Mogielica 1170m.
Beskid Wyspowy.
Znów trzeba by gdzieś pojechać.
Ale, tak, no, nie za trudno, nie za duży dystans. Wszak samochodzik wciąż u mechanika, a Subaru... ma opony na klockach (dopompowałem ciśnienia wg zaleceń kumpla). A i z nóżką tak sobie (zobaczymy po rezonansie i konsultacjach).
To jedziemy na Mogielicę 😆 Nieco wbrew temu, co pisałem wyżej.
No ale... tak daleko znów nie ma i wyleziemy najkrótszym podejściem.
Ha! Przecie mamy SUBARU!
To wyjechaliśmy aż pod tą chatkę, see see.
Idziemy.
Ojj, mokro, ślisko, błotko i liście skutecznie utrudniają, co widać, po schodzących pokracznie, z góry, turystach.
Jesień, ach ta jesień!
fot. Kama
Już niedaleko.
Jest i ona, nowa, metalowa(!) wieża.
Drewniane bardziej mi się podobąją (choć ta na Skiełu, fajna).
Ta przynajmniej, wytrzyma... długooo.
Gratulację dla Kamy, za zdobycie najwyższego szczytu Beskidu Wyspowego!
Pieczęć na czoło! 😝
Idziemy jeszcze na miejscówkę nieco poniżej szczytu, z widoczkiem na Tatry.
Po poprzedniej ekipie, jeszcze coś się lekko pali.
Dorzucamy więcej drewna, trochę podmuchać i pieczemy kiełbaski.
Jest i włóczykij w swym żywiole.
fot. Kama
Fajnie, fajnie, aż tu nagle, tylie kiełbas się nakociło.
Jak to mawiają: "W kupie cieplej" 😉 i raźniej.
Już coraz bliżej zachodu słońca.
Rzut obiektywem na Tatry.
Idziemy, idziemy na górę.
Śpara na zachodzące słonko.
I tuż po zachodzie.
Wielki, czerwony księżyc nad Limanową i pasmem łososińskim.
Rzut obiektywem w głąb Beskidu Wyspowego po zachodzie.
Schodzę z wieży. Kama uciekła szybciej, bo pizgało złem.
Schodzimy do samochodu.
Już wiem, dlaczego ludzie tak kaleczyli w dół. No zdradliwie jest.
Po drodze, takie ujęcie.
Jesteśmy uratowani, jest i wóz terenowy 😁
Teraz tylko dotłuc się na tych terenowych oponach do domu.
Wypadało odwiedzić Mogielicę i obczaić nową wieżę. Jednak, liczyłem na ciekawszy zachód słońca, a było, bardzo słabo. Noc cóż, nie zawsze się trafi. Może innym razem 😁
Javorina 1250m - wieża
Levočské vrchy
Tak jakoś średnio siadło z tym zachodem na Mogielicy, to może na kolejny zachód i kolejną wieżę?
Tym razem padło na Levočské vrchy czyli po naszemu Góry Lewockie.
Nawet chodziło mi po głowie, aby wybrać się tam z rowerem i namiotem (idealne górki na rower! Sporo powojskowych dróg), ale pogoda miała się popsuć.
Więc szybki, popołudniowo/wieczorowy wypad!
Tu też jest wież, nowa, ale jeszcze nie skończona. Mimo tego, można na nią wejść!
Już nie ma Subaru, choć stoi ciągle pod blokiem i w sumie... no ale buraczkowóz naprawiony. Nie ma to, jak kupić skrzynię biegów za 350zł i wraz z robotą (jeszcze poprawili parę rzeczy) zamknąć sięw "tysiaku" (no prawie 😜).
I buraczek wyjechał wysoko, bo aż pod tą chatę.
Ruszamy.
Pogoda taka se. Nawet coś kapie. Ogólnie mokro, zimno i... no tak jesiennie.
Jednakże, coś gdzieś słonko przebija.
I zoomik na te niebiańskie spektakle.
I takie...
Nieco dalej.
Mówiłem, że jesiennie 😛
Kama pyta się mnie, gdzie to słońce, bo wspominałem o nim.
A do wieży, jeszcze kawał drogi.
Tatry schowane w chmurach. Nie wygląda to wszystko za fajnie.
Coraz bliżej. I tak jakby, się przejaśniało?!
I odbijamy z drogi. Zaczyna się stromo.
Jest, już ją dobrze widać.
Jest i ona i szczyt!
No ale miała być ławeczka dla zakochanych 😉
Trzeba odbić wydeptaną ścieżką i nieco poniżej szczytu jest i ona.
Statywu nie noszę więc, tylko zakochana, a zakochanego brakło 😔
To jeszcze zbliżenie, na te Tatry w chmurach.
Etapy budowy.
Brakło im kasy. Ma być jeszcze takie pół pięterko i daszek.
Świetny pomysł z dotacjami skanując kod QR 😃
Kolorki!
I full zoom na odległy szczyt, Siminy 1288m (100% pewności nie mam, muszę zweryfikować z mądrzejszymi ode mnie 😊).
I ujęcie w dolinkę.
No i oczywiście Tatry.
I my na wieży.
Aż mi się oczka załzawiły ze szczęścia 😉
fot.Kama
Spora ta wieża i od chodzenia po tych ażurowych schodach poprowadzonych w koło, może się zakręcić w głowie 😉
Ostatni promienień słońca złapany! 😁
Tatry w szerszej perspektywie.
I ta wisząca chmura 😍
Tatry skąpane w chmurach.
Ja czaję na wieży na ujęcia, a Kamcia pichci.
Są i kolorki!
Droga na odległy szczyt.
Mały, kiełbasiany skrytożerca! 😆
Ketchup do Pizzy?! Mistrzowie włoskiej pizzy, przewracają się w grobie! 😛
No ale do tak upieczonej kiełbaski, z serem z czarnuszką, pasuje. Ma dobry smak i skład!
Tatry i podtatrze idzie spać.
Tylko na stokach Łomnicy, jeszcze świecą.
Jeszcze ławeczka po zachodzie.
Trzeba iść na dół.
Ja pierdzielę, ale ta droga się dłużyła!
W pewnym momencie wypalam do Kamy:
- A jeśli weszliśmy w czarną dziurę i chodzimy w kółko (zapętlenie kwantowe! 😆😁😲 - właśnie wymyśliłem ten termin, powinienem dostać Nobla! Nie mylić ze stanem splątanym!).
* Tak może być.
Nie pocieszyła mnie 😆
Jednak, nie zapętliliśmy się w czarnej dziurze (ale tak sobie to wyobrażam).
Dotarliśmy do samochodu i bezpiecznie wrócili do jamy 😁
Trudy żmudnego zejścia, wynagrodziły zdjęcia. Na tym wyjściu, była magia gór!
Kącik kulinarny
"Placek włoski"? Jak to nazwać, bo nie jest tradycyjną pizzą.
Podstawą, są "placki", tzn spody 😛 z biedry. Pinsa.
Na wierzch, dajemy co chcemy. Sami tworzymy swój... placek.
Podchodziłem sceptycznie. Że to za grube, za pulchne, sklepowe i będzie be.
Myliłem się. Bardzo mi smakował spód (wypieczony w piekarniku gazowym, nie wiem jak będzie w elektrycznym). A plus dodatki, noo pyszne to było!
I po upieczeniu, w romantycznej scenerii, hłe hłe.
Smacznego i pozdrawiam.