niedziela, 18 sierpnia 2024

 


Čergov -rowerem

11.08.2024r.



Znowu straszą burzami, deszczami. No i ta duchotka.

Chodził mi po głowie wyjazd z namiotem, ale przestraszyli opadem. Którego nie było😡


To wymyśliłem niewielką trasę ze zwiedzaniem atrakcji.


Trasa tego dnia wyglądała tak i pokrywała się z planem (jedno niepotrzebne odbicie/zbłądzenie 😉).

Mapy.cz


Dojeżdżam samochodem do wioski Kyjov. Pod kościół. wiadomix, będzie parking. Zresztą już tam byłem, więc miejsce obczajone.


Start.

I takimi łąkami w górę.


Hmm, potem nie było już tak fajnie. Trochę jechania, trochę pchania 😛
Tuż pod szczytem źródełko - Jánov prameň.
Niestety wyschnięte! Więc dla biwakujących na szczycie, pozostaje tankować przy chacie "Pod Minčolom".

Ku światłu!

Ujęcie w tył, tuż przed szczytem.

Jest i Minčol 1157 m.

I ujęcie na Świętą Górę! 😁

Tak nieco artystycznie, w głąb Słowacji. Po prawej widzimy charakterystyczne Trzy Korony a nieco niżej Ľubovniansky hrad.

Chwilę posiedziałem, zjadłem banana i wio dalej!
W oddali Lysá 1068 m. Na której, nie tak dawno byliśmy "via ferratą" 😉

Jeszcze ujęcie na Tatry, spod krzyża pod Mincolem.

I charakterystyczna góra z zamkiem Šarišský vrch 570 m.

Przez lasy i łąki.

Hę, nawet tu skoszone i kopa siana😳

Samotne drzewko.

Ojj, smaży. Szlak czasami tak prawie się gubi. Duchotka, ciężko w tych trawach.

Jeszcze jedno ujęcie na Lysá 1068 m.

Docieram na Sedlo Priehyby 815m.
Tera długooo w dół, starą drogą. Strasznie skruszony, spękany i z dziurami, stary asfalt. Raz koło nieco uciekło, ale wyprowadziłem. Trzeba uważać.

Pryy!
Woda! Dobrze dotankować wody. Niby mam jeszcze ponad litr, ale jak wyjadę na te odsłonięte łąki. Lepiej mieć więcej, niż mniej 😉 
Pápežova studnička - woda lodowata, ahh. Obficie lecąca + mini wiatka.
Dolewam do bukłaka i chwila przerwy na batoniki.

To teraz do kościółka w Ľutina.
Jest tam wieża, cały czas otwarta (za darmoszkę), oraz...

park miniatur cerkwi.


Szerszenie! 🙆


Ptasi deweloper zrobił niezłą optymalizację 😉

Widok z samej wieży, takie se 😛
Ujęcie na pasmo którym jechałem i park miniatur w dole.

No to dalej łąkami. Ciężko się jedzie, gdzie stromiej prowadzę.
Ale smaży w łeb!

Chwilkę siadam, parę łyków i napawam się takim widoczkiem z ciekawym światłem na Nový hrad. Na którym to byłem lata temu rowerowo, z noclegiem.

I dalej...
Piękne kwieciste łąki, ale na niebie, nieco niepokojące chmury.

Widać już Kamenický hrad.

Kolejny krzyż z ładnym widokiem.

Tu robię kolejny mały popas i zjadam ostatniego batonika. Zero cienia. Smaży!

Na zamek nie mam już siły jechać, tzn pchać, Zresztą byłem dwa albo trzy razy. Objeżdżam go dookoła 😛

I widoczek na "Śpiącego Mnicha" (Spiaci mních).

Z łąk przed Kyjov rzut obiektywem na Sokolia skala.

I na zostawiony w tyle Kamenický hrad.

Uff, docieram do samochodu. Akurat picie mi się skończyło. Jestem wykończony. Niby tylko 37km, ale 1200m UP + ten skwar. Mam dość.

