Tatry Słowackie.
Pieszy zgon, poprawka rowerem.
18.06/12.07.2024r.
Zatęskniłem za Tatrami.
Jakoś nie chodziło mi się ostatnio tragicznie, to... czemu nie.
Wymyśliłem ot coś takiego:
Pierwotny plan
Chciałem jeszcze po drodze, obadać pewną chatkę, w której można spać 🙊
Ambitnie, Zbyt ambitnie?!😏
Jadę. Nie wyjeżdżam zbyt wcześnie. Chciałem się wyspać. Co w sumie mi się nie udało. Słabo spałem tej nocy (za dużo rozmyślań o życiu 😉).
Na miejscu jestem dopiero 8:30. Zanim jeszcze znalazłem miejsce parkingowe, a szukałem, po januszowemu 😛 takiego za darmoszkę.
Bo porobili wszędzie płatny, z aplikacji mobilnej, gdzie, nie złapiesz tam internetu!
Zaparkowane, za wiatką.
Start!
W dolince tej, mają parę takich różnych, drewnianych "cudaków" 😃
Postanowiłem zmodyfikować trasę.
Czyli pójść odwrotnie! Zacząć, póki siły są i skwaru nie ma, trudniejszym podejściem, a i uznałem, żę lepiej to podchodzić, niż schodzić, z niepewną nogą.
Ło Jezusie Nazarejski!😲 Ciekawie się zaczyna.
Widoczek w tył, na dolinę a w oddali Nízke Tatry.
Raz po raz, jakieś stopnie skalne, czy z bali. Powalone drzewa.
Tu po prawej, trzeba się było przedzierać niemal na czworaka.
Ale im wyżej, tym widoczki piękniejsze 😍
W oddali Rohacze.
Wszelkie te przeszkody, na tak stromym podejściu, wraz z wysoką temperaturą, wykończyły mnie.
Czuję się coraz słabszy.
Coo?! Jakubina jeszcze tak w pizdu daleko! 🙈
Posilam się batonami i człapię dalej.
Piękny szlak.
Jednak, jest źle. Jestem gdzieś pod Ostredok_iem 2050m. Odcina mnie. Staram się odpocząć, zjeść ryż z kurczakiem, który sobie przygotowałem dnia poprzedniego. Pot zalewa mi twarz, a spływający z nim krem przeciw słoneczny, skutecznie dostaje się co chwilę do oczu i... piecze.
Czuje niepokój. Jestem wykończony, nie wyspany. Powiewa coraz mocniej i idą chmury. |Zbiera się na zmianę pogody/deszcz (eno, miała być później!).
Iść dalej, jeszcze 200m w pionie do Jakubiny i przed Niską Przełęczą skrócić "zielonym" i spieprzać na dół. Czy schodzić tą hardcorową wyrypą. Jak to mawiają: "Jakkolwiek uczynisz, źle postąpisz" 😆
Myślę sobie, w dół ujowo, przez te powalone drzewska i mega strome zejście. Przecież chciałem uniknąć schodzenia tamtędy 😂 W górę... jeszcze 200m, a ja czuję się, kiepsko. Jak dotarło do mnie, że nie mam jeszcze wykupionego Alpenverein 😱 to stwierdziłem, że z dwojga złego, lepiej się wycofaći powoli schodzić.
Chwilę posiedziałem i zawracam.
Ostatnie śniegi topnieją i spływają ze Štrbavý.
I wszelakie "niespodzianki" pokonywane w górę, teraz trzeba zrobić w dół 😛
Coraz niżej, a chmurki, coraz bardziej burzowe.
Jakoś to zlazłem, w ślimaczym tempie. Ale żyję.
Jestem już w dolinie.
Ahh, ale ulga!
Samochód jest. Nikt się nie przywalił, pokuty nie ma (tam nie ma zakazu - przynajmniej, widocznego 😉).
Z podkulonym ogonem, wracam do jamy.
Zostałem tam pokonany! Za szybko i za trudno, od razu te Tatry po artroskopii?!
Noga wytrzymała, o dziwo, kolanko nie bolało 😄
Gorzej z moim stanem psychicznym. "Nieco" się podłamałem. No nie ten Piżmok. Ale cóż zrobić. Trzeba wiedzieć, kiedy ze sceny zejść niepokonanym 😉
Teraz, troszkę mniej narwanie, należy pracować nad kondycją.
