poniedziałek, 30 czerwca 2025

 


Martinskie hole

Malá Fatra

+

Chodník Janka Bojmíra

Veľká Fatra

19-20.06.2025r.



Kamusia mi wyzdrowiała, a i pocieszałem ją, że na "Boże Ciało", zabiorę ją na jakiś "epicki wyjazd".

Jak obiecałem, tak zrobiłem.

Jedziemy na via ferratę, gorące baseny, nocleg w "kamperze" i drugi dzień, skałki, jaskinie, trochę łańcuchów.

Czyli  za jednym zamachem Malá Fatra i Veľká Fatra 😈


Trochę, a dokładnie 216km, jest. Droga się dłuży, wszak to 3:40h (omijanie płatnych odcinków 😛).

W końcu docieramy. Chciałem podjechać jak najbliżej ferraty, ale tam zakaz, tylko dla wypoczywających w hotelu 😤


To stanąłem tak trochę na dziki, na poboczu.

I idziemy.

Przed hotelem najbliższym wejścia na szlak.


Pięknie tu 😍



Trochę do samej ferraty, trzeba podejść.
Kamcia, chyba nie do końca wróciła do formy po zarazie 😟
Ale człapała dzielnie, nie śpieszy się nam jakoś bardzo.

Docieramy do wiatki, ubieramy kaski i uprzęże.
Będzie zabawa! Widzicie te kurwiki w moich oczach?!
fot. Kama


To zaczynamy!


Trochę kolejek jest, ale nie ma tragedii.
W między czasie, coś "artystycznego".
Noo ja 😎
fot.Kama

Mostek w jedną stronę i potem powrót drugim.
Jak ktoś ma stracha, przed czymś takim, można obejść dołem.


Łot zwykła drabineczka. Jak w Słowackim Raju.
Tu nas ekipa robiąca korek, puściła przodem.

O kruca. Z dołu, robi to wrażenie. Ten "trudniejszy" wariant, gdzie miejscami wyceniany na "C".



To najtrudniejsze miejsce - nie było tak strasznie. A to "C" jest, może w dwóch, krótkich miejscach.

Jeszcze widoczek w dół.

I z wodospadem
fot.Kama

I dalej.

Zaś "artystycznie" 😉

I tu już końcówka "żelaznej drogi".
Kama czuła niedosyt!

Człapiemy dalej, do chaty, coś zjeść. A potem na szczyt Veľká lúka 1475 m.

Dotarliśmy do pierwszego punktu żywieniowego, czyli "Bistro".

Miałem ochotę iść dalej, do schroniska, ale... zwabił nas tu głód.
I...
Ja pierdole, jedzenie syf. Schabowy jak podeszwa, na jakiejś starej fruturze (całe zejście odbijało mi się nią). Dało się zjeść tylko dlatego, że była tatarska omacka i byłem głodny. Frytki, waliły starą piwnicą, pewnie im się rozmroziły i zamrozili ponownie. 
Kama trafiła tyle lepiej, iż wyprażany syr, był zjadliwy. Jej frytki, to samo, paskudne
Unikajcie tego miejsca!
Przynajmniej piwo było ok, nie skiszone, bo bym się już wkurwił na maxa! 😡

Podczas tego nieszczęsnego posiłku, upatrzyłem takie terenowe hulaszki. Były by idealną alternatywą, na żmudny, ponad 7km, stromy szlak w dół.


Uciekamy z tego przybytku. 
Trochę stromo w górę nartostradą, a następnie, drogą dostawczą, do schronu położonego wyżej.
Mijamy go i idziemy na szczyt.
Chłopek koło schronu. Tutaj już mało kto dociera. Większość kończy przygodę na ferracie.

Uff, jesteśmy. Ale mocno wieje, zrobiło się zimniej.
fot.Kama

Za to, fajne widoczki z takimi efektami świetlnymi.



Zmykamy na dół.
Wchodzimy jednak do tego schroniska. Nie mają żadnych ciasteczek, to mkniemy dalej.