Zajeżdżam na osiedle, a tam jak w lesie 😉
Sarenka, tzn łania, sępi coś pod balkonami. No to sobie znaleźli ludzie pupilka. Ehh ten "bambinizm" 😔



Kącik kulinarny

Pasta z makreli i jajek.


Składniki:

- Makrela wędzona

- Jajka

- Majonez, musztarda francuska

- Ogórki kiszone, pieczarki, koper, sałata

- Sól (niewiele), pieprz, papryka ostra i słodka



Makrelę dokładnie obieramy.
Jajka gotujemy. Wrzucamy do obranej makreli, dodajemy 2-3 łyżki majonezu, łyżkę musztardy francuskiej. Przyprawiamy i całość blendujemy.
Na koniec, do owej pasty, dorzucamy posiekany koperek i cienko pokrojone w kostkę ogórki kiszone i mieszamy.

Pieczarki kroimy i smażymy do mocnego przyrumienienia na maśle.
Liście sałaty wykładamy pieczarkami i na to pastę. Zawijamy i gotowe.
Oczywiście, można dać sałatę na kromkę i posmarować, kto jak lubi.

Smacznego i pozdrawiam.

czwartek, 1 sierpnia 2024

 


Súľovské skaly

19-21.07.2024r.



Od dłuższego czasu, owe skałki, tkwiły mi w głowie. Zakochałem się w jednym zdjęciu, z pewnej turni skalnej i... no musiałem tam pojechać.

Wieczorami wertowałem mapy.cz i googlowe mapy. Układałem plan. A zakładał on wyjazd już w piątek, zaraz po pracy (z małym urwaniem się), aby dotrzeć na wymarzony punkt widokowy na zachód. Gdzieś tam nocleg na dziko, wschód słońca i przez kolejne dni, trasy górskie, zamki, kolejne spanie na campingu.

Czułem to, w mym piżmoczym moczu 😆, iż będzie to epicki wyjazd. Dlatego czekałem na odpowiednią chwilę, aby nie jechać sam, tylko z Kamcią 😊

Nadeszła i ta upragniona chwila. Ale, ale, to 240km i... żeby zdążyć na ten zachód, a przynajmniej przed zmrokiem na szczyt, to wypadało by pędzić autostradą. Godzinę szybciej! I wracając, mamy godzinę zaoszczędzoną więc... zdecydowałem się na zakup, najtańszej, dziesięciodniowej winiety.

Kosztuje ona 12E, więc, całkiem spoko.

Polecam kupować na oficjalnej słowackiej stronie, be pośredników. Nr karty, kod cvc i leci.

Winiety

Namiotu nie braliśmy, aby na drugi dzień, nie dźwigać. A i super ciepłe te ostatnie noce, że można spać na golasa 😁 Zresztą, namioty, oba, zostały pożyczone. Więc hej, przygodo! Materace i śpiwory i to wszystko.


Jedziemy!


Parkujemy samochód koło kościółka w Lietavská Závadka (uwaga, tylko dwa miejsca + jedno dla niepełnosprawnych).

Ruszamy na szlak. Mamy lekkie opóźnienie, ale cóż począć. Jest, jak jest.

Pierwsze widoczki.


Słońce coraz niżej.
Ujęcie na Lietavský hrad.

Wchodzimy w las. Nieco dalej Žilina i otaczające ją górki.

Dalej chcą nas zjeść "końskie muchy". Jakiś zmasowany atak!
Zatrzymaliśmy się i w ruch poszedł (ładnie pachnący) środek dla dzieci. Chyba podziałał i je odstraszył, choć im wyżej, to mniej ich. A dość szybko zyskiwaliśmy na wysokości. No stromo było.
Kamcia nie chciała, żeby mi było smutno, że nie zdążymy na zachód i włączyła tryb "turbo" 😉
O dziwo, dość dobrze mi się szło, mimo, że nie z lekkim plecakiem.

