyżej...

I stromiej...

Mateusz pozuje.

Piękne jesienne kolorki.

Tu było jedno z ciekawszych przejść. Nic trudnego, ale jedna szpila od linki (nie łańcuchy, a stalowa lina jak na via ferraty), była... luźna! 🙈
Dwójka Czarnogórców przechodzi, a poniżej, kogo tam widać...

To "prezes", siedzi i kontempluje.
Czyżby się martwi? Wprawdzie, Ewelina ma słaby dzień. Wolno idzie. Ale nie zostawiamy nikogo. Nadzoruje ją Piotrek "kierowca".

Wspindranka ciąg dalszy. Dobrze, że nie było oblodzeń i świeżego śnieżku. Bo niezależnie, czy kto miał raki, czy raczki, to było by dość nieciekawie 😛

Ostatni odcinek asekurowany i...

Jest szczyt.
Najwyższy szczyt Bośni i Hercegowiny - Maglić 2386m zdobyty! 

I cała ekipa.
Ja wprawdzie, nie gorlicok, ale jak to Marek prawił, Krynica to takie miasto partnerskie Gorlic 😉 więc dałem się z nimi sfotografować.
fot. Joanna


Ujęcie na przepięknie położone jezioro Trnovačko - to już Czarnogóra.

To jeszcze panoramki ze szczytu.


Ot taki pamiątkowy "medal" był schowany na szczycie.

W dal...

Samotny wędrowiec na grani.

I ujęcie w dół, na miejsce z którego podchodziliśmy.

Czas schodzić. Jeszcze kawał drogi przed nami. Ponieważ wracamy na około, przez Czarnogórę.


Pozostawiamy Maglić z tyłu.

Noo, niezła luśnia 😈

Zahaczamy jeszcze o Veliki Maglić 2389m i pędzimy dalej.

Ładnie tu, choć, jakoś tak kojarzy mi się z wojną (te mini kraterki).

Górskie rondo? 😁

"Serce widzę w tym jeziorze"

Jeszcze "tylko" strome zejście po piargach.

Jesień w górach jest piękna 😍


I nad jeziorem.



Kontrola graniczna!
Serio. Piotrka gość spisał z dowodu, do jakiejś księgi. Spytał ile luda.

Strefa wolnocłowa? 😆
Zimne piwko to jest to!

Tup, tup, dnem doliny i... jeszcze na koniec trochę podejścia. A słyszałem, że miało być tylko w dół 😜


Coś pod koniec, opadłem nieco z sił. Ale tragedii nie było.
Wszelkie trudy wynagrodził piękny zachód słońca.

Maglić skąpany w różu.



Siup do samochodu i... jeszcze tylko z godzina tą bitą drogą na dół, a potem... 3... eee 4h... na nocleg.
Coś te wyliczenia się pokickały, godziny dłużyły, jak i droga. Summa summarum, na noclegu wylądowaliśmy o 2_giej w nocy! 😱 Matko Bosko Medziugorsko!
Pobudka została zarządzona na 7, aby o 8 wyjechać. Nie wcześniej, aby każdy (w tym kierowca!), choć trochę się zregenerował i nie później, bo trasa też nie krótka. Wypadało by zejść z gór przed zachodem. A potem z marszu, powrót do Polski! 😲
No nikt nie mówił, że będzie łatwo. Plan ekstremalnie napięty!

Ja się przebudziłem koło 5, bo/ponieważ ktoś za oknem, coś piłował! Wymęczony już po górach i trasach samochodowych, niedospany... miałem dziwną fazę. Pierwsze co przyszło mi na myśl, że ktoś piłuje łańcuch od naszych rowerów! Ale przecież nie mamy rowerów! 😆
Tak czy siak wstałem, stuknąłem w szybę, otworzyłem i zamknąłem okno. Aby ten ktoś miał świadomość, że tu jednak ktoś żyje. Po jakimś czasie, piłowanie ustało, uff.

Okoliczna kocia mafia z rana.

Jeziorko nad którym nocowaliśmy.

Wyruszamy.
Mocniejszy trzon ekipy Piotrek "pszczelarz" i Mateusz, atakują Via Ferratę. Piotrek "kierowca" tudzież, organizator, też by poszedł, ale ma nieco mętlik w głowie po tych całych trudach wycieczkowych.