Stoją jeszcze dwie hulaszki. Ale pan już nie wynajmie. Późno jest, Horska się zwinęła, więc w razie "W", blee blee blee. Jednak chciał być na tyle miły, iż zaproponował zwiezienie samochodem. Cóż za potwarz! 😆
Odmówiliśmy, zejdziemy.

I... zeszliśmy, ale to zejście, dało nam w kość. Ja dodatkowo jeszcze nie miałem kijów (nie brałem na ferratę, bład, mogłem schować do plecaka).
Bardzo długie i strome zejście. A jak się jeszcze chciało iść "skrótami", to już w ogóle masakra!
Wymęczyło nas.

Ale, na ogień w stopach, jest sposób 😁
Zimny, górski strumień. Ahhh 😇
fot.kom

I tyle mamy ze SPA tego dnia. Jest już za późno, aby jechać na gorące źródła 😢

Docieramy na miejsce noclegowe.

Jest wielka huśtawka.


Buraczkowóz na parkingu, gdzie będziemy spać.

Przed pieczeniem kiełbasek, małe co nieco.
Jest stoliczek, wieża widokowa, palenisko.
Piwko całkiem poprawne, ale bez szału. Tą wersję Radegas, mogę polecić.


Chmurzy się, ale za to ciekawe efekty na niebie.
Nawet smartfonem, moja osobista fotografka, uchwyciła parę fajnych kadrów. Np:
fot.Kama
Ma oko, pomysł na zdjęcie. Szacuneczek 😊


Tam my byli!

Wystający sutec, tzn Veľký Rozsutec 😜 

Kiełbaski się pieką.
Do tego mamy ogóreczki malosolne, pyszne paluchy z ziarnami i żurawiną, a na deser, szał pał, dubajska czekoladka 😋

Mamy również towarzystwo. Trzech podpitych Słowaków i dwie dziewuchy.
Ale nie groźni. Nawet coś zagadali, zrobiłem im zdjęcie. Lubią Polaków, robią koło Zakopanego w budowlance (kanalizacje budją) i twierdzą, że Polaki ok, bracia 😄

Jeszcze panoramka po zachodzie.

I zoomik na Veľká lúka 1475 m.

"Veľká lúka najvyšší vrch Lúčanskej Malej Fatry."
No, chyba każdy rozumie 😜 Ponieważ, Mała Fatra, wcale nie jest taka mała!
I ten przełom, dzieli ją. Na lewo, mamy właśnie tą część Lúčanskej Fatry, gdzie ów szczyt, jest najwyższy.

Idziemy spać.
Spało się nie najgorzej. Ciepła noc. Musiałem wyleźć ze śpiwora i nakryć się nim od góry. Bo było za ciepło.
Nie wstaję przed 4 na wschód. Mamy tego dnia jeszcze trochę do połażenia a potem trzeba wracać (4h jak się okazało) samochodem do domu, a kierowca jeden! 😤
Ale i tak wstałem dość wcześnie. Tak już mam. To oznaka starości? 😜

Z parkingu w stronę "atrakcji".

Widok na Malá Fatra.

I ponownie Veľká lúka.

Jeszcze parę ujęć.



Słowacja... wszechobecne "PGRy".

I szersza panoramka z wieży.


Wiucha tam nieco. Idę pod samochód.
W oczekiwaniu na pobudkę Kamci.

Szybkie śniadanko, jajecznica na maśle. Herbatka i ruszamy do kolejnej dolinki, tym razem już w Veľká Fatra.
Aaa, zaś zakaz i nie da się dojechać tam gdzie chciałem.
Jest parking, płatny. 6E za dzień.

Przy wejściu do doliny, wita nas taka piękna brama.

Zahaczamy o Chatová osada Gader.
Restauracja (i noclegi) w dolinie.