Roháč 803m n.p.m

Cały zalesiony, wiele z niego nie widać, tylko tyle, że zachód ma się ku końcowi 😛
Lecimy dalej.
Jest, docieramy na szczyt skalnej turni, skąd rozpościera się piękny widok. To miejsce upatrzyłem na wschód słonka.
A i ostatki zachodu, udało się złapać.

Kama zdobywczyni skalnych turni!

Księżyc mocno daje.

Chciałem spać w lesie, na płaskim. Jednak Kama miała lęki przed miśkami i ogólnie "mrokiem lasu".
Stwierdziła, że śpimy tu na górze! Eee, gdzie?!
Ciasno, mało miejsca i niewygodnie. 
Ciężko było to nazwać spaniem. Może 2-3h max, tak po 30 min.
Przy jednym z przebudzeń, patrzę, a Kamcia leży na skraju materaca, tuż nad końcem półki skalnej. Pół przytomny, odruchowo złapałem ją za rękę i zacząłem przyciągać. Taka to była szalona noc.

Zastawiłem też pułapkę na miśka 😜
Dwie puszki po piwach, które z rozkoszą skonsumowaliśmy na szczycie. Nieco zgniotłem i położyłem na jedynej, wąskiej ścieżce, prowadzącej do naszego legowiska 😆
Oczywiście, pod głową, raca w pogotowiu.

Nad ranem, niczym cygański majdan 😉

Trzeba się posilić.
Weszły liofizy Trek'n eat. Nie najgorsze, choć jadłem lepsze. Ja tej dużej porcji mięsnej, nie zjadłem całej! Obfita, sycąca.
Wydźwigaliśmy po 1,5l wody na głowę. I wcale nie było to za dużo. Jeszcze herbata i kawusia "3in1". 

I gdzie ten wschód?!
Słońce nas oszukało i wyszło zza chmur, dopiero parę godzin później.
No cóż, nie ma spektakularnych efektów świetlnych, ale sama miejscówka... miodzio!😍

Zwijamy obozowisko i już gdzieś 6:20 idziemy dalej. W palnie kółeczko do samochodu.
Niby tylko 12,5km, ale nie można powiedzieć, iż to łatwa trasa.

Takie różne skałki.

Idzie włóczykijka 😁

Dużo powalonych drzew.

I piękny widoczek, z jednej z wychodni skalnych.
Mnie to sięod razu kojarzy jak z jakiejś baśniowej krainy, gdzie mieszkają smoki.
I przezwałem je sobie "Smocze skały" 😄

I taka porośnięta skałka.

W dole, na łąkach, pasą się owce.

Odbijamy na hrad!
Dość tłumnie odwiedzane miejsce, więc i od razu, na pierwszych trudnościach, sztuczne ułatwienia.

My na szczęście jesteśmy na tyle wcześnie, że nie ma prawie nikogo. No właśnie, prawie. Na bank na szczycie, spała jedna osoba, a o zakład idę, że dwie. Raczej nie wyszli tak wcześnie, żeby się tam znaleźć o tej godzinie.
Dalsze sztuczne ułatwienia.
Trochę kręcę nosem, bo... barierka?! Nie dało się zrobić to jakoś, bardziej w klimacie leśno-górskim. Linę jakąś rozwiesić?

No kłują w oczy te barierki.
Cóż zrobić, jak tam całe rodzinki chodzą, to i widać, barierki muszą być.

Ostatni drabineczka.

I jesteśmy na zamku!

Charakterystyczna szczelina/przejście.

Cio?! Tam?

Tak, trzeba się trochę wyspindrać i przecisnąć przez takowy otwór.

I wychodzimy na płaski szczyt, z pięknym widokiem


Niżej, jest taka osłonięta miejscówa. Oficjalnie jest zakaz biwakowania, no ale 😉

Chwila kryzysu? Eee, Kamcia jest HARDCOREM! Zniosła dzielnie wszystkie trudy. Niewyspanie, nie łatwą trasę z ciężkim plecakiem. Jestem z niej DUMNY!😘

Schodzimy coraz niżej.
A to co? Jakiś małpolud w czapce krasnala 😃

Eno, miało być w dół, a tu jeszcze jakieś strome podejście po gąszczu korzeni.