No dobra, nie udało się pieszo, to może rowerem w Tatry! 😁
Zakupiłem nową górską maszynę Rose Ground Control 3.
Wyczaiłem ciekawą miejscówkę:
Bielovodská Dolina - jedna z nielicznych dolin tatrzańskich, gdzie można wjechać rowerem i to dość daleko. I wcale taka uklepana nie jest (do leśniczówki tak 😛). Zjazd, to fajna zabawa 😈
To siup rower do bagażnika i jadę!
Może zdążę przed upałami. A i nowy rower, nie za bardzo wiem czego się spodziewać (była tylko testowa jazda na Świętą Górę 😄). A i w tak trudnym terenie, nie jeździłem dawno.
Ląduję w Tatranská Javorina.
Wyczaiłem, iż na przeciwko ichniejszego urzędu, jest polanka. Parkowiso. Na zdjęciach google wyglądało, że, za darmoszkę.
Jednak, po przybyciu, no nie. Nie za darmoszkę 😡 8E za dzień. A od tego miejsca, aż do Łysej Polany, zrobili zakaz parkowania. Noo, pieniądz musi się zgadzać. Nie ma zostawiania aut na poboczach/w zatoczkach 😒
Płaczę i płącę.
Wyciągam rower i jadę przyfocić słynny kościołek.
Później odbijam na Poľovnícky zámoček Hohenlohe.
Ładniusi.
A to coś obok, nie jest ładniusie 😛
To jeszcze rowerek pozuje i jadymy dalej!
Nad Baiłką.
Źródło koło leśniczówki, czynne. Można dotankować.
Gdzie teścić fulla. No w lavinovy teren😁
Dalej...
Fajne mgiełki nad wodą 😃
Ładnie w tej dolinie. Robi wrażenie.
Postrzępione turnie.
A tu jakieś "brytfanki", przypięte do drzewa. Poszli się kąpać od potoku czy ki diabeł?
Śnieg! Choć jego widok, da może nieco odczucia chłodu w tym upale.
Dalej nie możne rowerem. Ale tą boczną dróżką, poza szlakiem, podprowadzam jeszcze rower, aby obczaić obozowisko.
Koniec. Dalej nie pojedziemy.
Táborisko na poľane pod Vysokou - kiedyś tam zanocuję, bo super miejscówka.
Obszerna wiata z miejscem na ognicho.
Sporo platform, do rozbicia namiotów.
Cel zaliczony, rekonesans zrobiony. To teraz w dół!
To była super frajda. Aczkolwiek, jeszcze nie czuję tego "czarnego diabła". Ale, ale, pełna amortyzacja na nie byle czym, "myk myk"(opuszczane siodełko) robi robotę i zabawa była przednia 😈
Kącik kulinarny
Bułeczki BAO z kurczakiem i warzywami.
Składniki:
- Bułeczki BAO (były w biedrze, można zrobić samemu 😉)
- Pierś z kurczaka - zmrożona, starta na tarce
- Wkład warzywny: Ogórek, cabula szalotka, czosnek, szczypior, sałata
- Sos... wszędzie polecają Hoisin. Ale w mojej wiosce brak. Zrobiliśmy swój, na bazie Tao Tao z Czosnkiem i miodem
- Orzechy nerkowca
- Płatki chili
P.s
Po remoncie, jeszcze nie dorobiliśmy się (już jest 😁) stołu i listw przypodłogowych. Więc zdjęcie na "zydelkach" własnej roboty 😎
Bułeczki robimy na parze.
Podsmażamy cebulkę i czosnek. Dodajemy doprawione mięsko. Do tego sos i szczypior. Płatki chili.
Na osobnej patelni, podpiekamy orzeszki.
Marchewkę tniemy w dość cienkie słupki/paseczki. Ogórka w plastry.
Bułeczki BAO wykładamy liśćmi sałaty, ładujemy mięsny farsz z sosem, wraz z dodatkiem ogórków i marchewki. Posypujemy wyprażonymi orzechami nerkowca (polecam, mocno wyprażyć).
Pychotka! 😊
Smacznego i pozdrawiam.