Wpadamy tam na kawkę i... kupkę. Tzn Kama 😛 
Ja nie mam problemów/obiekcji, na "Małysza" w lesie. Dziewczynki... niektóre, no cóż. Dobrze, że był ten przybytek i kawa (popychacz) 😂

Kupujemy też magnes.

Straszyli nas miśkami, ci przy ognisku.
Wziąłem flarę/racę, ale, tak mówię do Kamy, że musieli byśmy przećwiczyć jej użycie. Noszę ją w bocznej siateczce plecaka i ciężko ją samemu dostać i wyciągnąć 😕
Trzeba by było jakiś pokrowiec do pasa uszyć.

Idziemy.

Ojj, srogie podejście.


W dół.

Przy Jaskinia Mažarná.

Idzie się tam wzdłuż i chwilę potem zaczynają się łańcuchy.

Raczej mało potrzebne w tym miejscu, no ale... niech sobie będą.

Człapu, człapu...

Kolejne łańcuchy, i tam, w jednym miejscu, nawet się przydały, aczkolwiek, ludzie zrobili trawers i można wybrać łatwiejszą opcję.

Pierwszy punkcik widokowy.

I docieramy na szczyt Tlstá 1373 m.



Posilamy się na nim i dyskusja. Czy idziemy dalej nieco na około, zielonym szlakiem (graniowo), czy dalej niebieskim, owym chodnikiem Janka Bojmíra.
Dochodzimy do wniosku, że lepiej chodnikiem. Po drodze jest ciekawa (bo z niej można zrobić fajne zdjęcie) jaskinia, a i... nie ma się co przemęczać w dzień powrotu. Tym bardziej, że moją górską koziczkę, palą uda (a raczej czworogłowe - zakwasiki). A ja, ubrałem jakieś stare, wytarte skarpety 😛 i na lewej stopie, prawie zrobił mi się odcisk.

Dalej, niebieskim...



Jest i owa jaskinia.

Tu ją ktoś kapitalnie ują. To powyżej, sklejone z 5-ciu poziomuch zdjęć. Ona jest ogromna, ale dopiero zdjęcie z dalsza, przedstawia jej ogrom.
fot. Mklesken - mapy.cz

I Kamcia pozuje.

Dalej, stromo, a później, żmudnie, bez widoków, ale... też pięknie. Skały, gęsty las...

promienie prześwitujące przez drzewa.

I znów lądujemy w Chatová osada Gader.
Coś zjeść. Wszak pora obiadowa i przed czterogodzinnym (jak się okazało) powrotem, trzeba się posilić.



Kącik kulinarny

Więc...
Dziś kącik kulinarny, to chwalenie tej restauracji.
Wszak, po tym czymś, dnia poprzedniego, co miało być jedzeniem, a świniom bym tego nie dał, ten przybytek zasługuje na pochwałę.

Typowe słowackie specjały, czyli:

nr1 - Vyprážaný syr
Bardzo dobry, super panierka. Z podpiekanymi ziemniaczkami (polecam, zamiast frytek!), oczywiście omastka 😁, nie poskąpili jej i sałatka (tu, mogli by dać więcej).

nr2 - Bryndzové halušky
Podane na fajnej drewnianej tacy. Kamie smakowały.


Smacznego i pozdrawiam.

P.s
Jako dodatkowa pamiątka, mamy dwa listoki na pokutu 😝

Gdzieś za Ružomberok, na obrzeżach, 150m od znaku kończącego teren zabudowany, lotna nas zatrzymała.
Dobrze, że nie jechałem za szybko, bo 64km/h.
Pan policjant, miły. Widział, że z kempingu. Zapytał gdzie i czy miśki były.
Oświadczył, iż za to wykroczenie max 50E, min 20E. Popatrzył na buraczkowóz i dał... 20E.
Tym samym, oddałem mu ostatnie euro z portfela 😛
No cóż, na tyle lat jeżdżenia po Słowacji, nie koniecznie zawsze przepisowo 😉 to dość delikatny pstryczek w nos 😁