O, ale przynajmniej widoczek fajny.
Ta skalna iglica, to górny taras zamku, gdzie da się wyspindrać przez ciasny otwór.

Kolejną atrakcją jest Gotická brána 😍

Ciągle w dół... przerwa na sikundę. To foteczka w tył.

Lądujemy w dolince. Prawie jak alpejskie widoczki 😉

Widzicie te skalne ściany, to na wierzchołku tej w centrum zdjęcia, "spaliśmy" (no trudno nazwać to spaniem/snem 😉).

Na tych łąkach w dolince, to kryzys miałem ja. Jakoś ciężko zaczęło mi się iść. Dobrze, że po zejściu stromym zielonym, z ruin zamku, zjadłem batonika i mus z ryżem.

Czynne źródło, przed odbiciem na Šarkania diera.

Widać już tą smoczą jamę!

Jeszcze tylko drobinki.

I kolejne...

Ależ zdradliwe podłoże. Pył, z drobniutkim żwirkiem. Buty same jechały!

Ujęcie ze środka.

Wyjść było trudno. Bardzo zdradliwe podłoże. Ale zejść, to już... po naszemu określimy "MASAKRA!".
A na znaku, było "nabaźgrane" (myśleliśmy, że to akt wandalizmu, jakaś ksywa) "KALAMITA!", co znaczy, nieszczęście/klęska. I zostało to słowem wyjazdu.

To podejście/zejście pod jaskinię, chciało nas zabić. Czy może być gorzej.

Może... KALAMITA!😆
Tu, to był hardcorek. Stromo w górę, powalone drzewa. Ale odwrotu już nie było!

Kolejna skalna brama.

To ostatnie podejście, rozjuszyło mą górską partnerkę.
Że jak to tak, na koniec trasy, jeszcze tak stromo w górę w nie łatwym terenie!
Widać było wkurzenie, ale przez to, szła dalej i to szybciej 😆

Jedziemy na camping.
Po drodze, zahaczamy o pizzerię (jedyna w tej okolicy?). Całkiem niezła, fajne, cienkie ciasto i dobrze wypieczone brzeżki.

Uwaga! Płatność tylko gotówką!

Zdjęć żadnych nie ma bo...zaś KALAMITA! 
Nieprzyjemna akcja z kobietą, która na oczach Kamy, zwymiotowała prosto na stół. Eee, może chora, może się czymś przytruła? Mamy nadzieję, że nie tą pizzą 😉
Zdarzyć się może każdemu, ale facio, zamiast przeprosić załogę i poprosić o sprzątnięcie, to niedbale "to" wytarł z grubsza, pizzę zapakowali na wynos 😄 i zrobili szybką ewakuację.

Mimo wszystko pojedzeni, do tego siadła jeszcze Kofola. Lądujemy na campie.

Samochód + 2os. = 15E + 3E (taksa klimatyczna? Płatna gotówką).

Parkujemy nieco na wzniesieniu, blisko skałek.

Pole jest wielkie. Długo się ciągnie. Taka w sumie mekka wspinaczy.
Fajny klimat. Blisko skałki, rzeczka zaraz obok. Trochę gorzej z sanitariatami. Prysznice (męskie) są tylko dwa. Woda ciepła jest, ale na "klik/wcisk" i najpierw leci chłodna, potem letnia i na koniec ciepła. I pyk, przestaje, trzeba znów wcisnąć kurek i powtórka z temperaturą wody 😛

Punks not dead!

Klimat campu, taki trochę hipisowsko punkowy 😉
Ciekawa wersja boiska do kosza.
W końcu jesteśmy w górach, to i mamy góry przed koszem 😜 

Wspindru, wspindru.
Raz po raz, ktoś wyłazi z leśnej ścieżki, ze szpejem.

Odwiedziły nas kozy.


Ciooo? Psy?! Uciekamy.