Jeszcze nam Marek znika na chwilę. Odłączył się i poszedł swoje. No zgubić, się nie zgubi, ale zaś ciśnienie skoczyło (nieco 😉) Piotrkowi.

Ruiny omijamy jakimś "skrótem", goniąc Marka.

Ojj, ciepełko dziś. Jak wyszliśmy z cienia, to można powiedzieć, że wręcz smaży!

Mały popas przy źródle.
Tu też dajemy wskazówki Ewelinie, która postanawia odpuścić. Zdecydowanie, to nie był jej dzień i to była bardzo dobra, rozsądna decyzja!

Trzon górskich koziczek.

Cienia dalej nie ma 😉

Próbuję trochę podkręcić tempo. Tzn idę przodem, żwawo. Wszak sporo przed nami i dobrze było by zejść przed zmrokiem.
Ruiny pasterskiej "utulni" wraz ze źródłem.

Ha! Już widać szczycik gdzie kończy się Via Ferrata.

Panoramka.

No jest stromo na tej ferracie.

Jeszcze ujęcie w strochę schronu Planinarsko sklonište Drago Grubać.
Otwarte (bezpłatne/bez obsługi), ogólnodostępne, z wodą.

Hen daleko majaczy "czerwona budka" na szczycie Dinary - ojj, sporo drogi jeszcze. Ciągnie się.

Nie ma co zastygać, trzeba naprzód!

    Już coraz bliżej.

Jeszcze ujęcie "w tył".

Piotrek napiera. Eno czekaj! Przecie cię nie wyprzedzę i dam wyjść pierwszemu z ekipy 😜

Jest i Dinara 1831m.

Piotrek cieszy się jak dziecko.
Czekamy na resztę, a ja focę parę naoram.


I zdjęcie pamiątkowe.
fot. kom

Trzeba schodzić, czas nas nagli.


Fajowe klimaty...




Co się zatrzymam na fotkę, to mi trzon grupy ucieka. Ale nadganiam. Tego dnia, nad wyraz dobrze mi się idzie. Zarówno w górę, jak i w dół.

Pozostawiamy szczyt w tyle.

Jeszcze trochę przez las i krzaczory.

Aby wyłoniły się ruiny, które minęliśmy podchodząc.

W wieży.

Nad Dinarą, zbierają się chmury.

Marek, dawaj, dawaj. Bo nas noc zastanie.

Zeszliśmy w sam raz!
Szybkie przebieranie, "cygański prysznic"😄, jedzonko w przydrożnej "restauracji" i tylko kilkanaście godzin do domciu.

Droga powrotna... noc cóż, na początku był "wesoły autobus" 😆, potem, jakoś zleciało. W sumie sprawniej, ja tam. Kierujący Piotrek, spisał się na medal, aczkolwiek... widać było już zmęczenie. Bo to był wyjazd na "wariackich papierach" 😉

Czy pojechał bym jeszcze raz... tak! Oczywiście, organizacyjnie, mogło by być lepiej, ale myślę, iż organizator wyciągnął stosowne wnioski, wziął sobie do serca wszelkie uwagi.

Dziękuję za wyjazd, dużo emocji i miło było poznać nowe górskie ludki 😁
Do zobaczenia na szlaku!




Kącik kulinarny.


Bałkański wypad, pasowało by coś po bałkańsku.

Cevapcici – kotlety z grilla.


Nie będę tu ściemniał, że wiem jak się je dokładnie robić. Więc od razu podrzucę przepis, na którym się opierałem

madameedith.com


Zgodzę się z uwagą, iż mięsko powinno poleżeć przez (co najmniej) noc, w przyprawach.

Nam to nie pykło 😛 zrobiliśmy na szybko.

Do tego polecam ostry (a jak! 😈) ajvar i/lub sos tzatziki. I o ile tzatziki zrobiliśmy sami, tak już ajvar, był kupny.


Składniki:

Proporcję przypraw, trzeba sobie dobrać po swojemu. Jadłem podobne mięska, przygotowane przez znajomego i były lepsze. Tyle wiem, że dodał jeszcze kumin.

Polecam dać więcej mięsa wołowego. Dałem 400g mielonego wołowego i 200g mielonego wieprzowego z wołowiną (20% wołowiny).


Najlepiej robić na grillu, no ale z braku laku, dobra i patelnia grillowa.

Mimo, iż mięsko nie "przegryzło się" odpowiednio, to wyszły całkiem smaczne.


Smacznego i pozdrawiam.