I schroniły się wysoko na skale😳

Jest godzina 21. Życie obozowe rozkwita. Ogniska, grille, biesiada i muzyka pod zadaszeniem/sceną.
My jesteśmy padnięci i po prostu, zasypiamy.

Spało się całkiem dobrze. Raz tylko wycieczka na siuku i uchyliłem w nocy więcej szyby, co by nie parowało za bardzo (moskitierki ok, nic nie pożarło w nocy).

Wstajemy. Ale nie śpiesznie. Jakieś wschody słońca odpuszczam sobie. Trzeba się było wyspać, wszak, czeka mnie 240km za kółkiem.
Plan miałem na jakieś lżejsze górki. Jednak, Kama ma nieco zbetonowane nogi. Zresztą zaczyna grzać i będzie upał. Jedziemy zwiedzić Rajecké Teplice. 

Po dorodze - Poluvsianská skalná ihla.

Jakiegoś wielkiego efektu nie robi 😛
Jedziemy dalej i parkujemy na darmowym parkingu (przy głównej drodze), niedaleko basenów.
Tam spotykam kuzyna. Piżmo-niedzwiadka albo "kij wi co"😆
fot. Kama

Idziemy przez park, a tam... no szopka, dosłownie😮

Człapiemy dalej, przekraczamy kręte tory elektriczki i idziemy do centrum.

Centrum, to w sumie w 80%...kiczowaty hotel.
Tu jeszcze ładnie, zadbanie...

ale już te budyneczki. Dalej "złote" ogrodzenia.

Są tu źródła wody geotermalnej.

Mało kiczu, to złota karoca!
No jak hotel dla nowobogackich ruskich 😛


Sytuację ratuje przepiękny budynek 😍





Nawet rurę pomalowali i zrobili z niej "stworka" 😄 

Idziemy do restauracji na wodzie.

Wakacje pod palmami.

Jama jakiegoś skalnego trolla 😉

Jest i ona.

Też należy, do owego hotelu (jak i pobliskie korty), więc, troszkę kiczu musi być 😜
fot. Kama

Zamawiamy kawkę.

I wracamy do samochodu.

Eee, no ale już do domu?
A zamek, który widzieliśmy z oddali?
Mimo, że końcówka podejścia bardzo stroma, to jest ono (całe) na tyle krótkie, iż Kama dała się skusić.


Kóz nie było.
Może poszły na kebaba 😜



Pokaźny to był zamek!
Mini ekspozycję w wieży, można zwiedzać, za wolne datki. Wrzuciliśmy "drobniaki" i kupiliśmy magnesik 😁

Smoczy herb.


I na koniec jeszcze spora panoramka.

Mimo, że nie było łatwo, to kapitalny wyjazd.

Polecam te górki i skałki, bo naprawdę robią wrażenie.

Takie to z nas, świrki włóczykijki 😜 Teraz już wiem, że jak to nie pokonało Kamy, to zniesie w górach, prawie wszystko 😁 No może oprócz srogiej burzy 😉 O mrozie nie wspominam, bo w zimie nie chodzi i na zimowy biwak na pewno nie da się namówić 🙊



Kącik kulinarny


Składniki:

- Chorizo

- Cukinia, cebula szalotka, czosnek, papryka

- Mozarella

- Passata z ziołami, suszone pomidory w oleju

- Makaron

- Bazylia, oregano, słodka papryka


Chorizo obieram ze skóry, kroję w miarę cienkie plastry. Podsmażamy na patelni, dodajemy drobno pokrojoną cebulkę i czosnek. Jeszcze chwilę podsmażamy.
Teraz pokrojona cukinia i papryka. podduszamy trochę, jeszcze susone pomidory.
Przyprawioną passatę, wlewamy na patelnię i zostawiamy na prę minut. Niech sobie "bulka".
Ugotowany wcześniej makaron, mieszamy na patelni z naszym sosem i na talerz.
Możemy przystroić listkami bazylii.

Gotowe.

Smacznego i pozdrawiam.